Rozdział 27

10 1 2
                                    

Alex

Szybko przyzwyczaiłam się do rytmu dnia w domu Klerów.
Weronika i Edwin budzili się koło szóstej rano i niemal od razu ruszali do akcji. Podczas gdy mężczyzna budził i pomagał się ubrać dzieciakom, Wera zaczynała przygotowania do śniadania. Działo się to zadziwiająco szybko, bo o siódmej wszyscy byli już ubrani i siedzieli przy stole. O siódmej trzydzieści nadchodził czas, by zawieść dzieciaki do szkoły. Do tego był potrzebny ogromny van, zazwyczaj ukryty w głębi garażu, ale nawet on nie był w stanie pomieścić wszystkich, dlatego Marcus robił za drugiego kierowcę. Wyobrażałam sobie, jak zabawnie musiała wyglądać scenka wysiadania z samochodu przed szkołą.

Po odwiezieniu dzieciaków Edwin i Marcus wracali na chwilę do domu - każdy z nich musiał się przebrać do pracy i wziąć to, czego potrzebował - żegnali się z nami i wychodzili.

Większość czasu spędzałam na "swojej" kanapie w salonie, pilnując Karolka i Tito. Ten pierwszy zawsze spokojny, drugi natomiast był istnym wulkanem energii. Biegał, skakał, bawił się ukochanymi klockami lego, albo chodził za swoją mamą, przez cały dzień zajętą.

Około czternastej domownicy zaczynali się schodzić. Obiad o piętnastej, później czas na odrabianie lekcji, kolacja o dziewiętnastej, a o dwudziestej najmłodsze dzieci musiały już iść spać. Jedną z ciekawych tradycji były wieczorne seanse. Każdego dnia po kolacji wybierano jeden film - czasami bajkę, czasami dokument. Można było oglądać z resztą rodziny, albo iść do siebie i zająć się swoimi sprawami. Ja, z racji tego, gdzie zostałam ulokowana, byłam obecna praktycznie na każdym seansie, ale nie narzekałam. Podobała mi się panująca atmosfera, śmiechy i ciche komentarze, nawet rzucanie w siebie popcornem wydawało się atrakcyjne.

Dom cichł dopiero koło północy.

Następnego dnia wszystko zaczynało się od początku.

Może brzmieć nudno, prawda? Zwykłe życie zwykłych ludzi.

Nic bardziej mylnego.  Dorosłych było tylko troje, dzieciaków natomiast aż piętnastka. W takim wypadku zawsze znalazło się coś do posprzątania, ugotowania, wyprania, ktoś potrzebował pomocy w nauce, coś sobie obił albo skaleczył. Podziwiałam Weronikę, bo ogarniała to wszystko i znajdowała jeszcze czas na odrobinę relaksu. Zazwyczaj siadała wtedy obok mnie w salonie i bez względu na jakiekolwiek protesty.

- Tutaj przez cały czas jest głośno. - argumentowała. - Jeśli mam odpocząć, potrzebuję spokoju.

- A nie odpoczywasz w nocy, w swojej sypialni?

- Alex, nie chcesz wiedzieć, co się dzieje nocą w mojej sypialni.

Wera często rzucała tego typu komentarze. Nigdy nie wiedziałam, jak na nie reagować. Nie zgrywałam świętoszki, ale to była krępująca sytuacja, rozmawiać o TYCH sprawach z osobą sporo starszą, której uznanie chciałoby się zdobyć.

Pomijając ten jeden szczegół, lubiłam spędzać czas z Weroniką. Z Marcusa trudno było cokolwiek wyciągnąć, natomiast ta kobieta bez większych problemów odpowiadała na wszystkie moje pytania. To dzięki niej powoli zaczynałam rozumieć działania chłopaka i reszty rodzeństwa.

- Pamiętam dzień, w którym przywieźli Marcusa do domu. - wyznała pewnego dnia, pokazując mi jeden z setek albumów ze zdjęciami. - Mieliśmy z Edwinem po czternaście lat, przyjaźniliśmy się. Nie bardzo podobał mu się pomysł przybranego rodzeństwa, ale za moją namową spróbował się do niego przyzwyczaić. Ja natomiast, jako jedynaczka, byłam chłopczykiem zachwycona. Przychodziłam z byle powodu, żeby tylko móc się z nim pobawić.
-Serio? -zachichotałam.
-Tak. -potwierdziła, śmiejąc się. - Przez kilka miesięcy, dzień w dzień, stawałam na uszach, żeby móc tam przesiadywać. A Edwin był coraz bardziej zdenerwowany. Pewnego wieczoru był maksymalnie wściekły. Gorzej niż chmura gradowa.

- Dlaczego?

- Nie przerywaj mi! - parsknęła. - Było późno, musiałam się powoli zbierać. W starym domu obok drzwi wejściowych było takie małe pomieszczenie, coś jak kotłownia. Wciągnął mnie tam, przyparł do ściany i pocałował. A ja mu dałam z liścia.

- Dlaczego? - powtórzyłam.

- Wyjaśnił, że wściekał się, bo był zazdrosny. Więcej czasu spędzałam z jego malutkim braciszkiem niż z nim. Wtedy wydawało mi się, że nazwał mnie pedofilem i nie spodobało mi się to.

- Jakoś sobie nie mogę tego wyobrazić.

- Jak pomieszkasz tu jeszcze trochę, przekonasz się, że słusznie nazywają mnie Wiedźmą.

- Ty o tym wiesz?

- Jasne. - wzruszyła ramionami. - Od czego są elektroniczne nianie? To wspaniałe urządzenia.

- I serio możesz ich tak podsłuchiwać?

- Porozmawiamy, gdy sama będziesz wychowywać nastolatka. - zaproponowała Wera. - Mnie Marcus nauczył, że trzeba mieć do nich ograniczone zaufanie.

Zaciekawiła mnie. Już kilka razy słyszałam, że Marcus kiedyś był zupełnie inny, ale...

- Co on takiego robił?

- Łatwiej wymienić to, czego nie robił. - zapowiedziała na początku.

- Szczegóły, błagam. - prosiłam.

- Marcus bardzo mocno przechodził okres buntu. Dostał się w nieciekawe towarzystwo i...


Właśnie! I co?

Witajcie ponownie, kochani. Dzisiaj chciałabym podziękować perfectstory28 . To może brzmieć dziwnie, ale Twoje dzisiejsze głosy dla tej książki pomogły mi wydostać się z małego kryzysu twórczego i napisać ten rozdział, więc po raz kolejny: dziękuję. Ogromne "dzięki" należą się też wszystkim Wam, którzy czytacie moje wypociny. Dajecie mi siłę do dalszego pisania, pomagacie się rozwijać. Nie wiem, co bym bez Was zrobiła :)

Do zobaczenia wkrótce :)


Nie wszystko złoto, co się świeciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz