Rozdział 12

282 21 4
                                    

POV Mikeyla

- Mamo, mamo! Możemy wejść tutaj?

Brian wskazuje paluszkiem na wielki sklep z zabawkami. Teddy stwierdził, że potrzebuję odpoczynku i zabrał nas na zakupy.

Nie powiem, miło jest spędzić czas tylko we trójkę. A rozpromieniona twarz mojego malucha to najlepszy lek na... wszystko.

- Dobra, ale nie przesadź.

- Super! - Łapie moją rękę swoją, znacznie mniejszą i ciągnie w stronę wejścia do sklepu - No chodź!

Zerkam na mojego brata z uśmiechem, a on patrzy na mojego synka z rozbawieniem.

Wchodzimy do sklepu i Bri zaczyna buszować między regałami, patrząc na wielkość sklepu czuję, że trochę tu zabawimy.

W pewnym momencie chłopcy zniknęli mi z oczu, nie przejęłam się zbytnio, bo pewnie poszli na regał z samochodzikami.

Przysięgam mój syn odziedziczył bzika do tych zabawek po Teddym, on też zawsze je zbierał tonami.

Pozostawiona samej sobie, przeszłam na dział z ubrankami. Patrząć na malutkie buciki, przypomniałam sobie moje pierwsze zakupy rzeczy dla dziecka,

wtedy już mieszkałam z Teddym i to on wyciągnął mnie do sklepu.

***

- Patrz siostra! Jakie kochane!

Dusiłam się ze śmiechu patrząc na Tedda, przysięgam zachowuje się jak mały dzieciak.

Zachwyca się każdą parą małych bucików i każdymi kolejnymi śpioszkami.

Teraz pokazuje mi malutką, różową sukieneczkę.

- Tedd, to będzie chłopiec - Kręcę głową na jego błazeństwa a moja ręka jakby z automatu pociera już wystający brzuch.

Mój brat gdy zauważa ten gest od razu poważnieje.

- Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz?

Wzdycham ciężko - teraz nie da mi spokoju.

- Tak Tedd, nic mi nie jest. Skupmy się na tych zakupach, skoro już mnie wywlokłeś z mieszkania.

Chwilę jeszcze ponarzekał a potem wrócił do przeglądania ubranek.

- Co ty wyczyniasz? - Parskam śmiechem, gdy zauważam jak mój brat siedzi ta podłodze - na środku sklepu, mniejsza o to, że ludzie patrzą na niego jak na idiotę - i przystawia mały dziecięcy bucik do swojego.

- Patrz jakie to jest małe! - mówi przejęty - niemożliwe żebym ja też nosił kiedyś taki rozmiar!

- Jasne, że nie. Ty sie urodziłeś z twoimi kajakami.

- Ej! - Woła oburzony. - Moje stopy to nie kajaki!

- Jasne, bo każdy normalny człowiek nosi rozmiar 43! - znowu wybucham śmiechem a on fuka pod nosem i podnosi się z podłogi.

Nie odezwał się do mnie do końca dnia

***

Mimowolnie uśmiecham się na wspomnienie tamtego popołudnia. Pamiętam jak te zakupy sprawiały mi przyjemność, uświadamiały mi, że niedługa będę nosiła takie maleństwo na rękach.

- Proszę, proszę! Co za spotkanie! - słyszę irytujący głos za plecami.

Odwracam się i widzę Leę z koszykiem pełnym małych ubranek.

Marszczę brwi i staram się zrozumieć co widzę. Po kiego jej tyle rzeczy? I co ona tu właściwie robi?

- Po twojej minie wnioskuję, że nic nie wiesz - mówi z sukowatym uśmieszkiem. Czego znowu nie wiem?

- A ja po twojej, ze zaraz mnie uświadomisz.

- Nie rozumiem czemu jesteś wredna - prycha - W każdym razie wiedz, że ja i Ahton spodziewamy się dziecka.

Najzwyczajniej w świecie mnie zamurowało. Spodziewają się dziecka?! Wpatruję się w jej wciąż płaski brzuch. Nie wierzę...

- Lea zostaw ją w spokoju - słyszę głos mojego brata i czuję jak jego ramie obejmuje mnie w pasie.

Blondynka ze zwycięskim uśmiechem odwraca się i odchodzi.

- Teddy - mój głos nie jest głośniejszy od szeptu. Podnoszę wzrok na mojego brata i dopiero gdy widzę jego rozmazaną postać zauważam, jak bliska płaczu jestem.

- Wiem - mówi delikatnie - słyszałem.

Obejmuje mnie mocniej, i z Brianem siedzącym na jego biodrze, szybko prowadzi nas w stronę kasy. Ja marzę jedynie o powrocie do domu. Chcę rzucić się na moje łóżko, rozpłakać się jak mała dziewczynka i zapomnieć o całym świecie.

POV Ashton

Podnoszę się z kanapy, gdy słyszę dzwonek do drzwi.

Za nimi stoi mój kolega z liceum a w ręce trzyma białą kopertę.

- Siemasz Ash, mogę wejść?

- Jasne, wbijaj - mówię lekko się stresując, ta koperta to pewnie nic innego jak wyniki testu.

Prowadzę Theo - bo tak nazywa się chłopak - do kuchni, gdy już siedzimy przy stole każdy z butelką piwa, on wyciąga jakąś kartę z koperty.

- Masz - mówi podając mi ją - to wyniki.

Biorę głęboki oddech i uważnie czytam zawartość kartki. Potem robię to ponownie i w końcu mój wzrok pada na bruneta siedzącego naprzeciwko mnie.

- Nie jestem ojcem. - szepczę i czuję jak ogarnia mnie coraz większa radość. NIE JESTEM OJCEM! Boże, tak! Czyli nic nie stoi na przeszkodzie mojemu związkowi z Miki!

- Nie, nie jesteś. Ale mam coś jeszcze. - Mówi, a mnie nachodzą złe przeczucia - Pamiętasz jak prosiłem żebyś wysłał mi też próbki DNA synka Mikeyli?

- Jasne.

Nie rozumiałem po co chciał również je, ale wtedy byłam tak zaaferowany sprawą ciąży Lei, że nie przejąłem się tym. Brian nie raz u mnie nocował i miał tu własną szczoteczkę i inne takie więc próbki nie były problemem.

- Po co Ci one były?

- Kiedyś jak wpadłem na was w parku, w oczy rzuciło mi się podobieństwo między Tobą a tym małym- wyjaśnia, a gdy docierają do mnie jego słowa robi mi się sucho w ustach - więc gdy zadzwoniłeś, szczerze myślałem, że to o niego Ci chodzi, ale gdy powiedziałeś,że twoja była jest w ciąży pomyślałem, że sprawdzę również jego.

- I? - czy mój głos zadrżał?

- I moje przypuszczenia sie potwierdziły. Jesteś ojcem tego dzieciaka, Ash.

~~~~~

BUM! :'D Spodziewaliście się tego? :D

Kochani Zdrowych, Wesołych Świąt :)

Kom? Vote? ♥

Ily, Nao :*


Last Hope Of My Heart [EDYTOWANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz