2. "Wiem, że chcesz, bym się w Tobie zatopił"

8.1K 372 28
                                    

Stoi tam. Czeka. Przede mną, na końcu drogi z drobniutkiego piasku, zaparkował czarny jak noc samochód. Wysoka, sporych rozmiarów maszyna połyskuje w blasku wieczornych lamp. Jest za późno, bym w dalszym ciągu zachwycała się pięknym ogrodem, jeziorem, w którym odbija się zachodzące słońce czy chociażby lasem. Wszystko pokryła ciemno-szara plama mroku. Tylko lampy oświetlają drogę. Wygląda to jak jednokierunkowa autostrada. Droga donikąd.
Ruszyłam powoli w stronę samochodu. Na drobnym i ciasno ułożonym piasku bezszelestnie sunęłam w wysokich szpilkach w kierunku czarnej bestii. Świerszcze przygrywały złowrogo gdzieś w trawie. I poza głośnym tłuczeniem serca nie słyszałam już niczego.
Oparty plecami o drzwi pasażerskie, ubrany umownie z elegancką czerń, stoi i pali cygaro. Gruby, szary dym zakrywa niemiły wyraz twarzy. Obserwuje mnie. Mimo, iż ma ciemne okulary, czuję na sobie jego wzrok. Jak dokładnie przemierza każdy wyeksponowany przez suknię skrawek mojego ciała. Mam wrażenie, jakbym była naga. Poza sukienką i butami nie mam przy sobie nic. Pozostało mi tylko zakryć się własnymi rękami, ale nie chcę, by widział, że się boję.
Uniósł do siebie rękę. Spod rękawa smokingu wyłoniło się błyszczące oko zegarka.
- Punktualnie. - przytaknął. Opuścił rękę, ale znowu przyłożył do ust cygaro. Ojciec je palił. Świństwo niesłychane.
- Jak zawsze. - westchnęłam cicho pod nosem. Jego kącik ust drgnął w górę.
Odsunął się od drzwi. Jednocześnie złapał za klamkę i odsłonił przede mną wnętrze auta. Tuż przy zakończeniach oparć białej kanapy świeciły się fioletowo-różowe lampki. Klimatycznie.
- Zapraszam. - wskazał cygarem na kanapę.
Weszłam, bo przecież nie odmówię. Usiadłam zupełnie na końcu, przy drugich drzwiach. Mam nadzieję, że zajmie miejsce przy tych i zachowamy jakiś dystans. Jak to mówią - nadzieja matką głupich. Usiadł na środku. W rozkroku. Znak rozpoznawczy facetów. Przez moment zrobiło mi się słabo, gdy jednym kolanem oparł się o moje nogi. Nawet nie mam gdzie tą nogą uciec! A dalej się nie posunę, bo to światełko też mi się nie podoba. Gdy drzwi powoli się zamknęły, klimat przybrał na sile. Światło lampek przestało razić w oczy, a wnętrze wypełnił fiolet wchodzący w róż. Dobrze, że to nie czerwień, bo bym czuła się jak na planie kręcenia pornografii. Chociaż może mam się tak czuć...
Tuż przed nami siedzi dwóch gości. Na pierwszy rzut oka obaj wyglądają tak samo. Joker skinął głową. Samochód nagle ruszył. Ciemna szyba powoli zaczęła odgradzać kierowców od nas. Zostałam sama na białej kanapie z zabójcą moich rodziców. Do głowy przychodzi mi tylko jeden, sensowny zwrot, który byłby w stanie określić mój wewnętrzny stan - o cholera!
Zaciągnął się. Dopiero po dłuższej chwili wypuścił z ust gęsty kłębek dymu.
- Muszę przyznać, że zjawiskowo wyglądasz w tej sukience. - zaczął. Odwrócił się na moment w druga stronę. Otworzył coś metalowego. Nie patrzyłam, co tam wyrabia. Z doświadczenia wiem, że ciekawość nie popłaca. Zwłaszcza w takich sytuacjach. Wrócił do pozycji wyjściowej. Już bez cygara. - Będziesz idealnie pasować do miejsca, do którego się udajemy. - westchnął. Ściągnął okulary. Kciukiem i palcem wskazującym przetarł swoje oczy. - Nie wziąłem cię ze sobą, by prowadzić monolog. - schował okulary do kieszeni, a swój wzrok skupił na mnie.
Ale o co teraz chodzi? To źle, że słucham i niczemu nie zaprzeczam?
- Dobrze, rozumiem. - przytaknęłam.
- Cieszę się. - odmruknął.
Wyciągnął rękę w stronę dachu. Nacisnął jakiś guzik. Nie dało to widocznego rezultatu. Dopiero, gdy zgasił lampki na końcach kanapy, mogłam dostrzec światło, które padało na szybę oddzielającą część przednią oraz tylną samochodu. Nie było ono najjaśniejsze, ale wolę to niż klimat pornografii.
- Mam nadzieję, że jesteś głodna, ponieważ zabieram cię na kolację.
Spojrzałam w stronę mężczyzny. Wpatrywał się we mnie uważnie. Powoli pociągnął koniuszkiem języka pomiędzy jedną a drugą wargą. Jaki on jest w tym świetle przystojny... Delikatnie zaczesana grzywka na bok. Oczy iskrzą się przy nikłym światełku. A te usta... Szlag! Ronnie, ogarnij się! Podoba ci się morderca? Do reszty zgłupiałaś?! Zaraz, co powiedział? Na kolację? Z tym alfonsem?
- Muszę załatwić bardzo ważną sprawę. Chciałbym, byś była ozdobą tego spotkania. - oznajmił sucho, a potem uważnie wzrokiem przesunął po moim ciele od góry do dołu. Jego wzrok zatrzymał się na moim udzie, które było odsłonięte do połowy przez wcięcie w sukience. - Mogę na to liczyć? - ostrożnie ułożył ciepłą, męską dłoń na mojej nodze, tuż przed kolanem. Cofnęłam wystraszona obie nogi na bok, jak najbliżej drzwi. Nie chcę, by mnie dotykał. Nie jestem jego własno... kurwa.
- Jaka to restauracja? - zapytałam szybko, by zajął się odpowiedzią na moje pytanie, a nie faktem, że uciekłam przed jego dotykiem.
Uśmiechnął się do siebie. Cofnął rękę. Położył ją w powrotem na swoim kolanie.
- Vashappenin. - oznajmił z akcentem. Chyba francuskim. Zaraz... czy to nie jest jedna z tych eleganckich, wystawnych i cholernie drogich restauracji? Bogaci żyją inaczej. - Zaproszenie od samego właściciela. - dodał dumnie. Miało to chyba zrobić na mnie wrażenie. I zrobiło. Przekręcił się w moją stronę. - Doszły mnie słuchy, że poza ujawnieniem mojego imienia, Daisy zdradziła również, kto będzie nam towarzyszyć przy kolacji.
- S-słucham? - zapytałam niepewnie, wbijając zdziwione spojrzenie w mężczyznę. Jego usta zaczęły się wykrzywiać w delikatny uśmiech.
- To ja słucham. - poruszył brwiami, a jego uśmiech przy tym nieznacznie się poszerzył.
Szpiegują mnie? Nieważne. Nie chcę donieść na Daisy. Nawet, jeśli on już o wszystkim wie. Ale zaprzeczyć tym bardziej nie mogę.
- Wspomniała tylko, że musisz załatwić jakieś sprawy z właścicielem domu publicznego.
- Żeby tylko jednego. - wtrącił, śmiejąc się cicho. Poczułam się niezręcznie, gdy jego wzrok ponownie zaczął wędrować po mojej sylwetce.
Zapanowała cisza, ale jakoś nie miałam ochoty jej przerywać. Odwróciłam po prostu głowę i zaczęłam się przyglądać czarnym drzewom, które zlewały się ze sobą. To normalne przy tak dużej prędkości. Gdzieś w środku boję się, że zaraz spomiędzy tych drzew wyskoczy jakiś morderca lub zobaczę coś niepokojącego, o czym nie zapomnę. Efekt oglądania kilku horrorów na raz w weekend. Chociaż, jakbym tak miała się zastanowić, to największe zło siedzi ze mną w jednym samochodzie i uważnie mi się przygląda.
- Nie masz ochoty ze mną rozmawiać? - zapytał beznamiętnie. Brzmiało to bardziej jak stwierdzenie.
Zerknęłam kątem oka w jego stronę. Patrzył na mnie z góry z uniesioną brwią. Nie badał już mojego ciała, ale skupił się na oczach.
- Możemy rozmawiać. - wzruszyłam odruchowo ramionami. Ma rację, nie chcę z nim rozmawiać. Nie chcę go w ogóle słyszeć.
- Daję ci wolną rękę. Taka sytuacja nie powtarza się często. Wielu oddałoby naprawdę wiele, by dostać ode mnie takie prawo, a Ty nie chcesz z niego skorzystać. Chcesz, bym poczuł się urażony? - przez jego twarz przemknął złowrogi uśmiech.
Rozumiem, że chcesz usłyszeć, że nie chce z tobą rozmawiać. Taka trochę podpucha, najpierw mówi, że nie zabrał mnie, by prowadzić monolog, a teraz pyta, czy chcę z nim rozmawiać. Jeżeli zaprzeczę, to mnie wyrzuci z samochodu?
- Nie chcę cię urazić. - westchnęłam cicho, przecząc. Spuściłam z niego wzrok. Zaraz potem oparłam głowę o szybę.
- Nie bądź zła, że kazałem zabić Twoich rodziców. Taka kolej rzecz - zaciągają dług, nie płacą, oddają mi swoją córkę, a potem muszą zginąć, bym miał pewność, że nikomu nie powiedzą o naszej małej wymianie. - oznajmił rozbawiony.
Kawałek dalej w szybie widać jego twarz. Patrzy na mnie i uśmiecha się szyderczo.
- To takie zabawne? - zapytałam cicho.
- Co takiego? - poruszył brwiami. Jego uśmiech automatycznie się poszerzył.
- Może i ojciec zaciągnął u ciebie dług. Może i go nie spłacił, ale oddając mnie, wywiązał się z umowy. Wiem, że nie jestem mniej warta, ale nie musiał ginąć. Znam go, nic by nikomu nie powiedział. - mówiłam coraz ciszej. Czułam, że głos zaczyna mi drżeć. Na łzy w oczach też nie trzeba było długo czekać.
- Gdyby oddali cię kulturalnie, sprawy potoczyłyby się inaczej. - mruknął.
Po dłuższej chwili namysłu zmarszczyłam czoło.
- Nie rozumiem.
- Chcieli pieniędzy za milczenie. - zaśmiał się. - Powinnaś wiedzieć, że twój ojciec wszędzie szuka zysku.
- Nie. - zaprzeczyłam, kierując wzrok na Justina. - Nie byli tacy głupi. Ojciec i Sam by się do tego nie posunęli.
- Ja nie kłamię. Czasem owijam w bawełnę, stosuję też niedomówienia, ale nie kłamię. Ludzie, którzy dla mnie pracują, też nie kłamią. Chyba, że im za to płacę. - oparł łokieć o oparcie kanapy.
Spuściłam wzrok na czubki swoich butów. Ciężka, słona łza spłynęła mi powoli po policzku.
Ja... ja ich broniłam. Sądziłam, że Joker jest potworem, który zabija i nakazuje zabijać bez wyraźnego powodu. A oni sami się podłożyli. Jak można być tak głupim i jednocześnie tak chciwym?! Nie wytrzymam! To za dużo jak na jedno życie i jeden dzień! Jak to możliwe, że mi jeszcze z całego żalu serce nie stanęło?! Już nawet nie jest mi smutno, jestem załamana. Może Joker wcale nie jest taki zły...
Podniósł rękę, którą trzymał na swoim kolanie, a potem objął mnie nią mocno od przodu i szybkim ruchem przysunął moje ciało do siebie. Całym bokiem przywarłam do jego ciała. Dopiero teraz czuję zapach jego wody kolońskiej. Znam się doskonale na męskich zapachach, ale coś takiego czuję pierwszy raz. Wabik na kobiety zawarty w buteleczce wody kolońskiej. Ciepłą dłoń zostawił na moim udzie. Palcami ręki, którą trzymał w dalszym ciągu na oparciu kanapy, smyrał mnie po ramieniu. Przyłożył ciepłe, różowe i cholernie miękkie usta do mojego ucha.
- Nie płacz, bo się rozmażesz, a chyba nie chcesz źle wyglądać przy ludziach, Kruszynko. - wymruczał powoli i cicho. Poczułam, że kąciki jego ust się unoszą.
Siedzę jak na igłach i się trzęsę. Poza tym straciłam kontrolę nad ciałem. Tylko ciarki intensywnie przechodzą przez moje ciało. Tak cholernie głupia sytuacja: boję się, że zaraz zacznie mnie macać obcy facet i jednocześnie pragnę jego dotyku, bo jest mi po prostu dobrze. Zwariowałam! Oszalałam!
Oderwał dłoń od mojego uda. Ujął nią mój policzek. Następnie odsunął głowę. Kciukiem ostrożnie starł łzę w mojej skóry.
Wróć ustami i dłonią na poprzednie miejsca, proszę... Było mi tak przyjemnie i ciepło... Nie. Nie! Co ja gadam?! Nie rób tego!
- Ustalmy sobie kilka spraw. - oznajmił zachrypniętym głosem. Odchylił dłonią z policzka moja głowę do tyłu. Oparłam się głową o jego przedramię. Jego twarz znajdowała się kawałeczek nade mną. Minę miał poważną, ale nie wredną. Łagodnym wzrokiem wpatrywał się we mnie przez moment. Ja biegałam dziko z jednego oka do drugiego i jeszcze zahaczałam czasem wzrokiem o jego usta. Jeszcze teraz grzywka niesfornie opadła na jego z jego bursztynowych oczu. Jak taki niesamowicie przystojny facet może być zły?
Odwrócił głowę w stronę moich nóg. Zdjął rękę z mojego policzka i nią przeniósł moje nogi na jedno ze swoich kolan. Z powrotem przekręcił głowę do mnie. Z uporem maniaka domagałam się ponownego złączenia naszych spojrzeń. Gdy w końcu do tego doszło, jeden z jego kącików ust drgnął wysoko w górę. Mogłabym tak na niego patrzeć godzinami.
- Na spotkaniach prosiłbym, byś się nie odzywała, jeżeli nie będziesz o to poproszona. Pytania kieruj mi na ucho. Pomiędzy ludźmi jestem Joker, nie Justin. Byłoby dobrze, gdybyś się tego trzymała. Najlepiej się nie oddalaj, chodź cały czas przy mnie, jeśli akurat nie będę mógł ciebie obejmować, rozumiesz? - uniósł pytająco brew. Przytakiwałam tylko delikatne głową. Nie przysłuchiwałam się za bardzo słowom, które do mnie kierował. Hipnotyzował mnie wzrokiem, głosem oraz ręką, której palcami pieścił moje kolano. A miękkie ruchy warg sprawiały, że tak bardzo pragnęłam, by były bliżej.
Nagle oparł się swoim czołem o moje. O tak, tak jest dobrze. Nosem przesunął po moim policzku. Przymknęłam powieki. Idealnie.
- Wiem, że chcesz, bym się w tobie zatopił. - mruknął pewny siebie. Zniszczył tę chwilę, a mnie przywrócił do rzeczywistości.
- Niestety nie. - mruknęłam i gwałtownym ruchem odsunęłam się z powrotem na bok. Zabrałam nogi z jego kolana. Zaczął się śmiać.
- Po tym, jak łatwo mi uległaś, mogę stwierdzić, że mentalnie już cię doprowadzałem. - oznajmił z bezczelnym uśmiechem.
Facet mnie uwiódł. Uwiódł mnie facet. MNIE UWIÓDŁ FACET!!! Boże, ja się staczam! Nie wierzę!
Śmiał się jeszcze przez chwilę. Potem uchylił okno po swojej stronie. Otworzył coś metalowego. Znalazło się jego cygaro. Znowu zaczął palić.
- Mam coś dla ciebie. - wyciągnął z kieszeni srebrny telefon. - Proszę. - położył mi go na kolanach.
- Dajesz mi telefon? - spytałam zdezorientowana.
- Tak. - przytaknął. - Znajdziesz tam osoby, z którymi możliwe, że będziesz się chciała kiedyś skontaktować. Mizza dokonał kilku ulepszeń, np. próba kontaktu z osobą spoza listy sprawi, że zadzwonisz lub napiszesz do mnie. Nie masz internetu i nie możesz zmienić karty. To chyba wszystko, jest twój. - oznajmił i zabrał się za palenie tego świństwa. Że też nie poczułam tego obrzydliwego smrodu cygara.
- Dziękuję. - westchnęłam.
Z czystej ciekawości zaczęłam przeglądać to, co znajduje się na urządzeniu. W kontaktach znalazła się Daisy, Joker, nawet White. Reszty nie znam. Po co mi numery osób, których nie znam? Odruchowo szukałam Lisy pod literką „L". Właśnie, Lisa!
- Justin...? - zapytałam niepewnie. Dopiero, gdy powiedziałam to imię na głos, zdałam sobie sprawę, że bardzo pasuje do właściciela. Odwrócił powoli głowę w moją stronę. - Muszę zadzwonić do...
- Wykluczone. - zaprzeczył oschło. Wrócił do palenia cygara.
- Nie chcę, żeby się martwiła.
- Zająłem się już tym. - mruknął.
- To znaczy?
Wypuścił kłębek dymu za okno.
- Upozorowaliśmy twoją śmierć. W przeciwnym razie, szukaliby cię, a to przysporzyłoby niepotrzebnych kłopotów.
- Lisa myśli, że nie żyję? - spytałam cicho.
- I niech tak zostanie. - posłał mi porozumiewawcze spojrzenie. Świetnie. Oszukam przyjaciółkę. Przecież to ją zabije. Cholera! - Rzecz jasna, na pogrzebie też się nie pojawisz. - uśmiechnął się zadziornie. Zabawne.
Zadzwonił telefon. Justin wyciągnął go z kieszeni. Odebrał i zaczął mówić w innym języku. Po francusku zapewne. Pewnie specjalnie, bym nie słyszała, o czym rozmawia. I dobrze. Oparłam się bokiem okno. Nie wiem, ile czasu jechaliśmy, ale powoli zaczęliśmy dojeżdżać do miasta.

JOKER || JB [stara/pierwotna wersja] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz