#1

1.5K 53 4
                                    

Za każdym razem kiedy budzę się rano, myślę tylko o tym, że muszę znowu iść do tej okropnej szkoły, w której już nie wytrzymuję. Nie chodzi tu o naukę, bo szczerze mówiąc dobrze sobie z nią radzę, chodzi o ludzi. To jest okropne uczucie, kiedy inni naśmiewają się z Ciebie, dokuczają, obrażają. Z pozoru to nic takiego, ktoś może powiedzieć żeby się tym nie przejmować, że to nic takiego. Problem w tym, że ja się wszystkim przejmuję. Tym bardziej, że to nie jest jakieś zwykłe nieszkodliwe dokuczanie. Często dochodziło do rękoczynów, gróźb, szantażu, publicznych wyzwisk. Szczerze nie wiem przez co tak się dzieje, może dlatego, że jestem raczej osobą odważną, zawziętą, czasem pyskatą i chciwi ludzie chcą się pozbyć takich osób, które potrafią bronić swojego zdania, by ci im nie zagrażali? Nie wiem.

Moje życie towarzyskie nie jest zbyt ciekawe. W tym wieku powinnam "szaleć", korzystać z młodych lat. Zamiast tego mam tylko jedną przyjaciółkę, z która właściwie się nie spotykam, jedyne co, to w szkole. Potrzebuje jej na dłużej.

U mnie w domu też się pojawiają problemy, w tym wypadku zdrowotne. Mój tata jest nieuleczalnie chory, co prawda na razie jest wszystko w miarę w porządku, jednak boje się tego, aż choroba się rozwinie.

Mam dosyć tego wszystkiego, chciałabym gdzieś wyjechać, odciąć się od rzeczywistości i zapomnieć o problemach.

Długo biłam się z myślami, czy powinnam uciec. Nie wiedziałam gdzie, w jaki sposób sobie poradzę. Jedyne czego mogłam być pewna, to to, że moi rodzice będą się o mnie bardzo martwić, dlatego też wstępnie napisałam do nich list, który niekoniecznie musiałam wykorzystać:

Kochani...
Nie martwcie się o mnie, opuściłam dom z własnej woli. Nie musicie mnie szukać, za jakiś czas wrócę, muszę sobie wszystko poukładać w samotności.
Kocham Was.

Dalej nie byłam pewna co do swojego wyboru. Musiałam się z tym przespać i wszystko dokładnie przeanalizować. Zawsze przecież byłam posłuszną, dobrą córką, nigdy wcześniej nie przychodziło mi do głowy, coś równie niebezpiecznego, ale może po prostu nadszedł czas w którym "pękłam" i nie wytrzymałam presji.

Było już popołudnie, więc niewiele zostało mi czasu na dalsze zastanawianie się czy powinnam opuścić swój dotychczasowy "świat", czy jednak w nim zostać. Spakowałam zatem swoje najważniejsze rzeczy: dokumenty, pieniądze, telefon i parę ubrań. Zostawiłam list na stole w kuchni i wyszłam z domu. Pomyślałam "co dalej?". Początkowo poczułam stres, a zarazem zdezorientowanie. Nie miałam pojęcia dokąd iść, co robić. Stałam w miejscu i zastanawiałam się "co ja właściwe robię?!". Po dłuższym uczuciu zakłopotania, pierwsze co zrobiłam, to wyjęłam telefon. Miałam zamiar go wyłączyć, ponieważ zapewne rodzice razem z policją próbowaliby mnie przez niego namierzyć. Zanim to jednak uczyniłam, wzięła mnie myśl, by najpierw powiadomić moją przyjaciółkę o moich zamiarach. Napisałam jej wiadomość o treści: "Nie pojawię się jutro w szkole, ani przez następne dni, tygodnie, może nawet miesiące. Nie martw się o mnie :) muszę jedynie odpocząć od problemów. Nie musisz odpisywać". Bez chwili wahania wysłałam SMSa, następnie wyłączyłam telefon i schowałam go głęboko do plecaka. Teraz co mi zostało zrobić? Iść, daleko przed siebie, nie bacząc na nic.

Długo szłam, nie wiedziałam nawet gdzie, kierowałam się tym, byle jak najdalej z tego miejsca, w którym przebywałam na co dzień. Po drodze mijałam ludzi, którzy zdawali się być szczęśliwi, zazdrościłam im. Grupa przyjaciół, która śmiała się jak najgłośniej i najszczerzej potrafiła, para dorosłych ludzi u których było widać, że cieszą się z tego, że mają siebie. Minęłam też dwie przyjaciółki, które przypominały mi po części mnie i Dorotę. Mimo tego, że jakoś nie spędzałyśmy dużo ze sobą czasu, cieszyłam się że ją mam. Widok tych dwóch dziewczyn uświadomił mi, że zależy mi na niej i bardzo za nią tęsknię - to głupie, bo przecież jeszcze niedawno się z nią widziałam. Ostatnimi osobami, które zapadły mi w pamięci, było małżeństwo, małżeństwo które miało już swoje lata, to niesamowite jak długo może przetrwać miłość. No tak, jeżeli jest prawdziwa, może. Ja doświadczyłam tylko przelotnych zauroczeń, więc co o tym mogę wiedzieć, nigdy nie było to coś prawdziwego. Mam nadzieję, że jeszcze mnie to spotka, bo przecież chyba każdy zasługuje na odrobinę szczęścia.

Nie miałam pojęcia ile już przeszłam, może kilka kilometrów, może kilkanaście - nie wiem. Jedyne co wiedziałam, to to, że padałam z wycieńczenia. W odpowiednim momencie zauważyłam przystanek autobusowy, więc wyruszyłam w jego stronę, moim pierwszym odruchem było sprawdzenie rozkładu jazdy, ale właściwie nie wiedziałam gdzie powinnam jechać. Wsiadłam zatem do pierwszego lepszego autobusu, nie zważając na to, gdzie on zmierza. Usiadłam na samym końcu, by być jak najdalej od ludzi, jednak i tak w środku nie było ich za wiele. Siedząc wygodnie w kącie, patrzyłam przez zaparowaną szybę, na mijające mnie budynki. W tej chwili zauważyłam, że powieki nie ubłagalnie zaczęły mi same opadać, nie było w sumie co się dziwić. Z początku próbowałam to powstrzymać, jednak potem uznałam, że nie ma sensu się męczyć i zamknęłam na chwilę oczy.

Nie sądziłam że ta chwila będzie trwała tak długo, bo kiedy nagle zerwałam się ze snu i spojrzałam przez okno zorientowałam się, że było już ciemno i dosyć mocno padało. W autobusie oprócz kierowcy została już tylko jedna osoba. Był to mężczyzna w ciemnym płaszczu, wyglądał na starego. Na jego twarzy widniał dziwny grymas. Czekałam tylko na to, aż pojazd zatrzyma się na następnym przystanku. Ta chwila strasznie się dłużyła. Dźwięk skrzypnięcia i uciekającego powietrza z autobusu, był w tym momencie dla mnie niczym muzyka dla uszu. Szybko zerwałam się z miejsca, zapłaciłam kierowcy (nawet nie miałam czasu sprawdzić ile) i w pośpiechu wyszłam z pojazdu. Znalazłam się w miejscu, w którym praktycznie nic nie było. Jedyne co mogłam dostrzec w tej ciemności, to ulicę a z jej dwóch stron - drzewa. Kiedy podążałam w deszczu miałam wrażenie, jakby ktoś mnie obserwował. Z początku próbowałam zignorować te uczucie, jednak później nie dawało mi to już spokoju. Odwróciłam się i z trudnością, w oddali zobaczyłam sylwetkę ludzką, podążającą w moim kierunku. Bardzo mnie to zaniepokoiło, dlatego przyspieszyłam kroku. Moje tępo oddychania i bicia serca było coraz szybsze, nie mogłam się uspokoić. Nie chciałam się znowu odwracać, ale podświadomość mówiła mi co innego, gdy odwróciłam się po raz drugi, ta osoba była już tak blisko, że byłam już w stanie ją rozpoznać. Był to mężczyzna, którego widziałam w autobusie. Szedł on w dość nienaturalny i nietypowy sposób, to było przerażające. Nie mogłam już wytrzymać presji, więc zaczęłam biec. Pod wpływem niebezpieczeństwa, presji i stresu, nogi mi się plątały, potykałam się, ale mimo tego starałam się nie zwalniać. Okropnie się bałam, nie wiedziałam co mnie może czekać. Bardzo żałowałam mojej ucieczki z domu, nie darowałam sobie tego. Wtem, nieoczekiwanie zatrzymał się przy mnie jakiś samochód. Nie miałam pojęcia co to mogło znaczyć. Byłam zdezorientowana i rozdarta...

Trzy ŻyczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz