3. "Masz takie powodzenie, że zaczynam być zazdrosny."

8K 334 17
                                    

Przez noc przeszłam z trudem. Cały czas śniły mi się jakieś straszne sytuacje. Budziłam się przerażona, uspakajałam się tyle o ile, powoli zasypiałam, budziłam się i tak w kółko. Najgorzej było, gdy przypomniałam sobie o pewnej nocy u Lisy. Jej brat opowiadał nam wtedy o tym, co dziwnego wydarzyło się jemu, jego znajomym i rodzinie, Np. obudził się nagle w nocy i zobaczył, że jego garnitur, który wisiał na wieszaku na szafie tuż przed łóżkiem, kołysze się, jakby coś go wprawiło w ruch, a przecież nikogo w pokoju nie było. Drzwi i okno były zamknięte. Axel mówił też kiedyś, że jeśli obudzimy się w środku nocy bez wyraźnego powodu, oznacza to, że ktoś musiał na nas patrzeć. To normalna reakcja obronna organizmu. Cały czas jesteśmy czujni. Jednak, jeśli nie ma w pokoju z nami ani człowieka, ani zwierzęcia, to co jeszcze mogło na nas patrzeć, że włączyła się u nas reakcja obronna? I weź tu zaśnij lub w ogóle śpij spokojnie ze świadomością, że jesteś w luksusowym apartamencie w ogromnym hotelu, z ojcem mafii i alfonsem za ścianą oraz, że budzisz się dlatego, iż wmówiłaś sobie, że paranormalne stworzenie siedzi z tobą w jednym pokoju i nieustannie cię obserwuje, by może w pewnym momencie zaatakować. System rozwalony!
Ogarnęłam się dopiero, gdy w pokoju zaczęło się robić jasno i mogłam dokładnie przyjrzeć się każdemu kątowi. Nikogo nie było (wow) tu ze mną. Po uświadomieniu sobie tego faktu oraz przyzwyczajeniu się do myśli, że za ścianą są ci, nie inni ludzie, zrobiłam najgorszą rzeczy, jaką w ogóle mogłam - zaczęłam układać sobie wszystko to, co wydarzyło się wczoraj. Od momentu, w którym ojciec i Sam mnie oddali do teraz, gdy sobie tu leżę. Doszłam do zaskakujących wniosków. Własny ojciec oddał rodzoną córkę w ręce najgorszych bandytów po tej części świata (lub może nawet i dalej), by sam mógł sobie żyć. Jednak okazał się skończonym idiotą, więc i tak śmierć go dopadła. Teoretycznie nie żyję razem z nim i Sam. Przyjaciółka pewnie dostaje do głowy i niepotrzebnie obwinia się za moją rzekomą śmierć. Moje obecne położenie jest tragiczne. Jestem „pod opieką" cholernie przystojnego mafiozo, któremu z niewyjaśnionych przyczyn uległam niczym posłuszna owieczka wilkowi. I jeszcze zachowywałam się w stosunku do niego tak, jakbym nie wiedziała, kim jest. Zupełnie, jakby mi było wszystko jedno... Czyżbym przez natłok tych wrażeń po prostu zwariowała? Oszalałam... A przecież chciałam mieć normalne życie. Skończyć szkołę, wyjechać, jednocześnie odłączyć się od toksycznej „rodziny", znaleźć pracę, może jakiś facet. Chciałam żyć normalnie! Czemu ciągle mam pod górkę?! Dlaczego los się na mnie uwziął?! Co ja takiego zrobiłam?! Przyszło mi płacić za cudze błędy? Za ojca? On nie żyje i teraz muszę odpokutować? Bo to przecież mój ojciec? Tak, o to chodzi?! Wszystkiemu winna Ronnie?! Każdemu niepowodzeniu?!
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Momentalnie wbiłam w nie przeszklone spojrzenie. Nie... To on. To Justin. Nie... Nie. Nie. Nie! Nie! Nie! Nie! Zaprzeczyłam, zaciskając mocno mokre i napuchnięte od długotrwałego płaczu oczy. Położyłam się w powrotem. Zakryłam się cała pierzyną, a głowę zakryłam jeszcze dodatkowo poduszką. Zupełnie jak rozhisteryzowana dziewczynka. Nie chcę! Nie chcę go! Nie chcę, żeby tu wchodził! Nie chcę, żeby mnie dotykał! Nie chcę tu w ogóle być! Chcę wrócić do domu! Do cholernego ojca i pieprzonej Sam! Gdziekolwiek, byle nie tu! Mam dosyć! Nie chcę tu Jokera! JA-NIE CHCĘ-TU-BYĆ!!!
- Ronnie? - zapytał cichy, aksamitny damski głos. - Ronnie, śpisz?
Ulżyło mi, gdy zorientowałam się, że to Daisy. Chociaż coś dobrego z rana.
Usłyszałam ciche stukanie obcasów o podłogę, a zaraz potem kliknięcie drzwi. Weszła tu. Powoli podeszła bliżej. Usiadła spokojnie na łóżku, tuż przy mnie.
- Przepraszam, ale muszę cię obudzić. Mamy jeszcze dzisiaj kilka spraw do załatwienia, a nie chcę, byś cokolwiek robiła w pośpiechu i zdenerwowaniu. - dodała łagodnie. Po chwili poczułam jej dotyk przez pierzynę. Drgnęłam. Nawet nie wiem czemu. - Ronnie, nie śpisz już? - zapytała jakby troskliwie.
- Nie. - odpowiedziałam zdeformowanym przez niemy płacz głosem. Wzięłam kilka głębokich wdechów ustami, bo nos miałam już cały zatkany.
- Proszę cię, spójrz na mnie. - teraz na pewno jej głos był troskliwy.
I tak już wszystko mi jedno. Ustawiłam stabilnie łokcie na łóżku, po czym uniosłam na nich część tułowia oraz głowę. Poduszka sama się zsunęła. Zawahałam się przez moment. Dopiero teraz poczułam, jak bardzo drżę. W końcu jednak spojrzałam na dziewczynę, która już najwidoczniej od dawna wpatrywała się we mnie smutnym wzrokiem. Jak ja muszę żałośnie w tej chwili wyglądać. Milczała. Nie powiedziała nic. Nie dziwię jej się. Też nie wiem, co sobie mam powiedzieć. Nagle wyciągnęła ręce w moją stronę. Objęła mnie nimi i mocno do siebie przytuliła. Zupełnie zdezorientowana spojrzałam na nią niepewnie z dołu. Co jest?
- Przykro mi, Ronnie. - szepnęła, ale mimo to usłyszałam, że jej głos drży. Jeszcze ona się przeze mnie rozpłacze. Przecież ona mi nic nie zrobiła! Znowu poczułam, jak ciężkie łzy zaczynają mi spływać po mokrych policzkach. Przytuliłam szczelnie jej drobne ciało. - Naprawdę, bardzo mi przykro. - oparła się policzkiem o moje czoło. - Przepraszam.
- Nie musisz. Przecież to nie jest twoja wina. - starałam się mówić w miarę cicho. Podciągnęłam nosem. - Nie czuj się winna.
- Gdyby nie ja, to dziś pewnie byś się tak nie czuła.
Zmarszczyłam brwi w niezrozumienia.
- Nic mi nie zrobiłaś. - zaprzeczyłam delikatnie. Wzięła głęboki wdech, po czym westchnęła głośno.
- Justin koniecznie chciał wczoraj załatwić sprawę z Zaynem, by wszystko poszło według jego rozkładu. Nie przewidział, że twoi rodzice będą się stawiać. Zdenerwował się ich lekkomyślnym zachowaniem. Potem w gniewie ci o nich powiedział. Bał się, że się załamiesz, więc Niall przyniósł środki na rozluźnienie. Powiedział, że będzie dobrze, jeśli dostaniesz całą paczuszkę. - mówiła coraz ciszej i szybciej. Jakby się bała mojej reakcji na jej ostateczne słowa, które mogła powiedzieć na samym początku i oszczędzić mi przykrych domysłów. Wyrwałam się gwałtownie z jej ramion i od razu odsunęłam się pod samą ścianę.
Patrzyła na mnie bezradnie po tym, jak jej przerwałam swoim zachowaniem. Nie mogłam słuchać tego owijania w bawełnę.
- Naćpałaś mnie? - spytałam niepewnie, ale nie słyszeć odpowiedzi.
Daisy spuściła wzrok. Zaczęła bawić się swoimi palcami. Zachowuje się, jakby jej było wstyd.
- Ronnie... - zaczęła, ale urwała nagle. Pewnie sama nie uwierzy w to, co zaraz powie. Uniosła powoli na mnie puste spojrzenie. - Albo dostałabyś to ode mnie albo siłą. Nie chciałam cię dodatkowo denerwować. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak ogromną traumę przeżywasz. Musieliśmy ci to podać. Justin nie zmienia swoich planów z powodu jednego niepowodzenia.
Nie była zapewne tego świadoma, ale każdym kolejnym zdaniem dokopywała mi coraz bardziej. Podano mi narkotyki, bo skoro Joker postanowił, że mnie weźmie na obrady, to mnie weźmie za wszelką cenę. Boże, jest coraz gorzej!
Przetarłam dłońmi mokrą twarz. To prawie tak, jakbym próbowała wytrzeć skały przy wodospadzie. A sądziłam, że jestem silna.
- Przepraszam, ale sądziłam, że lepiej będzie, jeśli ci o tym powiem. - oznajmiła, powoli podnosząc się z łóżka.
Cicha woda brzegi rwie. Co do jednego ojciec miał rację - nikomu dziś nie można ufać.
- Chcesz tu jeszcze chwilę zostać czy wolisz się ogarnąć? - zapytała takim cichym i pokornym głosem, jakby się bała, że zaraz zacznę na nią krzyczeć. Wydaje się być bardziej wrażliwa niż ja. Co ona robi w mafii?
Pójdę. Nie zostanę tu. Za dużo się na tym łóżku działo, bym chciała tu dobrowolnie zostać. Zsunęłam się z łóżka na podłogę. Bosymi stopami ruszyłam po podgrzewanej podłodze ku wejściu do salonu.
Mój pokoik to chyba jakaś dźwiękoszczelna kopuła, bo w salonie było gwarno. Na kanapie siedział Snake z Dianą na jednym rogu, Mizza po drugiej stronie, a na samym środku rozłożył się Joker. Rozmawiali i śmiali się tak głośno, że przekrzykiwali się z muzyką, która Bóg wie, skąd dobiegała. Dodatkowo przy kuchence stał White i coś sobie pichcił. Pachniało smażoną cebulką i jakimś mięsem. Zaburczało mi donośnie w brzuchu. Nie było to zbyt przyjemne odczucie.
- W łazience jest już wszystko dla ciebie przygotowane. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Jeśli nie, to poszukam czegoś innego. - oznajmiła Daisy, po czym otworzyła przede mną drzwi do łazienki. - A na śniadanie będziesz mogła sobie zrobić sama to, co lubisz. Chyba, że chcesz, by ci coś zrobić?
- Sama sobie zrobię, dziękuję. - oznajmiłam cicho. Miło z jej strony, że się martwi, bo nie powinna, ale już nic od nikogo nie chcę.
Weszłam do łazienki. Znowu nastąpiła martwa cisza. Zamknęłam się w niej, by się nikt nie władował do środka, gdy będę naga. Chyba nie muszę mówić, kogo mam na myśli.
Najwięcej czasu spędziłam pod prysznicem. Najprzyjemniejsza forma pozbycia się stresu i smutku. Przynajmniej dla mnie. Gorąca woda spływa na jedno z ramion. Tworzą się dwa strumienie, które otulają sobą plecy i klatkę piersiową. Taka imitacja czułego, pieszczącego dotyku ludzkich rąk. W takich chwilach kobieta zdaje sobie sprawę, jak bardzo potrzebuje faceta, który by ją chociażby przytulił w gorszych momentach życia. Ale nie Joker! Pod prysznicem już nawet mi nie przeszkadzało dziwne uczucie, że jakieś paranormalne stworzenie mogłoby się gapić.
Po wyjściu spod ciepłego wodospadu zauważyłam, że mam do dyspozycji studio urody. Dziś sama mogę wybrać, jak się wymalować. Ale po kolei. Ubrałam się w białą bokserkę ze sporym dekoltem. Dżinsowe szorty i sportowe, krótkie buty. Ładnie leży. Nałożyłam dość sporo tapety na twarz. W gruncie rzeczy, chcę wyglądać jak człowiek. Nie mogę okazywać przed wrogiem, że ma nade mną władzę. Przynajmniej pozornie mu tego nie pokażę.
Chwyciłam za klamkę. Już powoli otworzyłam drzwi. Jeszcze tylko ostatnie rzucenie okiem na siebie w długim lustrze. E, może być! Szarpnęłam za klamkę. Chciałam wychodzić, gdy natknęłam się na Jokera stojącego tuż przede mną. Odskoczyłam gwałtownie na bok. Przyjrzał mi się uważnie. Po którejś rundce wzrokiem na jego twarzy zaczął się pojawiać zadziorny uśmiech. Miał na sobie czarną, luźną bluzę zapiętą na zamek prawie pod samą szyję oraz... w pierwszej chwili byłam pewna, że to dresowa spódnica, ale to jednak wyjątkowo luźne spodenki. Oparł się przedramieniem o ramę drzwi.
- Pani nie ma zamiaru się dziś przywitać? - uniósł jedną brew, a jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. Nienawidzę tego.
- Dzień dobry. - oznajmiłam cicho. Zrobię, o co prosi, byleby tylko sobie polazł i mnie zostawił.
- Dzień dobry. - przytaknął. Rozejrzał się po łazience, jakby oceniał jej stan. Zaraz potem jego wzrok ponownie utkwił w mojej osobie. - Jak noc?
- Ciężko, ale żyję. Dziękuję. - westchnęłam cicho, a zaraz potem spuściłam wzrok. Jego spojrzenie mnie speszyło.
- Słyszałem, że nie było najlepiej. - odchrząknął. - Nie chciałem ci od razu podawać narkotyków, ale wyjątkowe sytuacje wymagają wyszukanych środków. Mam nadzieję, że to rozumiesz.
Nie, nie rozumiem. A jeżeli by mi to zaszkodziło?
- Rozumiem. - starałam się opanować skrzywdzony ton. Może, jeśli będę posłuszna i mówiła to, co chce usłyszeć, to się odczepi.
- To dobrze. - odpowiedział jakby zrezygnowany. - Możesz już wyjść.
Zerknęłam niepewnie w stronę drzwi. Justin zrobił mi miejsce, bym mogła przejść. Nie musi się powtarzać. Powoli wydostałam się z łazienki, ale gdy postawiłam już krok w salonie, owinął mnie swoją silną ręką w pasie i przyciągnął do siebie, tuż pod ścianę. Odruchowo uniosłam dłonie na poziomie swojej szyi i ust. Tak w obronie. Justin przyłożył usta razem z brodą do mojej ręki, która była wyżej.
- Nie musisz się mnie bać. - oznajmił cicho, tym swoim zachrypniętym, zajebistym głosem, a przy każdym słowie jego różowe, miękkie wargi łaskotały wnętrze mojej dłoni.
Całe to zajście spowodowało, że patrzyłam głęboko w jego oczy. Jego ręce wylądowały na ścianie po obu moich bokach. Nagle postanowił docisnąć swoją twarz do mojej dłoni. Jej wierzch przywarł do moich ust, a dalej oparłam się głową o ścianę. Serce zaczęło mi mocno tłuc w piersi. Jego nos był tuż przy moim, a nasze usta... dzieliła dosłownie tylko moja dłoń.
- Nic złego ci nie zrobię. Naprawdę. - kontynuował, ale tym razem się rozpłynęłam. Przymknęłam powieki, na co on dopiero teraz odpowiedział delikatnym uśmiechem. Zrobiło mi się okropnie gorąco. Miałam tak ogromną ochotę zabrać rękę i go...
- Justin? - zapytała Daisy, która wyszła z pokoju obok. - Pozwolisz na chwilę?
Joker odsunął się powoli ode mnie. Rozchyliłam powoli powieki, by na niego spojrzeć. Patrzył na mnie tak czułe, a niżej wręcz błyszczał delikatny uśmiech. Chociaż może mi się to wydaje.
- Już idę. - oznajmił i poszedł do pokoju.
Wzięłam głęboki wdech. Cholera, jakbyśmy się naprawdę całowali.
Odwróciłam dłoń, by spojrzeć na miejsce, o które ustami przed chwilą ocierał się Justin. Nagle poczułam, że tracę kontrolę nad nogami i z lekkością piórka zsunęłam się bezwładnie po ścianie na samą podłogę. Cholera! W życiu bym się nie spodziewała, że facet może tak na mnie działać! Ale dlaczego? Jak można być czułym i jednocześnie chamskim? Odpowiedź jest jedna - MĘŻCZYZNA! Oparłam się tyłem głowy o ścianę, a oczy delikatnie przymknęłam. Trzeba uspokoić hormony.
- Justin, co ty robisz? - zapytała półgłosem Daisy. Zerknęłam w stronę drzwi, zza których usłyszałam głos dziewczyny. Mała szparka, drzwi nie są zamknięte. Ktoś tu chyba zapomniał, że informacje przekazywane „na stronie" są ściśle tajne.
- A co ci chodzi? - mruknął Justin ze słyszalnym w głosie niezrozumieniem.
- Nie widzisz, jak jej jest się trudno pozbierać?
- Nikomu nie było na początku łatwo, a jednak się przyzwyczaili. - oznajmił lekceważąco Joker.
- Ale ty jej nie pomagasz... - westchnęła ostrym tonem Daisy. Nie spodziewałam się po niej takiej reakcji. Też coś zażyła?
- Nic nie poradzę, że chciałbym ją mieć! - syknął. Na moment zacisnęły się moje wszystkie mięśnie dolnych partii ciała. Boże, co?!
- Justin... - zaczęła Daisy.
- Nie próbuj mnie uspokajać! Dobrze wiesz, jak sprawa wygląda! - przerwał jej Justin. Prawie krzyknął.
- Justin, drzwi. - po tych słowach na chwilę nastała cisza, a zaraz po niej dźwięk zamykanych drzwi.
Bariera dźwiękoszczelna włączona. Koniec słuchania o sobie. Nie wiem, czy to dobrze czy źle, że pragnie mnie ojciec mafii. Nie, fuj!
- Cześć, Ronnie. - usłyszała miły, znajomy mi głos. Uniosłam wzrok w kierunku jego źródła. To Mike! - Co tam u ciebie? - zapytał, a na jego twarzy wyskoczył szeroki uśmiech.
- Cześć. Żyję, to wystarczy. A co u ciebie? - posłałam mu ciepły uśmiech.
- Spoko jest. - przytaknął kilka razy. Wyciągnął rękę w moją stronę. - Głodna? - uniósł brew. Westchnęłam cicho, a następnie złapałam się jego ręki.
- Nie. - zaprzeczyłam. Podniosłam się powoli z podłogi przy pomocy Michaela. - Nie jestem głodna. - w sumie jestem, ale nie wierzę już nikomu. Sama sobie coś zrobię. Nawet, jeśli miałaby to być tylko woda i suchy chleb!
- Dobrze. - puścił moją rękę, a potem ruszył między dwoma naprzeciwległymi blatami kuchennymi. - Skoro nie chcesz, to cię do niczego nie będę zmuszać. - oznajmił rozbawiony i trochę jakby... chciał mnie zaraz do czegoś przekonać jakimś niepodważalnym argumentem. Zafascynował mnie tym. Podeszłam do niego powoli.
- Wiesz, po wczoraj jestem trochę ostrożna. - uniosłam ironicznie kącik ust w górę.
- Spoko, ja wszystko rozumiem. Też bym był. - spojrzał na mnie przez ramię. Na jego twarzy gościł zadziorny uśmiech. Położył rękę na kartonie z... pizzą! - Ale... - zaczął szeptem. Powoli uniósł jedno skrzydło kartonu. Nie! Błagam! Nie otwieraj tego! - Czy będziesz w stanie jej odmówić? - poruszył w zabawny sposób brwiami, po czym otworzył opakowanie. Cudowny zapach idealnie przypieczonego drożdżowego ciasta ze złotym serem, w którym topiły się najsmaczniejsze dodatki, jakie w ogóle przyszło dodać człowiekowi do pizzy, uderzył we mnie z taką siłą, że z głodu poczułam, jakby ktoś wbijał mi nóż w brzuch. Kupił mnie tym! - Nie skusisz się? - zapytał rozbawiony, a następnie zgrabnym ruchem dłoni ukazał mi ten kawałek nieba w kartonie.
- A mogę? - spytałam cicho i żałośnie, bo brzuch coraz bardziej upominał się o swoim istnieniu.
- Częstuj się, cna niewiasto. - oznajmił donośnym głosem.
Bez większego zastanowienia rzuciłam się na największy kawałek pizzy. Ostrożnie, aczkolwiek gwałtownie oderwałam go od reszty. Żółciutka pajęczyna serowa wiernie chciała utrzymać wybrany przeze mnie kawałek przy całości. Widok ten sprawił, że jeszcze bardziej zapragnęłam mieć już tę pizzę w ustach. Chwyciłam w palce gorący kawałek. Nakierowałam najostrzejszy kąt na swoje usta, a potem wsunęłam spory kawałek do środka. Moje kubki smakowe dostały prawie orgazmu, gdy zetknęły się z serem, który sprawiał wrażenie, jakby rozpływał się w moich ustach. Jak mi dobrze!
- Smakuje?
- Bardzo! - przytaknęłam energicznie, a potem napchałam sobie więcej pizzy do ust.
- Wiedziałem, że jej nie odmówisz! - uniósł wysoko kącik ust. - Dobra, siadaj. - poklepał miejsce na blacie tuż przy kartonie.
Usiadłam ostrożnie na szafkę. Oczywiście cały czas uważałam na pizzę, by mi się nie zsunęła. W tym samym czasie Mike wziął swój kawałek i zaczął go jeść.
- Dziś jest wyjątkowo dobra. Masz szczęście. - spojrzał na mnie przelotnie i oczywiście podzielił się przyjaznym uśmiechem.
- Zapewne. - uśmiechnęłam się do siebie. Powoli docierałam do końca kawałka.
On jest taki w porządku. Co go skłoniło, do bycia w mafii? Też go rodzice sprzedali? Nie, wszyscy rodzice nie są źli. Chociaż...
- Mike... - zaczęłam cicho. Przełknęłam ostatni kęs pizzy. Zaczęłam dopiero, gdy chłopak uniósł na mnie wzrok. - Mogę o coś zapytać?
- Jasne. - przytaknął i jednocześnie wzruszył ramionami.
- Jak to jest, że taki miły chłopak jest z takimi strasznymi ludźmi? - zapytałam, a potem rozejrzałam się odruchowo po pomieszczeniu. Ku mojemu zdziwieniu nikomu nie było. Dosłownie byliśmy tylko my we dwóch oraz Daisy i Joker za drzwiami pokoju. A reszta?
- Oni nie są straszni. - oznajmił rozbawiony. - To pierwsze wrażenie, żeby każdy wiedział, gdzie jest jego miejsce i na ile może sobie pozwolić. - zabrał kolejny kawałek pizzy. Co było dziwne, bo jednego nie zdążył jeszcze skończyć. - Są spoko. - powiedział z buzią pełną pizzy.
- To jaka jest twoja historia? - ciągnęłam dalej. Może nie powinnam, ale jestem bardzo ciekawa.
- Uwielbiam gry komputerowe. Wszelkiego rodzaju. Kiedyś zdobywałem różnymi sposobami kody, by mieć Np. więcej żyć, lepsze bronie i takie tam. Gra wtedy była ciekawsza. Potem zacząłem trochę szperać w swoich i kolegów ocenach. Tak wiem, nie było to zbyt mądre. - przetarł palcami oczy. - W końcu zacząłem rozgryzać sekwencje, których w ogóle nie powinienem był ruchać. Pewnego razu Joker ze swoimi ludźmi zwinęli mnie spod szkoły. Powiedzieli, że nikt jeszcze potrafił rozgryźć ich zabezpieczeń. Miałem wybór, dołączyć do nich albo zapłacić słono za to, co zrobiłem. Zgodziłem się. Joker przydzielił mnie do Justina i innych. Wszystko mam gratis. Nie mogę narzekać. - zaśmiał się cicho.
- Chwila... - zmarszczyłam czoło z niezrozumienia. - Joker przydzielił cię do Justina? Przecież Joker to Justin.
Michael otworzył szerzej oczy oraz rozchylił usta, z których można było usłyszeć ciche, ciągłe: „E". Chciałam zapytać już o coś, ale z pokoju wyszła nagle Daisy z poważną miną. Chyba rozmowa nie należała do najmilszych.
- Zjadłaś coś? - spytała Daisy po chwili, po czym zamknęła za sobą drzwi do pokoju.
- Tak. - przytaknęłam prawie niewidocznie.
- Dobrze. Musisz się zbierać. Joker zaraz wyjdzie. Na wieszaku jest czarna, skórzana kurtka damska. Jest ona dla ciebie. Nie zapomnij jej wziąć, gdy będziecie wychodzić, dobrze? - spojrzała na mnie, a potem przerzuciła wzrok na Mizzę. - Dopilnujesz tego?
- Nie ma sprawy. - odpowiedział.
- To dobrze. - westchnęła, po czym weszła do łazienki.
Jej, ciekawe, co się takiego mogło stać.
- Zapomniałem zapytać. Boisz się latać? - zapytał Michael, podsuwając się pod szafki po drugiej stronie. Uniosłam brwi.
- Dlaczego pytasz?
- Justin ma dzisiaj dwa umówione spotkania. Jedno w opuszczonym Wesołym Miasteczku na przedmieściach, a drugie w Londynie. - odwrócił się do mnie tyłem. Zaczął czegoś szukać po szufladach.
- Ja... - zająknęłam się. W sumie nie wiem. - Nie latałam nigdy.
- To nic. - zaprzeczył. Wyciągnął z szuflady pudełeczko. Skierował się w moją stronę, a wolną rękę wsunął do kieszeni. - Tu są środki nasenne w razie, gdybyś wolała przespać lot. A tu masz telefon. Pozwoliłem sobie przejrzeć twój stary i ściągnąłem wszystkie piosenki i zdjęcia. - powiedział, wysuwając z kieszeni sprzęt. - Mam nadzieję, że jakoś ci to pomoże.
Wzięłam telefon oraz pudełeczko do rąk. Nie sądzę, bym dobrowolnie zaczęła się faszerować czymkolwiek, ale miło z jego strony, że zapełnił mój telefon.
- Dziękuję, Mickey. - oznajmiłam cicho.
Z pokoju wyszedł Justin ubrany w czerń. Tylko dodatki na jego kurtce były białe. Włosy -oczywiście- zaczesane do tyłu.
- Dobrze, możemy ruszać? - zapytał, patrząc przelotnie w naszą stronę. Poprawił biały kołnierz, a potem ruszył w stronę drzwi wyjściowych.
Spojrzałam na Mizzę. Ruchem głowy zasygnalizował, że mam iść, więc tak też zrobiłam. Podeszłam do wieszaka po kurtkę, do której wsunęłam pudełeczko oraz telefon. Ubrałam się, a potem wyszłam z pokoju wraz z Justinem. Objął mnie ręką w pasie i ruszyliśmy żwawo do wyjścia z hotelu.
Dla odmiany, tym razem zeszliśmy do garażu. Wsiedliśmy do czarnego, sportowego auta. Jeszcze pachniał nowością, gdy do niego wsiadałam. Niezłe cudo. Justin odpalił samochód i odjechaliśmy.
Jest stosunkowo wcześnie. Na ulicach nie ma zbyt wielu ludzi. Tylko parę samochodów. Nic się nie dzieje, a cały czar miasta zniknął pod powłoką światła. Nikłego, nie ma dziś zbyt ładnej pogody.
- Mizza dał ci telefon? - zapytał poważnym tonem Justin.
- Tak. - zerknęłam kątem oka w jego stronę.
- Świetnie. - przytaknął. - Postaraj się go nie zgubić. Jeżeli do tego dojdzie, szybko kogoś z nas o tym poinformuj.
- Dobrze.
- Kapitalnie, że się rozumiemy. - oznajmił z nutką ironii w głosie. Westchnęłam cicho.
Po kilkunastu minutach jazdy w totalnej ciszy zajechaliśmy na obrzeża miasta. Tu już nie było zbyt ciekawie. Zatrzymaliśmy się pod jakąś rozwaloną bramą. Justin wyciągnął telefon z kieszeni. Wybrał numer, a potem przyłożył urządzenie do ucha.
- Shark? - zapytał. - Jesteś już na miejscu? Tam, gdzie ostatnio? Dobra. - rozłączył się. Wyciągnął z kieszeni ciemne okulary, które założył na nos. A one mu po co? Przecież nie ma słońca. - Idziesz ze mną czy chcesz zostać? - złapał za klamkę.
Ciekawe pytanie.
- Idę. - oznajmiłam cicho, a potem wyszłam z samochodu.
Zaciągnęłam się chłodnym powietrzem, wymieszanym z pleśnią lub czymś o podobnej woni. Gdzieś w oddali słychać było krakanie ptaków. Dobrze, że chociaż mgły nie ma.
- Zapraszam. - skinął głową w stronę opuszczonego placu, który niegdyś pewnie tętnił życiem.
Nie jest tu wcale tak źle. Mam odczucie, jakby tu zatrzymał się na chwilę czas. Gdyby rośliny nie zwisały z każdej możliwej karuzeli, to miałoby się wrażenie, że za jakąś godzinę znowu zbierze się tutaj tłum ludzi, by spędzić miło chwile.
Nie musieliśmy daleko iść. Skręciliśmy tylko w prawo za starym torem dla samochodzików, a tam już czekało na nas stado czarnych, równie nowych co Justina, samochodów. Na schodach, które prowadziły do kręcących się filiżanek, siedział mężczyzna w jasnobrązowym płaszczu i z długim, czerwonym szalem. Gdy nas zauważył, powoli się podniósł. Wsunął ręce do kieszeni. Nie trudził się, by do nas podejść.
- Gdyby ten Park Rozrywki był jeszcze czynny, to kupiłbym dla nas jabłka w karmelu i watę cukrową. - zawołał, gdy byliśmy już całkiem niedaleko.
- Nie trudź się. Nie przyszedłem tu po to, by się najeść, ale by uregulować pewne sprawy. - odpowiedział znudzony Justin.
- Spokojnie. To nie zajmę ci dużo czasu. - zaprzeczył, a potem odwrócił się w stronę jednego z samochodów. Wysiadło z niego dwóch mężczyzn ubranych w czarne garnitury i ciemne okulary. Każdy z nich niósł ze sobą srebrną walizkę. Ciekawe, co w nich jest.
- Shark, to jest Veronica. - mruknął Justin, a potem przyciągnął moje ciało do siebie. Jakby było jeszcze więcej dziewczyn, no naprawdę. Wyciągnęłam dłoń w stronę przystojnego mężczyzny. Od również wysunął swoją z kieszeni, a następnie ujął moją rękę.
- Dla przyjaciół Liam. - uśmiechnął się szeroko, ukazując przy tym szereg równych zębów.
Widzę, że Justin nawiązuje znajomości z samymi przystojnymi typami. Ten tutaj okaz ma kasztanowe włosy i krótką grzywkę, zaczesaną do góry. Ciemne, smutne oczy, które zapewne mają sprawiać wrażenie niegroźnego, by był odsunięty od jakichkolwiek zarzutów. Usta cienkie, różowe oraz typowy, męski zarost. Chociaż największe wrażenie zrobiła na mnie jego postawa. Facet jest bardzo dobrze zbudowany. Chociaż... Kurczę, czy on ma znamię na szyi? Serio?
Mężczyźni stanęli tuż przed nami. Otworzyli przed nami srebrne walizki. Okazało się, że są w nich bronie. Podobne do tych, które mają antyterroryści lub... terroryści. Nie znam się na takich sprzętach, ale w jednej walizce jest chyba snajperka.
- I to mi się podoba! - oznajmił dumnie Joker, coraz mocniej zaciskając na mnie rękę. Zaczęło mi to przeszkadzać.
- Rozumiem, że cię zadowoliłem? - brew Sharka pomknęła wysoko w górę, a razem z nią kącik ust po tej samej stronie.
- Zadowolony będę wtedy, gdy dotrzymasz umowy, ale chyba nie powinienem mieć co do tego żadnych wątpliwości. - Justin zaczął się cicho śmiać po zakończeniu tego zdania.
Liam tylko uśmiechnął się. Ręką dał znać mężczyzną z walizkami, że mogą wracać do samochodu.
- Zatem do zobaczenia. - skinął głową Liam. Ponownie uchwycił moją rękę. Nachylił się i ucałował delikatnie jej wierzch, czego się zupełnie nie spodziewałam. Puścił mi zalotne oczko, a następnie poszedł sobie. Nie wiem, co to miało być.
- Arogancki dżentelmen. Jak zwykle. - mruknął pod nosem Justin. Powoli zaczęliśmy wracać w stronę samochodu. - Możliwe, że moje wczorajsze zachowanie mogło być trochę nieodpowiednie. Nie chciałem cię w żaden sposób urazić. - mówił do niby do mnie, ale całą uwagę skupił na samochodzie przed nami. Jakby mówił to dlatego, by się wszyscy odczepili, a nie dlatego, że naprawdę jest mu przykro. Łaski mi tymi przeprosinami nie robi.
- W porządku. - odpowiedziałam cicho. Też mi jest wszystko jedno.
Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy dalej.
Wydaje mi się, że dziś nie ma humoru. Właściwie mi to nawet odpowiada, nie maca mnie, nie dobiera się do mnie. Żyć nie umierać, ale nie lubię, gdy ludzie w moim otoczeniu są w gorszym nastroju ode mnie, bo mi się to udziela. Znaczy... nie mam jakiegoś odjechanego w kosmos humoru, nie w tej sytuacji, ale jest stabilnie. Tak myślę.
- Byłaś już kiedyś w Londynie? Albo chociaż w Anglii? - zapytał akurat, gdy skręcaliśmy w stronę lotniska.
- Nie wyjeżdżałam nigdy za granicę. - zaprzeczyłam.
Zmarszczyłam brwi, widząc, że objeżdżamy lotnisko dookoła. Wjechaliśmy dopiero przez jedną z bram, którą otworzyli mało przyjemni faceci. Zatrzymaliśmy się na jakimś parkingu. Wysiedliśmy z samochodu. Justin oddał kluczyki jednemu z gości, którzy byli tak uprzejmi, by nas wpuścić na teren lotniska. Zaraz potem Justin złapał mnie za nadgarstek i żwawym krokiem ruszyliśmy w stronę jednego z mniejszych samolotów. Będziemy lecieć? Tak teraz? Tuż przy wejściu do samolotu stało kilku mężczyzn w garniturach. Zabezpieczenie jak dla prezydenta. Joker skinął głową porozumiewawczo głową do każdego z nich, po czym puścił mnie przodem. Po schodkach powoli skierowałam się na górę. Tam już czekały dwie stewardessy w jasnoniebieskich marynarkach i spódniczkach oraz z tymi sztucznie szerokimi uśmiechami. Współczuję tym biednym kobietom. Cały czas muszą się do wszystkich uśmiechać. Trochę jak Barbie.
- Witamy szanownego pana oraz towarzyszkę podróży. - oznajmiły równo, a potem stanęły w zadowolonym bezruchu niczym mechaniczne manekiny w sklepach. Aż mną wzdrygnęło.
- Dzień dobry. - powiedziałam cicho. Skierowałam się do wnętrza samolotu. Mimo, iż wydaje się, że maszyna nie należy do największych, to w środku jest naprawdę bardzo przestronna. Pomieszczenie jest w kolorze złotym. Fotele oraz półokrągłe kanapy obłożone czarną skórą. Ciemne zasłony na okna. Sufit ciemny z małymi, lśniącymi drobinkami. W jego środku wydrążono niewielki korytarzyk. Namalowana tam została chyba Droga Mleczna. Nie znam się na astronomii, ale wygląda to bardzo ciekawie. Po obu stronach malowidła lecą dwa pasy światełek. Świecą się tylko niektóre, ale i tak ich światło trochę oślepia. Przez sam środek podłogi postawiono platformę. Trochę taka, jaka jest na wybiegu na pokazach mody. Żeby usiąść na kanapie czy fotelu trzeba zejść schodek niżej. Bogato. Chwila... Czy na końcu samolotu nie ma przypadkiem jacuzzi? To dozwolone? Woda się nie rozleje?
- Jak widać, jesteśmy pierwsi. - mruknął mi do ucha Justin, a zaraz potem poczułam jego dłonie na swoich biodrach. Nie muszę nawet na niego patrzeć, by wiedzieć, że się szczerzy. Nie przepraszał mnie jakieś 30 minut temu za swoje zachowanie? Już mu się humor poprawił?
- A kto jeszcze będzie? - spytałam cicho. Odruchowo zaczęłam szukać wzrokiem miejsca, gdzie mogłabym się spokojnie usiąść i zająć sobą.
Puścił moje pytanie mimo uszu, bo wcale nie wyrażał chęci odpowiedzenia. Zamiast tego chwilę poocierał się nosem o moje ucho. Wziął ręce i minął mnie. Zszedł po schodkach na dół, po czym zajął miejsce na kanapie.
- Rozgość się. - oznajmił. Może i ma okulary, ale widzę, że dokładnie mi się przygląda. Przecież bez powodu by się nie zaczął uśmiechać.
Stanęłam na stopniu niżej i mnie olśniło.
- Nie powinnam mieć paszportu? - spytałam niepewnie. Nie chciałam, by to może odebrał za obelgę. Chyba muszę mieć jakiś dokument, by nie przysporzyć mafii kłopotów.
Uśmiechnął się głupawo. Założył ręce na oparciu kanapy.
- Usiądź. - siknął głową na miejsce obok siebie. Zabrzmiało to trochę jak „nie pieprz bzdur". Ale dlaczego? A, no tak! Przecież ja nie żyję! Po jaką cholerę mi dokumenty? Ja niemądra. Zapomniałam...
Nie mam zbyt dużego wyboru, więc usiadłam obok. Bogu dzięki, że mnie nie objął. Jeszcze.
- Jeżeli będziesz miała na coś ochotę, to wystarczy powiedzieć. - ściągnął z nosa okulary.
- Dobrze. Dziękuję. - przytaknęłam. Wbiłam wzrok w podłogę. Chcę czegoś? Nie, chyba nie. Chociaż może bym się rozebrała, bo tu jest strasznie ciepło, ale zrobię to, gdy nie będę w centrum uwagi.
- Porozmawiać też możemy. - zsunął rękę na moje ramię po zewnętrznej. Nie chcę z nim chyba rozmawiać, bo o czym? Co on ma za tatuaż na tej ręce? Diament?
- Witamy szanownego pana. - odezwały się stewardessy. Prawie o nich zapomniałam.
- Cześć dziewczyny! - zawołał znajomy głos. Niall? Tak. - Siema Justin! Co tam, Ronnie? - kontynuował wesołym tonem, idąc powoli po wybiegu.
Justin mruknął cicho z niezadowolenia. Albo nie spodobało mu się, że już nie jesteśmy sami albo nie przypadło mu zachowanie Nialla. Ewentualnie obie opcje.
- Cześć. - powiedziałam cicho. Zapomniałam się z nim dziś rano przywitać.
Uśmiechnął się szeroko i pomachał mi. Nie zauważył, że trzeba najpierw zejść trochę niżej, by usiąść na kanapie. Rzucił się od razu z platformy. Niestety nie trafił dupą na wyjątkowo wygodną kanapę. Od razu zaczął się śmiać. Nie wiem czemu, ale sprawia wrażenie naćpanego.
- Wziąłeś coś? - zapytał zdezorientowany Justin.
- Nie! - zaprzeczył od razu Niall, podnosząc się obolałym ruchem z podłogi. - Trochę wypiłem. Wsunął się na kanapę naprzeciw nas.
- Witamy szanownego pana z narzeczoną. - oznajmiły stewardessy, a zaraz po tym weszli do pomieszczenia Zayn i Diana. Coraz weselej.
- Witam szanownych zgromadzonych. - powiedział zachrypniętym głosem Zayn, rozkładając przy tym ręce jak papież. Diana zaczęła się śmiać.
- Zachrypłeś? - uniósł brwi Justin.
- Przy takiej narzeczonej nie można inaczej. - zaśmiał się sprośnie, owijając blondynkę dłońmi.
Zaraz chyba będzie dobry moment, żeby uciec kawałek dalej. Na kolejne hasło stewardess „Witamy", ześlizgnęłam się bezszelestnie z kanapy i szybko zasiadłam tej obok. Kątem oka ogarnęłam, kto znowu przyszedł. To ten przystojny facet... czekaj... Liam, o! Jest z jakąś dziewczyną. Ładna całkiem. Szkoda. No nic. Ściągnęłam z siebie kurtkę. Przewiesiłam ją przez oparcie. Wyciągnęłam jeszcze z kieszeni telefon i zaczęłam go przeglądać. O, nawet tapetę mi ustawił. Mike jest bardzo kochany. O, też leci z nami. Zasiadł obok Nialla. Wszyscy w grupie. Tylko ja jak taki odludek. Ale nie mam nic przeciwko. Chyba wolę własne towarzystwo niż te głośną gromadkę.
Ostatnia na pokład weszła Daisy. Wszyscy w komplecie. Więc pewnie za chwilę będziemy lecieć.
- Cześć, Ronnie. - zawołała. W tej chwili, jak na złość, wszyscy spojrzeli ze zdziwieniem na mnie. Zapadła głucha cicha. Aż dziwne, że nikt mnie wcześniej nie zauważył. Najdziwniejsza była mina Jokera, gdy nie znalazł mnie pod swoim ramieniem. Nie czuł, że uciekam?
- Hej. - pomachałam delikatnym ruchem nadgarstka.
- Ronnie, co ty tam robisz? - zapytał Liam.
- Chodź do nas. - zachęciła Diana.
- Nie będę wam przeszkadzać. - oznajmiłam cicho, kierując wzrok w telefon. Chyba zaczęłam się rumienić. Jak ja tego nienawidzę!
- To może przyjdziemy do ciebie. - zaproponował damski, aksamitny głos. To chyba ta dziewczyna Liama.
- Chodź tutaj... - usłyszałam głos Justina. Czyli jednak muszę wstać. Może nie był to doby pomysł, by tak po prostu usiąść sobie samej.
Już chciałam się podnosić, ale czyjaś ręka na ramieniu mi to uniemożliwiła.
- Tu jest przyjemniej niż przy wejściu. - oznajmiła ciepłym głosem, siadając tuż przy mnie.
Rozległ się szum rozmów i w końcu jednak wszyscy przysiedli się do mnie oraz zajęli miejsca na kanapie naprzeciwko.
Mam to niepowtarzalne szczęście, że po mojej drugiej stronie usiadł Joker.
- Ostatni raz idę ci na rękę. - mruknął. Jednak, gdy spojrzałam w jego stronę, uśmiechał się zadziornie.
Czyli się nie gniewa. Ale cholera, znowu się mu postawiłam! A nie chciałam!

JOKER || JB [stara/pierwotna wersja] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz