Rozdział 39

16 1 0
                                    

Marcus

Nieznany numer.

- Halo? - odbieram. Idiota, idiota, idiota.

- Nie panikuj, bo zabiję ją od razu. - słyszę. Znam ten głos...

- Mat..?

- Zamknij się. - rozkazuje. - Jest ktoś z tobą? Odpowiadaj tak albo nie.

- Tak. - odpowiadam.

- Wydostań się stamtąd. Jest tam miejsce, w którym będziesz mógł spokojnie porozmawiać?

- Tak. - powtarzam, pisząc na kartce notatkę dla Edwina. Kiwa głową, gestem każe mi wyjść przed dom i wziąć notatnik.

- Czekam. Pospiesz się.

Biegiem wydostaję się do ogrodu. Klikam długopisem i...

I to mnie gubi.

- Nie zapisuj tego, idioto. - wzdycha ciężko mój rozmówca.

Jestem zdziwiony, bo ani trochę nie kryje swojej tożsamości. Postanawiam go o to zapytać.

- Dzięki tobie wyląduję w więzieniu na długie lata za to, co już zrobiłem. Jeden proces za drugim, wyroków się trochę nazbiera... A skoro i tak pójdę do piekła, mogę się po drodze zabawić.

- Dlaczego akurat Alex? - brnę w te wyznania.

Mateusz parska śmiechem.

- Nie wmawiaj mi, że nie miałeś ochoty jej przelecieć. - prycha.

W tle słyszę jakieś jęki bólu.

- Słyszysz? - pyta złośliwie chłopak. Wie, że słyszę. - Twoja mała dziwka za tobą tęskni.

- Nigdy więcej tak o niej nie mów. - syczę.

Cmoka z niezadowoleniem.

- Opanuj się. - nakazuje mi. - Bo już jej nie zobaczysz.

- Co mogę zrobić, żebyś ją wypuścił? - pytam zrozpaczony.

- Nic. -wyjaśnia. Niemal widzę, jak wzrusza ramionami. - Ona i tak umrze, jak my wszyscy. Ale jak się postarasz, to jeszcze porozmawiacie.

Jak to mówią, tonący brzytwy się chwyta. Postanawiam przystać na każdą jego propozycję, nie tracąc nadziei, że uda mi się uratować dziewczynę.

- Więc czego chcesz?

- Zabawić się trochę. - rechocze.
Zaciskam zęby. Muszę nad sobą panować, zamiast tego jednak chcę mu przywalić... Nie, to za mało. Mam ochotę go zabić.
-Zainteresowany? - upewnia się.
- Mów!
- Nie tak ostro, księżniczko- cmoka ponownie. - Teraz musisz mnie przeprosić.
Szybko mruczę jakieś przeprosiny.
-Tak lepiej. - zauważa. - Znudziły mi się te podchody. Jeśli chcesz znaleźć tą małą sukę, zapytaj swojego przyjaciela, gdzie jego brat ma swój dom.
Rozłącza się.

Brat mojego przyjaciela... Przecież...
Olśnienie!
Błyskawicznie wybieram numer Filipa. Wyjaśniam po krótce cała sytuację, omijając ten fragment z porwaniem. Chwilę później mam już adres budynku, w którym mógł się ukryć Mateusz.
Wsiadam do auta. Po drodze dzwonię do Edwina, mówiąc mu, gdzie jadę. Wciąż zadręczam się jedną i tą samą myślą: jak mogłem nie skojarzyć, kim jest Mateusz? Przecież już kiedyś go widziałem.
Gdy zacząłem pracę u Filipa, pewnego dnia w firmie pojawił się jego młodszy brat. Kłócili się o coś. W obawie, że słyszałem dokładnie ich słowa, szef wyjaśnił mi, że chłopak jest niestabilny psychicznie, że ma do niego żal o zamknięcie w wariatkowie. O to, że Filip nie krył go na policji w sprawie jakiegoś pobicia...
Wtedy Mateusz wyglądał tylko trochę inaczej niż obecnie. Ale zapomniałem, że byli przyrodnimi braćmi. Inne nazwiska mnie zmyliły.
Jadę przez las, wysokie drzewa zlewają się w lite ściany zieleni. Omal nie przegapiam zjazdu na boczną drogę dojazdową. Z trudem udaje mi się skręcić.
Dom nie jest za mocno ukryty. Po minucie od opuszczenia asfaltowej nawierzchni parkuję przed budynkiem. Dookoła jest cicho, nie widać żywej duszy.
Przez chwilę czuję się oszukany. Stawiam jeden krok, potem drugi. Ślizgam się na błocie. Patrzę pod nogi. Zauważam odciśnięte w rozmokłej ziemi ślady butów. Podążam za nimi.
Odciski prowadzą mnie wąską ścieżką wgłąb lasu. W końcu natrafiam na niewielką drewnianą szopę na narzędzia. Jest stara, ciemna od wilgoci i omszała.
Po co komu szopa na narzędzia w środku lasu?
Wchodzę do środka.
Budyneczek ma sześć, może siedem metrów kwadratowych powierzchni. Podłoga jest zaniedbana, deski skrzypią i uginają się przy każdym kroku. Nie wiem skąd, ale dobiegają szlochy i czyjeś syczenie. I ten sam obrzydliwy rechot, który słyszałem przez telefon.
Jest zupełnie ciemno, postanawiam wykorzystać swoją komórkę jako latarkę. Dostrzegam w podłodze coś jakby wycięcie, szczelinę pomiędzy deskami tam, gdzie nie powinno jej być. I sznurek wystający spod kawałka drewna. podchodzę bliżej, a dziwne odgłosy się nasilają. Teraz już mogę rozpoznać krzyk Aleksandry i wężowy głos jej oprawcy.
Ciągnę za sznurek, który otwiera klapę w podłodze. Wewnątrz zieje czarna dziura. Gdy kieruję tam światło z wyświetlacza, dostrzegam wąskie schody. Bez wachania schodzę po nich na sam dół. Tam czekają na mnie kolejne drzwi, drewniane, nieszczelne. Słyszę każdy pisk Aleksandry, każde błaganie o litość. Naciskam klamkę. Drzwi ustępują z jękiem. To, co widzę, przechodzi moje pojęcie okrucieństwa.

Witajcie ponownie! Na wstępie chciałabym przeprosić za to, że tak długo nie dodawałam rozdziału. Nie wiedziałam, jak się do niego zabrać. Z tej wersji też nie jestem do końca zadowolona, ale przecież zawsze mogło być gorzej, prawda?
Tak czy inaczej, mówię to z przykrością, ale zbliżamy się do końca historii. Przewiduję tylko kilka części i epilog. Dziękuję, że tyle ze mną wytrwaliście i mam szczerą nadzieję, że zostaniecie do ostatniego słowa. To tyle na teraz.
Do zobaczenia wkrótce :)

Nie wszystko złoto, co się świeciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz