CHAPTER 13

56 4 0
                                    

Justin

Przyjechałem pod szkołę tak jak się z nią umówiłem. Że też musiałem czekać tyle godzin aż ona skończy swoje zasrane lekcje! Nic by się przecież nie stało gdyby raz nie poszła na zajęcia. Jak kocha to poczeka, taa?

Dobre sobie. Po prostu jestem dla niej miły. Nie każda dziewczyna może się tym zaszczycić.

Dzwonek. Tłum dziwek i palantów wytacza się z tej jebanej budy. Gdy tylko widzą mój samochód, spierdalają jak najdalej.

I dobrze. Jednak wśród hołoty dostrzegam Lilly. Przy niej reszta osób zlewa się w moich oczach w szarną masę.

Dostrzega mnie i jako jedyna idzie śmiało w moją stronę. Wszyscy się na nią patrzą. To musi być żenujące. Gdybym mógł wyjąłbym broń i rozjebał każdego kto się na nią teraz gapi. Lilly nie zwraca na nich uwagi. Jest taka opanowana gdy wsiada do wnętrza mojego auta.

-Hejka ślicznotko. - szerze się do niej gdy zajmuje miejsce obok mnie. - Jak ty wytrzymujesz codziennie tyle godzin w szkole? Ja bym nie dał rady siedzieć na dupie tyle czasu w jedym miejscu. I słuchać tego pierdolenia! Nie ma szans, zajebałbym tam chyba każdego.

Lilly tylko wywróciła oczami.

Za każdym razem gdy to robiła miałem ochotę przełożyć ją przez kolano i dać jej soczystego klapsa.

-Justin, trochę się martwię. - powiedziała przerywając ciszę. - O Michaela. Na pewno jest strasznie zawiedzniony. On nic o nas nie wie, matwię się o niego.

-O niego?! - prychnąłem, nie mogłem uwieżyć że ona martwi się o tego rudzielca sama będąc w niebezpieczeństwie. - A czy on martwi się o ciebie?

-Michael jest moim przyjacielem! Może jest teraz na mnie zły ale napewno też się martwi!
- Jebać tego frajera. Musisz mu ładnie przedstawić jego sytuację w tej sprawie. Albo zamknie swoją rudą paszczę albo... - mówiąc to poklepałem ręką po broni która, jak narazie spokojnie, leżała w kieszeni moich spodni.

Lilly wiedząc o co chodzi, złapała gwałtownie powietrze i cofneła się.

Ona naprawdę się o niego boi! Żałosny pajac. Może lepiej będzie jak się go pozbędę? Hmmm, warto się nad tym zastanowić.

-Justin, proszę, nie rób mu krzywdy. - odezwała się Lilly jakby czytając w moich myślach.

-Jak na razie nie ma takiej potrzeby. Ale musisz go uświadomić. On też, jak narazie, ma wybór. Śmierć to ostateczność, pamiętaj.

Ale też czasem konieczność.

- Chociaż jak dla mnie kurczak jest upieczony. I wcale nie mam na myśli drobiu.

Dotarliśmy pod magazyn. Wychodząc z auta spojrzałem na niego zamyślony. Mój dom. Moje miejsce na ziemi, które kocham i nienawidze najbardziej na świecie.

Kocham, bo to tutaj jest te pare wyjądkowych osób które coś obchodzę.

A nienawidze, ponieważ ta rudera przypomina mi o mojej przeszłości, przesądzonym losie i Armor Kings, któremu będę służył do końca mojego zasranego życia. Miałem wybór. Wiedziałem co mnie czeka. Niech to wszystko chuj strzeli.

Chłopaków nie było w domu. Pewnie pojechali coś zjeść na miasto, jeśli byłaby jakaś akcja, napewno by mi powiedzieli. A jednak nasz dom nie był do końca pusty.

Roman siedziała w salonie i stukała w ekran smartfona tymi swoimi wielkimi sztucznymi paznokciami. Wchodząc na górę z Lilly, przypomniałem sobie ostatnią rozmowę z Marthą.

CREEPER || j.bOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz