(II) To dzięki tobie do końca nie zapomniałem.

2.3K 108 14
                                    


Simon czekał na Izzy już od blisko piętnastu minut w kawiarni przy szóstej alei, jak zwykle się spóźniała. W końcu jednak drzwi się otworzyły i do środka weszła przemoknięta dziewczyna o długich, czarnych jak atrament włosach. Wstał tak jak wymagała od niego etykieta i popatrzył na nią; dzisiaj była ubrana w czarne spodnie oraz ciemnozielony sweter. Nawet teraz, cała mokra wyglądała bardziej jak zagubiona gwiazda filmowa, niż Nocna Łowczyni.

-Co się tak gapisz?- Zapytała mrużąc oczy.

Chłopak tylko pokręcił głową, by odpędzić rumieńce, które powinny mu już dawno przejść, w końcu spotykał się z nią. Zajął z powrotem swoje miejsce.

-Zamówiłeś już?

-Tak, kelnerka powinna zaraz przynieść zamówienie... Jak się miewasz?

-Źle, nawet okropnie. Uwielbiam Magnusa i Aleca, ale razem są nie do wytrzymania.

-Myślałem, że raczej spędzają czas u niego w mieszkaniu, niż u was.

-Bo tak było, dopóki Alec nie stwierdził, iż nie chce mu się praktycznie codziennie jeździć tam i z powrotem na treningi, więc... Magnus zamieszkał u nas. I będzie się snuł o korytarzach Instytutu przez najbliższy tydzień.

-Tydzień? A co się wtedy stanie?

-Tego nie wiem. Mówił coś tylko o tym, że mu pokaże... Nie wnikam, naprawdę nie chcę wiedzieć!

-Rozumiem.- Simon pomyślał o Rebecce i chłopakach, których w okresie dojrzewania, licznie sprowadzała do ich domu. Też mu się to nie podobało.

Kelnerka położyła przed nimi zamówienia: dla Iz latte, a chłopakowi przypadło cappuccino. Upił łyk- jak zwykle gorąco rozprowadziło się po jego wnętrzu. To było dobre uczucie, nawet bardzo. Tęsknił za nim będąc wampirem.

Isabell dostała sms'a, przez którego się uśmiechnęła. Simon nawet nie podejrzewał jej o to, że pisze z innymi chłopakiem, bo Iz umawiała się tylko z Podziemnymi, którzy w większości albo śmierdzą, albo nie orientują się w zdobyczach techniki.

-Gotowy?- W końcu się odezwała.

-Na co?

-Niedaleko nas wykryto demoniczną działalność, niską. Pomyślałam, że może chciałbyś mi potowarzyszyć w trakcie walki.

-Walka to słowo określające bitwę dwóch istot, ty nie toczysz walk Isabello Lightwood, ty wygrywasz walkowerem.

Na młodej twarzy dziewczyny rozciągnął się długi, idealny uśmiech.

-Ucz się od najlepszych.- Pochyliła się nad stołem i go pocałowała. Simon wstał, rzucił pieniądze na stół i wybiegł za Izzy prosto w środek okropnej zawieruchy.

-Dlaczego demony nie topią się od deszczu.- Mruknął rozdrażniony przez deszcz wpadający mu do oczu, pokonując barierę zbudowaną z okularów.

-Też bym chciała wiedzieć.- Ujęła jego gorącą dłoń, jej delikatna była niemal lodowata.

Szli szybkim krokiem, po drodze Nocna Łowczyni narysowała im obu znaki niewidzialności, szybkości oraz siły.

Gdy dotarli na miejsce, zaułka, nikogo tam nie było. Żadnej potwornej kreatury, czy ogromnego monstrum. Jedynie kontener, z którego dobiegało miauczenie pełne bólu.

Isabell ze srebrzystym biczem w ręku sunęła ku niemu. Simon wyciągnął rękę ku niej, lecz ona już wyciągnęła kociaka ze śmietnika. Jej naszyjnik momentalnie rozjarzył się na czerwono, tak jak nigdy wcześniej. Dziewczyna z krzykiem puściła kota, a ten upadł na ziemię już w swoim normalnym cielsku. Na twarzy miał kilkadziesiąt par bordowych ślepi wlepiających swe spojrzenie w chłopaka. Z pyska ciekła mu czarna maź przypominająca konsystencją pianę. Simon przełknął trochę za głośno ślinę.

-Były Chodzący Za Dnia- smaczny kąsek.

-Teraz jest kościstym nocnym łowcą, odpuść sobie.- Odparowała Isabell i od tyłu zarzuciła biczem, owijając go wokół szyi monstrum. Zawył zaskoczony i zatoczył się do tyłu. Niestety ich przewaga nie trwała długo. Potwór swoimi pazurami niemal rozorał klatkę piersiową dziewczyny.

Chłopak wpierw zaniemówił, poczuł uginające się pod nim kolana, lecz już po chwili rzucił się na demona, szepcząc po drodze "Zuhriel". Wbił mu ostrze w głowę, ale zbył go machnięciem łapy.

-Głupi Nefilim, myślicie że jesteście niezwyciężeni.- Przemówił odrażającym głosem, brzmiał jak gdyby mówiły dwie osoby, a nie jedna.

Spojrzał na swoją ukochaną. Leżała nieruchomo, z jej ust skapywała krew, a oczy patrzyły w nicość. Poczuł nagły przypływ wściekłości i adrenaliny. Jeszcze nigdy nie czuł takiej nienawiści, jaka przepełniała jego ciało w tym momencie. Machał mieczem we wszystkie strony, tnąc raz po raz skórę demona, z ran tryskała smolista krew, brudząc wszystko dookoła. W końcu zamigotał i zniknął.

Chłopak przez chwilę oddychał szybko i głęboko. Seraficki miecz upadł z brzdękiem na beton i zgasł. Jednym susem pokonał odległość dzielącą go od Izzy. Wziął ją na ręce i drżącą dłonią odgarnął włosy z jej twarzy.

-Nie rób mi tego, proszę, kocham cię. Tak cholernie bardzo cię kocham, że aż boli. Ciebie przypomniałem sobie jako pierwszą, wiesz? To dzięki tobie nie zapomniałem do końca.

Podniósł się szybko i biegł w stronę Instytutu. Zaczął szaleńczo walić w jego wrota. Jako, że nie pił jeszcze z kielicha, nie był pełnoprawnym Nocnym Łowcą i nie mógł wchodzić bez pozwolenia. W końcu otworzył je zaspany, po nocnej zmianie Jace. Ziewnął przeciągle nie otwierając oczu.

-Kto śmie zakłócać...- W tym momencie przyuważył krwawiącą Isabell.- Na Anioła...- Szepnął i wpuścił ich do środka.

Simon doskonale znał rozkład pokoi w Instytucie, więc bez zawahania pobiegł prosto do szpitala. Ułożył delikatnie dziewczynę na poduszkach i zaczął wołać o pomoc. Wielokrotnie na jej skórze kreślił iratze, lecz nawet ono nie pomogło. Co chwila mierzył jej puls, by się upewnić, że wciąż żyje.

Nagle do sali wpadł Alec z Magnusem u boku. Oboje byli rozczochrani i mieli pogniecione ubrania. Z dwóch stron dopadli łóżka poszkodowanej.

Czarownik skupił się, jak najbardziej mógł i zaczął wymawiać słowa czaru.

-Nie reaguje.- Szepnął trupioblady.

-Isabell, Izzy, błagam cię...- Powiedział Alec ściskając mocno dłoń siostry i łkając. Mężczyzna spróbował po raz kolejny, lecz i tym razem poległ.

-Nie wyczuwam jej energii życiowej.

Simon wstał i podszedł do ściany. Zrobił w niej niewielkie wgniecenie, odkąd skończył Akademię jego siła znów się podwyższyła, i wyszedł. Wyszedł zostawiając pogrążoną w żałobie rodzinę, mijając po drodze oszołomionego Jace'a oraz płaczącą Clary.

Po jego policzku również spłynęła łza.

Wyszedł. I już nigdy nie wrócił.

-^-^-^-^-^-^
Taka trochę MROCZNA (hehe) wizja Sizzy...
Zapraszam również na moje prywatne konto, gdzie dodaję fanfiction o Malec'u.
W czwartki dodaje :
Papajwaffe

Ps. Razem z imyourkhaleesi zrobiłyśmy osobną historię (na tym koncie) o dziecku Malec'a (My Evil Blueberry). Jak jeszcze nie zdążyliście zobaczyć, to zachęcamy do tego, akcja się rozkręca :) Brokatowego czwartku!







Mniej i bardziej pojeBANE historieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz