Rozdział 9

729 51 2
                                    



-Pamiętaj,że zawsze będziemy cię wspierać...-przypomniał jej Max.-I zawsze będziesz ze mną pracować-wtrącił swoje trzy grosze Joe.-No,niestety...-zaśmiała się.-Chodźmy już.Pewnie na nas czekają-nakazał jej przyjaciel.Ruszyli przez tłumy nadludzkich istot.Tak,nadszedł czas na testy...


______kilka minut później______



-Czas na testy!-rozległ się donośny głos ojca Marry-wyruszamy w pole...Tak jak powiedział,tak też się stało.Goście wraz z rodziną jubilatki i jej samej przemieścili się za pomocą swoich nadnaturalnych mocy na wyznaczony teren.-Tu jest linia startu-wskazał palcem John w miejsce,gdzie na trawie znajdowała się cienka,biała i podłużna linia-Wyruszysz z tego miejsca i przez trzy dni będziesz musiała zostać na zaznaczonym terenie.Jest on duży i będziesz musiała przemieszczać się na zachód.Na wielu drogach spotkają cię przeszkody,które zadecydują o twoim przydziale...Tylko,córeczko...uważaj na siebie-skończył swoją przemowę i podszedł do Marry,aby ją mocno uściskać.-Tak-przytaknęła Amellie i poszła w ślad za swoim mężem-pamiętaj czego cię uczyliśmy.-Pamiętam,mamo,tato-zwróciła się do nich córka-nie martwcie się.Wkrótce o tej samej porze za trzy dni-dokończyła i ruszyła w wyznaczoną stronę.


---------------------Perspektywa Aghaty---------------------


Moja najlepsza przyjaciółka wyruszyła sama do jakiegoś, nieznanego i być może niebezpiecznego lasu.Nie rozumiem tego walniętego i głupiego wampirzego...yh...to wszystko jest jakieś chore.Jak oni mogli ją tam zostawić samą.Normalnie nie wytrzymuję.Nie wierzę w to,nie wierzę...-Ej,Agh!-krzyknął Maxwell,który tak samo jak ja i reszta naszej paczki postanowiła tu przez te trzy dni biwakować.Nie chciałam jej zostawiać samej.Mogła przecież wyjść z tego lasu ledwo żywa i kto by jej wtedy pomógł? Nigdy nie wiadomo co może się stać...-No-spojrzałam na niego znudzona.Nie miałam teraz ochoty na czyjeś towarzystwo.Nie chciałam żeby mnie ktoś dekoncentrował.Nie mogłam jej zostawić samej...Dopóki słyszałam bicie jej spokojnego serca-byłam spokojna.-Łap!-krzyknął i rzucił w moją stronę jabłko.Czerwone,okrągłe i ogrąmne jabłko.Spojrzałam na niego zdziwiona.Po co przyniósł mi ten owoc?Przecież nawet nie myślałam o jedzeniu.Nie miałam na to czasu.Za bardzo skupiałam się na więzi,która łączyła mnie i moją przyjaciółkę,o której wiedzieli tylko nasi przyjaciele.-Od kilku godzin nic nie jadłaś-odpowiedział tak,jakby czytał w moich myślach-nie powinnaś się zagładzać zwłaszcza,że potrzebujesz energii,aby wiedzieć coś o Marry.-Jeśli o nią pytasz,to nic się nie zmieniło-westchnęłam-nie chce mnie wpuścić do swoich myśli.-Znasz ją,więc wiesz,że ona zawsze była sprawiedliwa i nie lubiła oszukiwać.Nawet,gdy nie nauczyła się na kartkówkę...-westchnął i usiadł blisko mnie,przy drzewie.-Martwisz się o nią?-zapytałam głupio.Przecież wiedziałam,że tak.W końcu znali się wiele lat i byli tak samo dla siebie bliscy.Może nawet bardziej.Widziałam jak ona na niego działała.Kiedy ją widział był bardzo szczęśliwy,a gdy nie widział jej przez większość czasu...jednym słowem coś do niej czuł i chyba powinnam jej to powiedzieć.-Tak-przyznał-Moja Mała przyjaciółeczka,sama w tym ogromnym lesie,pełnym nieznanego nikomu niebezpieczeństwa i...-No cześć lovelaski-krzyknął Joe.No świetnie jeszcze tego tu brakowało...Teraz na pewno się nie skoncentruję...-Jest już późno-powiadomił nas-chodźcie do namiotu-spojrzał na moją minę-jeżeli chcemy jej pomóc...musimy się wyspać.



______________Trzy dni później____________


Dochodziła już godzina,o której Marry miała już być.Wszyscy tu zebrani się martwili.

-Nic jej nie będzie kochanie-pocieszał jej matkę Pan Blood.Ale ja wiedziałam,że coś jest nie tak.Straciłam z nią więź na dwa dni,ale nie dawno ją odzyskałam,więc musiała być blisko.Tylko coś mi tu nie grało.-Aghata-podszedł do mnie Max.

-wyczuwasz coś?-spytał.

-Nie-westchnęłam smutno-już próbowałam,ale...Chwila! Coś mam!-zaczęłam się cieszyć jak głupia,ale kiedy się dowiedziałam co czułam...natychmiast się przeraziłam.

-Musicie ją szukać!-zaczęłam krzyczeć-Coś jest nie tak!Ona się boji...pierwszy raz! Ratujcie ją!I jakbem zaczął się ukłaniać.-Panie-zwrócił się do niego Pan Blood-Czy coś się stało?.Ten jednak spojrzał się na niego wkurzony i powiedział:

-Łowcy wtargnęli na nasz teren i chcą zabić twoją córkę.Kiedy skończył mówić prawie zemdlałam.Co?!Jak to chcą zabić Marry? Dlaczego?-To nie możliwe-zawiesił się jej ojciec-przecież cały teren był obserwowany przez strażników...-Dlaczego?-wtrąciłam się do ich rozmowy.Wiem,że nie powinnam,ale moja ciekawość zwyciężyła.-Chcą zemsty...

^^^^^^^^^^^^^^^^^^

I jak podoba wam się rozdział?Mam nadzieję,że był w miarę...Wiem,że mało się dzieję,ale tak miało być.Prawdziwa akcja się dopiero zacznie...JUŻ za tydzień pojawi się rozdział z perspektywy Marry.Jesteście ciekawi co się jej stało?Czekam na wasze pomysły w komentarzach...

CZYTASZ=KOMENTUJESZ=DOCENIASZ

Bloody Marry ||w trakcie popraw ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz