Harry's P.O.V.
Pogwizdując wesoło pod nosem, skierowałem się w stronę wyjścia. Cały dzień miałem zajęty, więc chciałem wykorzystać wolną chwilę na telefon do Veronici. Musiałem przyznać, że strasznie za nią tęskniłem. Całe moje myśli krążyły wokół tej ślicznej brunetki. Bo - nie dość, że odliczałem godziny do naszego następnego spotkania – to jeszcze dodatkowo zastanawiałem się, jak wybrnąć z mojego kłamstwa i zrobić tak, żeby ją zatrzymać przy sobie. Bo dobrze wiedziałem, że Veronica niezbyt dobrze zareaguje na wieść, że jednak nie jestem prezesem rodzinnej korporacji.
Chociaż, czy nie można by tak nazwać rządzenie krajem?
Moje rozmyślania przerwała Margot, która stanęła na mojej drodze.
— Marg! — zawołałem i objąwszy ją ramieniem, ucałowałem w pomarszczony policzek. — Co się dzieje, najdroższa?
— Twoi rodzice kazali Ci przekazać, żebyś przyszedł do salonu. — oznajmiła mi staruszka, uśmiechając się leciutko.
— Coś znowu nabroiłem? — uniosłem prawą brew w zdziwieniu.
— Nie, ale chyba nie będziesz zbyt zadowolony z tego, co planują. — stwierdziła z ciężkim westchnięciem.
Nim znów zdążyłem odezwać się, Margot uśmiechnęła się pokrzepiająco, po czym minęła mnie i zostawiła samego.
Wzdychając ciężko, znów ruszyłem przed siebie, tym razem do salonu. Zupełnie nie wiedziałem, o co tym razem mogło chodzić moim rodzicom. Kwestia Veronici na pewno odpadała – nie było mowy o tym, żeby dowiedzieli się o moim wypadzie do Polski. Tamtejszych dziennikarzy raczej nie obchodziło życie towarzyskie księcia Alzacji.
Gdy stanąłem przed wejściem do salonu, wciągnąłem powietrze, przygotowując się na najgorsze. Pchnąłem drzwi i wszedłem do środka.
— O, Harry. — mój ojciec wstał roześmiany z kanapy, gdy mnie zobaczył. — Jesteś wreszcie.
— Tak jak kazaliście. — chrząknąłem, niepewnie wchodząc dalej.
Dopiero w tamtym momencie dostrzegłem, ze moi rodzice nie są sami. Na kanapach zasiadali również kobieta i mężczyzna, a także młoda dziewczyna.
— Harry — zaczął znów ojciec, gdy stanąłem obok niego. — Pamiętasz sir Willa MacCorna, jego żonę i córkę?
— Nie za bardzo. — stwierdziłem z lekkim uśmiechem, przyglądając się gościom.
— Nic dziwnego. — niski, krępy mężczyzna, z połyskującą łysiną na głowie zaśmiał się barczyście. Następnie wstał i ukłonił mi się nisko.
— Gdy ostatni raz księcia widziałem, potrafił tylko przytrzymywać się mebli, aby nie upaść. — dodał, uśmiechając się szeroko.
— Czyli to musiało być bardzo dawno temu. — stwierdziłem, odwzajemniając uśmiech.
Po chwili przywitałem się z lady MacCorn a także z ich córką – Kathrine - całując obydwie kobiety w dłonie.
— Kathrine niedługo zacznie pracę w ambasadzie Wielkiej Brytanii w Strasburgu — oznajmiła lady MacCorn, gdy usiedliśmy z powrotem na kanapach. Była ona zupełnym przeciwieństwem męża, jeśli chodziło o wygląd. — Dzisiaj przylecieliśmy, aby obejrzeć mieszkanie dla niej.
— Wspaniale. — uśmiechnąłem się i spojrzałem na dziewczynę. — W jakim dziale?
— Prasowym. — odpowiedziała mi blondynka nieśmiałym głosem.
— Dlatego dobrym pomysłem jest, Harry — zaczął mój ojciec, zastanawiając się chwilę. — Abyś po obiedzie pokazał część miasta Kathrine. Co Ty na to?
Dopiero po chwili zrozumiałem aluzję jego prostej, aczkolwiek mającej drugie dno wypowiedzi. Gdy spojrzałem na milczącą przez cały czas mamę i dostrzegłem jej wzrok. Oraz, gdy przypomniałem sobie słowa Marg na korytarzu. Ojciec nie żartował – on naprawdę chciał mnie wyswatać!
Przez moment myślałem, że wyjdę z siebie i stanę obok.
— Bardzo chciałbym — wysiliłem się na sztuczny, przepraszający uśmiech. — Ale niestety, już jestem umówiony.
— Z kim? — ojciec uniósł zdziwiony brew. Zaś mama spuściła głowę. Jednak wiedziałem, że śmieje się pod nosem.
— Jadę do Louisa i Chloe zobaczyć się z bliźniaczkami. — oznajmiłem i wstałem z kanapy.
Wiedząc dobrze, że ojciec jest na straconej pozycji, postanowiłem to wykorzystać. Dlatego pożegnałem się z gośćmi i jak najszybciej opuściłem salon.
Na korytarzu stanąłem na chwilę i złapałem głębszy oddech, aby uspokoić się. Zacząłem się zastanawiać, czy mój ojciec nie ma czasami jakiejś niewykrytej choroby szaleńczej. To by przynajmniej tłumaczyło po części jego zachowanie.
Owszem, Kathrine była ładna. Ale wiele jej brakowało do Veronici. Nawet ta jej nieśmiałość była taka nijaka, porównując ją do brunetki. Veronica była przy tym tak urocza, że człowiek musiał się uśmiechnąć na widok jej zaróżowionych policzków.
Uspokoiwszy się na wspomnienie mojej ślicznej Polki, ruszyłem przed siebie. Jednak los tego dnia nie był dla mnie łaskaw. Bowiem, gdy tylko wyszedłem zza korytarza, spotkałem przed sobą... Claire.
— „Rany Boskie! Tylko nie ona!" — przemknęło mi przez myśl.
Spotkanie z watahą wilków byłoby przyjemniejszym doświadczeniem.
— Harry! — zapiszczała na mój widok.
Córka Arthura od razu rzuciła mi się na szyję, przy okazji o mało co mnie nie dusząc.
— Cześć, Claire. — bąknąłem, odsuwając od siebie dziewczynę.
— Boże, nareszcie się spotykamy! — westchnęła sztucznie dramatycznym głosem, zarzucając przy tym długimi, farbowanymi na platynę włosami. — Może przejdziemy się?
— Ja... Ten...
— Cudownie! Może do ogrodu? — zaproponowała, przerywając mi. Następnie chwyciła mnie pod ramię i zaczęła prowadzić w stronę wspomnianego miejsca.
W tamtym momencie plułem sobie w twarz, że potrafiłem postawić się mojemu ojcu, przyszłemu królowi Alzacji, a nie mogłem pozbyć się tej natrętnej idiotki.
— Och, Harry — westchnęła, gdy znaleźliśmy się na zewnątrz. — Uwielbiam to miejsce.
— Ja też. — mruknąłem, zastanawiając się przy okazji, jak wybrnąć z tej pokręconej sytuacji.
Z jednej strony ojciec, próbujący znaleźć mi na siłę żonę, z drugiej zaś Claire, która dałaby się pociąć, byleby się nią stać.
Zaś pośrodku Veronica, nie mająca bladego pojęcia o niczym.
— Gdzie byłeś w weekend? —blondynka spojrzała na mnie uważnie, gdy zaciągnęła mnie na drewnianą ławkę.
— W swoim mieszkaniu. — odpowiedziałem bez wahania. Taką wersję rozpowszechniał również Patrick, który był wtajemniczony w moją podróż do Polski.
— Podobno już dawno nikt Cię nie widział na mieście w klubach...
— Tak wyszło. Słuchaj. — wstałem szybko z miejsca. Zaczynałem powoli wyczuwać niebezpieczeństwo, związane ze śledztwem dziewczyny. — Muszę spadać. Do zobaczenia.
Zanim blondynka zareagowała, szybko skierowałem się w stronę podjazdu, gdzie czekał na mnie już Patrick.
— Boże, nareszcie ktoś normalny — westchnąłem z ulgą na jego widok. — Czy możemy zamienić się rolami, choć na jeden dzień?
— Wybacz, Wasza Wysokość. — pokiwał przecząco głową. — Nie zniósłbym towarzystwa Claire.