Slahh spadł celowo z krzesła. Wystraszył się, że Saliko chce go zaatakować, jednak Ren wybiegł z chaty. Trandoszanin wstał, wyciągnął spod łóżka pistolet blasterowy i pobiegł za nim.
"Co to miało być?" - pomyślał.
Szturmowcy również pobiegli za dowódcą. Cokolwiek gonili, na pewno było ważne dla Ferelianina. Zerwał się, jakby długo wyczekiwany zwierzak wreszcie wychylił łebek spośród listowia.
Stracił Rena z oczu. Cholerna mgła.
Przywołał w głowie plan wioski i wybrał najkrótszą drogę do miejsca, do którego najprawdopodobniej biegnął Saliko.Minął kolejną chatę i przystanął. "Gdzieś tu powinien być sznur". Znalazł go, odwiązał i chwycił. Skoczył niczym Ratzan, przelatując spory dystans w krótkim czasie.
Wylądował gładko, przywiązał prędko linę i puścił się biegiem w kierunku Saliko. Biegnąc, stwierdził, że stracił kondycję. Sapał i dyszał jak stary koń, zmuszony do ciągnięcia dużego ciężaru. To nie była miła świadomość. Nie chciał się starzeć - chciał dalej być młody, mieć dużo energii i chęci do robienia tych wszystkich ekscytujących rzeczy...
W końcu zobaczył miecz Saliko. Daleko przed nim biegł jakiś chłopiec. Slahh zdziwił się, że Saliko nie mógł go po prostu zatrzymać Mocą tak jak podniósł Dsaa w karczmie. W każdym razie zaczaił się za rogiem z blasterem w pogotowiu i zaczekał, aż dzieciak sam na niego wpadnie.
Złapał go zręcznie, a młody krzyknął ze strachu.
***
To był koniec. Nie mógł już dłużej biec, więc fakt, że Trandoszanin z karczmy go złapał jakoś niespecjalnie go ruszył. Nie rozumiał niczego. Hipnotyzująca świetlista kula zaprowadziła go do agentów Najwyższego Porządku, negocjujących w domu Trandoszanina. Tylko co to miało oznaczać?! A co jeśli to była zaplanowana pułapka? Może chcieli go tam zaprowadzić i porwać? Tylko... Po co?!!? Przecież był tylko... Nic nie znaczącym niewolnikiem.
Serce biło mu jak opętane, spocił się na plecach i jeszcze w dodatku nie miał na nic siły... Chciał tylko zasnąć w swoim malutkim pokoiku.
Mroczna postać podeszła do niego. Nawet nie próbował się wyrywać. Wolał wysłuchać czego chciała.
- Co robiłeś przy chacie, Jedi? I żadnych sztuczek! - krzyknął, nie wyłączając miecza.
"Jak mnie nazwał? Jedi?"
- Prze-p-przepraszam... Ja... Ja... - nie wiedział co robić, ani co mówić. Wpatrywał się tylko w pojedynczy wizjer, rozchodzący się na bardzo skomplikowany kształt, ogólnie przypominający krzyż z kilkoma odchodzącymi od niego liniami z czarnego szkła, a przynajmniej czegoś co przypominało Gorakowi szkło. W końcu powiedział: - Nie jestem kimś, kim mnie nazwałeś... Jestem Gorak... Tam gdzie byliście... Przyprowadziła mnie złota świetlista kula, która...
- Dość. Wystarczy. Nie wiem dlaczego poczułem... Ech - mężczyzna złapał się za głowę i wyłączył miecz. - Rzeczywiście nic w tobie nie wyczuwam. Jak wyglądała ta kula?
- To nie pan ją zrobił? Uciekając, myślałem, że zwabiliście mnie do pułapki... - mężczyzna milczał. Gorak przypomniał sobie, że zadał mu pytanie. - Była wielkości dojrzałego owoca huv, i świeciła na przemian mocnym i słabym światłem. Leciała z dwa metry nad ziemią i prowadziła mnie aż do chaty - Trandoszanin puścił chłopaka. - Nie mogłem się jej oprzeć... Po prostu... Szedłem.
- Miałeś spore szczęście, że nie trafiłeś na innego Rena. Ja mam swoje zasady. Nie używam Mocy w nierównej walce, nie stosuję niektórych sztuczek, które chociażby Kylo, czy Raxor uznają za powszechnie stosowane, a już w szczególności nie zabijam, dopóki nie muszę. Poza tym... Darth Vader również był niewolnikiem za młodu. Zrobienie ci bez powodu krzywdy byłoby złamaniem kodeksu... Miałeś na serio ogromne szczęście.
CZYTASZ
Star Wars: Kryształ Równowagi [Zawieszone :(]
FanfictionRycerze Ren to nowy zakon użytkowników Ciemnej Strony Mocy, pierwszy raz pokazany w VII epizodzie Gwiezdnych Wojen. Nie wiadomo o nich niemal nic, a więc prawie wszystko co tutaj napiszę będzie tylko typową fikcją fanowską :) Członkiem Zakonu Ren je...