Ragnor przygotował herbatę dla śpiącej na jego sofie Catariny. Ostatnio zbyt często się przepracowywała, widząc to przyjaciel postanowił chociażby siłą odciągnąć ją od klinki. Przenieśli się do jego domu w Idrisie i odpoczywali całe dnie. Na początku kobieta była oporna, lecz w końcu dotarło do niej, jakie zmęczenie odczuwała. Nie dostrzegała go wcześniej przez otaczające ją chore osoby.
Postawił parujący napój na stoliczku do kawy, przy którym mieściło się jej prowizoryczne posłanie. Zobaczył, iż w nocy odkryła się z łatanego koca, więc delikatnie podniósł okrycie i wsunął z powrotem na jej ramiona. Czarownica zamruczała i odwróciła się twarzą do Ragnora.
-Która godzina?- Zapytała ochryple. Mężczyzna się uśmiechnął pod nosem i odpowiedział:
-W pół do dwunastej.
-To późno.- Stwierdziła.- Dlaczego mnie nie obudziłeś?
-Po tak późnym pójściu spać? Nie mógłbym. Jesteś tu po to, żeby odpocząć.
Wydała z siebie przeciągły jęk i po raz pierwszy otworzyła oczy.
-Czyli wiesz?
-Oczywiście, to mój dom, nie umknie mi nawet to, że siedzisz nad historiami chorób swoich pacjentów.
-Oni mnie potrzebują.
-A ja potrzebuje ciebie, więc nie pozwolę byś przepracowała się na śmierć.
-Dziękuję, chyba naprawdę potrzebuję kogoś, kto czasem mi przypomni o życiu poza szpitalem.
Ragnor z uśmiechem pokiwał głową i ruszył do kuchni przygotować im śniadanie, pogwizdując niedawno zasłyszaną piosenkę.
Nagle niespodziewanie, zaszła go od tyłu dużo niższa, niebieska przyjaciółka i objęła jego brzuch, w miejscu gdzie u Przyziemnych jest pępek.
-Co gotujesz?- Zapytała zawadiacko.
-Omlety z truskawkami.
-Mmm... Ale czy nie jest już za późno na nie?
Ragnor obejrzał się za siebie, ujrzał rozczochraną Catarinę bez uroku, boso, ubraną jedynie w zwiewną, białą sukienkę. Ona zawsze przypominała mu panią Wiosnę, jakby zaraz miały się zlecieć wszystkie ptaki z okolicy i zacząć z nią śpiewać.
-Na omlety z truskawkami nigdy nie jest za późno.- Odpowiedział spod przymrużonych powiek i wrócił do pracy.
****
Śniadanie minęło w miłej atmosferze, zresztą jak zwykle. Jedli, rozmawiali, po prostu cieszyli się życiem. Późniejszym popołudniem udali się nad jezioro, gdzie zostali już do wieczora.
-Patrz.- Skierowała swą drobną dłoń na nocne niebo.- Tam jest duża niedźwiedzica. A tam wielki wóz.
-Widzę jedynie jasne plamy na ciemnym niebie.
Kobieta zaśmiała się krótko, chwyciła jego brodę i skierowała w drugą stronę.
-Teraz. Teraz możesz patrzeć.
-Rzeczywiście... Łączą się w jakieś konstelacje. Nigdy nie byłem dobry z astronomii.
-Magnus mówił to samo, ale w końcu jakoś załapał.- Czarownica zadrżała.
-Zimno ci?
-Trochę, ale nie chcę jeszcze wracać.
-Nie byłoby dobrze, gdybyś zachorowała na własnym urlopie. Chodź.
Przysunął się bliżej i przytulił Catarinę, dając ciepło własnego ciała. Wtuliła się w niego i oparła głowę o jego ramię. Siedzieli i patrzyli w taflę wody, jakby była magicznym lustrem ukazującym ich najskrytsze marzenia. W milczeniu, niby bojąc się, że odzywając się mogą coś zniszczyć, zrujnować.

CZYTASZ
Mniej i bardziej pojeBANE historie
RandomJedno strzałowe opowiadania o bohaterach serii Dary Anioła