— Chyba się boję.
Razem z Jackiem spojrzeliśmy na Magdę, która była autorką wypowiedzianych słów.
Była godzina dziewiąta. Kolejka do odprawy na lot do Dublina ciągnęła się w nieskończoność, zaś nasza trójka jak zwykle była niewyspana.
— Przecież już latałaś samolotami. — szatyn wzruszył ramionami.
— No tak. Ale za każdym razem mam takie dziwne uczucie — blondynka zastanowiła się chwilę. — A co będzie, jak rozbijemy się?
Poczułam, jak w moim gardle formuje się wielka gula. Nigdy nie leciałam samolotem, to był mój pierwszy raz. Jeśli ta idiotka chciała mnie nastraszyć, to jej się udało.
— Przestań straszyć Werone. Zobacz, jaką ma minę.
Dwójka moich przyjaciół spojrzała na mnie i zachichotała. W tamtym momencie obiecałam sobie, że jeśli dolecimy cali do Irlandii, to odegram się za te ich głupie docinki.
Harry's P.O.V.
Przemierzając swoją tradycyjną drogę z pokoju, wszedłem do jadalni. Przy podłużnym, drewnianym stole siedzieli już wszyscy.
— Czołem. — przywitałem się najpierw z moim rodzeństwem - Lottie i Michelem. Następnie skierowałem się w stronę naszej matki i pocałowałem ją w policzek. �
— Cześć.
— Witaj, synu. — długowłosa brunetka o ciepłym spojrzeniu pogładziła mnie delikatnie po policzku i uśmiechnęła się tak samo.
Wyprostowałem się, aby przywitać z ojcem, który siedział na swoim honorowym miejscu. Jednak gdy dostrzegłem, że czyta gazetę, gdzie pierwszą stronę zajmowało moje zdjęcie z poprzedniego wieczoru, gdzie wychodziłem z... yyy... Melanie z klubu, darowałem sobie. I tak wiedziałem, że jego wywód na temat mojego zachowania nie ominie mnie.
— Jak po powrocie? — uśmiechnąłem się lekko do mamy, siadając naprzeciw niej.
— Zmęczeni trochę jesteśmy — zaśmiała się lekko. — W końcu z Japonii do Alzacji leci się, jakby nie było, kilkadziesiąt godzin.
Pokiwałem głową w zrozumieniu i przygryzłem dolną wargę. Odechciało mi się jeść śniadania. Cholera jasna. Miałem dwadzieścia dziewięć lat a zawsze, gdy zbliżał się czas dostania ochrzanu od ojca, to czuje się tak jak za czasów dzieciństwa. Może dlatego, że bardzo go szanowałem i czułem do niego respekt.
Nagle poczułem rękę Michela na swoich włosach. Zdziwiony spojrzałem na zielonookiego bruneta, który siedział obok mnie i ciągnął za kosmyki.
— Co Ty robisz?
— Mój Boże. Masz rozdwojone końcówki — mój młodszy brat wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. — Zrób coś z tym, bo to tak nie przystoi!
Mama i Lottie zachichotały głośno. Również nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. W tamtym momencie usłyszeliśmy ciche sapnięcie ojca, który po chwili odłożył gazetę na stół. Następnie zdjął okulary z nosa i zadumał się chwilę. To oznaczało jedno.
— Yyy, dobra! — Michel jak oparzony wstał od stołu. — Jadę do Amelii.
— A ja idę się uczyć! — stwierdziła Lottie, również wstając od stołu.
Szatynka spojrzała na mnie. W jej dużych, brązowych oczach, które odziedziczyła po mamie, dostrzec można było współczucie.
Chociaż tyle.