Rozdział czterdziesty

6.5K 724 30
                                    

  Szesnasty (przedostatni) ♥

  Nie wiem czy wiecie, ale jesteście cudowni! I proszę mi o tym nie zapominać ♥

  ***

  - I tak nie uciekniecie daleko! - ryknął wściekły Azor, który biegł jak opętany za nami.

  Biegliśmy przez ciemne korytarze. Jedynym źródłem światła była latarka, którą trzymałam w ręku. Wymachiwałam nią jak szalona, bo uciekając przez psychopatą, nie jest prosto utrzymać stały kąt oświetlenia. 

  - Tędy! - krzyknął Ted. - Szybciej!

  Oświetliłam wąskie schody, za którymi kryło się małe, otwarte okienko, które wychodziło na plac główny. Nasza jedyna deska ratunku. Artur był niedaleko, więc musieliśmy się spieszyć. Ted przepuścił Klarę przodem, dziewczyna szybko uwinęła się z przejściem przez szparę. Drugi szedł chłopak, zaraz za nim ja, a za mną Krzysiek. 

  Gdy wyciągałam prawą nogę - jedyną kończynę, która pozostała w budynku, w okienku pojawiła się głowa Krzyśka. Już prawie byliśmy wolni, przebiegłam kawałek placu. Odwróciłam się przed ramię w stronę Krzyśka, który już przełaził przez szparę. Nagle coś wciągnęło go do środka, a ja usłyszałam głuche uderzenie o podłogę, a po nim... Nic. Cisza.

  Upadłam na kolana. Po moich policzkach spływały łzy, których za cholerę nie dało się powstrzymać. Ryknęłam z całych sił, unosząc głowę do gwiazd. Spowodowało to, że wszystkie światła w budynku nagle się zaświeciły. Ukryłam twarz w dłoniach, by po chwili zerwać się na równe nogi. Nie wiele widziałam, pole widzenia było całe zamazane przez łzy, lecz biegłam przed siebie. Musiałam coś zrobić. Musiałam mu pomóc. Był kurwa wszystkim, był powodem, dla którego chciałam uciec z tego miejsca. Wyobrażałam sobie jak to będzie wyglądać po naszym wyjściu stąd. Mnóstwo czasu spędzonego razem, poznawanie się od nowa, pielęgnowanie tego uczucia i ratowanie siebie, których utraciliśmy właśnie w tym miejscu. Nie mogłam pozwolić by teraz to się spieprzyło. Byłam już tak blisko, gdy nagle uniosłam się w powietrze.

  Ted złapał mnie w pasie i przerzucił przez ramię. 

  - Odstaw mnie! On mnie potrzebuje! - krzyczałam z całych sił.

  Zaczęłam bić chłopaka po plecach, jakby to miało spowodować, że odstawi mnie na ziemię i pozwoli biec z powrotem. Próbowałam się wyrwać, kopałam i wiłam się w jego ramionach, ale on tylko mocniej zacisnął ręce na moich nogach. Poczułam jak serce łamie mi się na pół, a jego odłamki rozprzestrzeniają się po całym organizmie. Czułam się jak szmaciana lalka, którą ktoś przenosi w kąt, w którym wcale nie chciała być. Wzrokiem wciąż błądziłam w okolicach tego okna, jakby czekając aż stanie się cud, a Krzyś wyjdzie z niego cały i zdrowy. Jednak cudu nie było. Nigdy nie ma cudu, gdy ktoś cholernie go potrzebuje...

  Przeszliśmy pod ogrodzeniem, które było uszkodzone tylko w jednym miejscu. Ted położył mnie delikatnie na ziemi i przykucnął przy mnie. Nadal płakałam, nie chciałam żyć w normalnym świecie, nie bez Krzyśka.

  - Hej maleńka... Wrócimy po niego, dobrze?

  Spojrzałam na niego. Jego rysy twarzy rozmywały mi się przez łzy, które nadal spływały po mojej twarzy. Otarł je opuszkiem kciuka i uśmiechnął się do mnie lekko. 

  - Obiecujesz?

  - Obiecuję.

  Uśmiechnęłam się na chwilę, by zaraz znowu zalać się łzami. Odwróciłam się jeszcze raz w stronę tego piekła, z którego udało nam się uciec.

  Byliśmy bezpieczni. Tylko za jaką cenę...

  ***

  I jak się podoba rozdział?

  Poproszę o jakieś super komentarze :)

  Kocham Was ♥

  Wasza Kejti xx


Niedoszły Samobójca ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz