Lavan.
Ziewnąłem, przeciągając ramiona. Jakiś szczyl za kasą wydał mi łaskawie drobne, niegrzecznie rzucając je na ladę, bym mógł pozbierać je rozsypane na ciemnym drewnie.
Nie skomentowałem tego w żaden sposób, chociaż klient za moimi plecami westchnął z rozdrażnieniem. Kolejka była makabrycznie długa, a młody sprzedawca dodatkowo utrudniał sprawę.
Zgarnąłem pieniądze do otwartej dłoni tak szybko, jak się dało i opuściłem kolejkę, pakując je do portfela dopiero wówczas, gdy znalazłem się przy wejściu.
Zapowiadał się kolejny, cudowny dzień!
Przewiesiłem sobie siatkę przez łokieć, kiedy ją zobaczyłem. Stała na zewnątrz przy stoisku z gazetami, które widniały wetknięte za kręcący się stojak. Zdjęła na chwile słoneczne okulary i wzięła jakiś egzemplarz babskiego pisma.
Drzwi samoistnie rozsunęły się przede mną i natychmiast poczułem żar upalnego powietrza na twarzy. Mimo to uśmiechałem się z rozbawieniem. Choolumpo było małą mieściną, więc nie powinienem się dziwić temu, że ją spotkałem, ale i tak uważałem, że to cud.
— Nie szkoda ci wydawać na to kasy? — zapytałem zamiast powitania.
Podskoczyła z przestrachem, jak oparzona odkładając magazyn na miejsce.
— Khun Lavan! — Spiorunowała mnie wzrokiem. — Myślałam, że umrę na zawał!
— Chyba jeszcze nie pora. — Zbliżyłem się, mając nadzieje podejrzeć, którą gazetę chciała kupić, ale przewidziała mój zamiar, bo okręciła stojak tak, że lekko zawirował.
— Strasznie dowcipny jesteś — burknęła, wymijając mnie przy ramieniu. Obejrzałem się za nią, patrząc, jak wchodzi do sklepu. Po kilku minutach, gdy kupiła to, co chciała, wyszła, a ja stałem tam, gdzie uprzednio.
Na mój widok znieruchomiała.
— Ty wciąż tutaj? — spytała z ironią, która pewnie miała mnie odstraszyć, ale byłem na to za mądry. Dobrze widziałem, jak peszy się na mój widok, a jej kości policzkowe wstyd barwi odrobiną bladego różu.
— Pomyślałem, że poniosę ci ciężkie zakupy.
Uniosła brwi, a potem popatrzyła na siatkę, trzymaną w lewej ręce. Dokonane przez nią zakupy były tak małe, że ograniczyły się do jednej torebki foliowej, w której udało mi się zobaczyć jakąś książkę w ciemnej oprawie i zestaw długopisów.
Roześmiała się.
— Czy moje ręce wyglądają aż tak słabo, skoro nawet z marną siateczką potrzebna mi męska pomoc? — spytała ironicznie.
— Niczego nie sugeruje — odparłem obronnie, czując silne rozbawienie w klatce piersiowej. — Nie mogę być po prostu uprzejmy?
Badała mnie przez chwile czujnym spojrzeniem, a potem, tak po prostu, uniosła dłoń, czekając, aż wezmę od niej siatkę. Zaśmiałem się cicho pod nosem, opuszczając wzrok, a potem sięgnąłem po zakupy.
— Dziękuje za UPRZEJMNOŚĆ. — Usłyszałem. — Wystarczy, że dotaszczysz to tam. — Wskazała palcem w stronę parkingu, gdzie dostrzegłem vespę. Widok ten tak mnie zszokował, że popatrzyłem na Ailyię pytająco.
— Twoja?
— Mhm.
— Żartujesz!? — krzyknąłem, a potem parsknąłem niekontrolowanym śmiechem. Spurpurowiała natychmiast, nabierając chmur w spojrzeniu.
— Co w tym zabawnego?
— O krucze, bo to takie dziewczyńskie — odparłem szczerze, nie przejmując się jej ewentualną reakcją, a było nią ostentacyjne przewrócenie oczami.
— I szlag trafił uprzejmość — warknęła, idąc gniewnie w stronę pojazdu, ale zatrzymałem ją pociągnięciem za ramię, które sprawiło, że obróciła się gwałtownie w moją stronę z lekkim zaskoczeniem. Jej twarz zasłonięta była tyloma skołtunionymi ze sobą pasmami włosów, że wyglądała uroczo, więc musiałem się czule uśmiechnąć.
— Przepraszam. Jestem durniem — powiedziałem miękko, wciąż na granicy rozbawienia.
— W jednym się zgadzamy — mruknęła, ale widziałem wyraźnie, że się kruszy, że złość jest wypierana z każdą chwilą, gdy staliśmy blisko siebie.
— Zapraszam cię na lody albo na shake'a, jak wolisz — zaproponowałem spontanicznie. Nie planowałem, że to zrobię, a moja śmiałość wywołała w niej szok. Przez kilka sekund nie umiała mi nic odpowiedzieć, aż żachnęła się głośno.
— Co ty wygadujesz?
— W ramach przeprosin. — Nie dawałem za wygraną, mocniej wbijając palce w jej ramię. Wciągnęła ze świtem powietrze do płuc. Jakże ona chciała się zgodzić! Wszystko w niej krzyczało, by ze mną pójść, ale walczyła ze sobą, próbowała być rozsądna, więc nie zamierzałem dopuścić, by ten rozsądek wygrał. — Będę bardzo, bardzo uprzejmy — zapewniłem, licząc, że obrócenie wszystko w żart ułatwi podjęcie decyzji. Tej właściwej, rzecz jasna.
— No dobra — powiedziała cicho, nie patrząc na mnie. Miałem szaloną ochotę ją w tamtym momencie do siebie przytulić, ale w moim przypadku zwycięstwo rozsądku było jak najbardziej konieczne.
Miałem szaloną ochotę ją w tamtym momencie do siebie przytulić, ale w moim przypadku zwycięstwo rozsądku było jak najbardziej konieczne
— Lubiłam tu przychodzić — odezwała się, ledwie tylko zajęliśmy wiklinowe krzesła w lodziarni.
Spojrzałem na nią z zaskoczeniem. Powiesiła torbę za sobą, a potem uśmiechnęła się dość niepewnie.
— Jako dziecko — dodała, rozglądając się dyskretnie po wnętrzu lokalu.
— Nic dziwnego. Tutejsze lody są najlepsze na świecie — zgodziłem się z nią.
— To prawda. W całym Bangkoku nie znalazłam równie pysznych — roześmiała się, a potem przygasła, jakby powiedziała coś złego. Słyszałem, że do tej pory mieszkała w stolicy, nie bardzo rozumiałem czemu to dla niej taki kłopotliwy temat, ale nie zamierzałem naciskać. Sam nie lubiłem, gdy inni to robili, więc poszedłem w inną stronę, ignorując jej stwierdzenie.
— Więc... gdzie zamierasz otworzyć własne studio fotograficzne? — zagadnąłem. Wspominała mi o tym podczas naszego spaceru do lodziarni, jej oczy mieniły się wówczas tak silnym blaskiem ekscytacji, że nie miałem najmniejszych wątpliwości: to było marzenie jej życia.
— Och! — Otworzyła oczy ze zdumieniem, jakby zupełnie nie spodziewała się, że o to zapytam. — Kilka dni temu szukałam odpowiedniej miejscówki — Uśmiechnęła się. W tym samym momencie podeszła do nas miła kelnerka, ubrana w różowy fartuch, i wyjmując zza ucha długopis, spytała, co chcemy zamówić. — Lody bananowe — odparła bez wahania Ailya.
— Mogą być cytrynowe — zamówiłem dla siebie. Kelnerka uśmiechnęła się do mnie promiennie, wysyłając dwuznaczne sygnały wzrokowe, które zignorowałem. Była ładna i zgrabna, ale nic w niej mnie nie przyciągało. Prawdę mówiąc, byłem typem wybrednego faceta, któremu trudno dogodzić. Nie spotkałem jeszcze żadnej kobiety, która umiałaby wywrzeć na mnie odpowiednie wrażenie, dopóki Ailya nie wtargnęła do mojej altany, płosząc wszystkie ptaki. Wtedy pierwszy raz poczułem silne zafascynowanie drugim człowiekiem, do tego kobietą.
— Kurczę, zaraz pożre cię wzrokiem. — Ailya odprowadziła kelnerkę rozbawionym wzrokiem, powstrzymując śmiech, który udzielił się również mi.
— Nawet nie mów. — Machnąłem ręką. — Od dwóch miesięcy jest zawsze to samo, gdy tu przychodzę. Serio, nie ma drugiej takiej dziewczyny, która dotąd nie rozumie, że w ogóle mnie nie obchodzi. — Oprócz Dariki, pomyślałem w myślach. Ale po co wspominać, że tyle dziewczyn się mną interesuje? Nie chciałem wyjść na bawidamka.
— Naprawdę jesteś dupkiem — zaśmiała się, grożąc mi palcem. — Ładnie to tak ranić cudze uczucia?
— Ranić? — żachnąłem się z oburzeniem. — Nigdy na poważnie z nią nie rozmawiałem.
— Może powinieneś? — Uniosła znacząco brwi. — Dziewczyna wciąż robi sobie nadzieje. Poza tym... — zawahała się — skąd wiesz, że nie jest interesująca, skoro wcale jej nie znasz?
Zbiła mnie z tropu, ale udzielenie odpowiedzi nie zajęło mi dużo czasu.
— Jestem z tych, co muszą być porażeni od razu, wiesz? — Wzruszyłem ramionami. — Kobieta albo ma to coś, albo nie.
— Kurczę, prosto to sobie rozrysowałeś — skwitowała.
— W końcu, mężczyźni są prości — zażartowałem.
— I okropnie denerwujący — mruknęła, zafascynowana paznokciami u rąk.
Zachichotałem i uderzyłem ją lekko w kostkę pod stołem. Podskoczyła z zaskoczeniem na krześle, a potem spiorunowała się mnie oczami.
— Przestań!
— Pokazuję ci, co to znaczy kogoś denerwować — wyjaśniłem z miną niewiniątka. — Do tej pory, byłem czarujący.
Patrzyła na mnie krótką chwilę, a potem parsknęła śmiechem.
— I to jak. — Kiwnęła głową, odzywając się sarkastycznie.
— Zabijasz wolny czas książkami? — zmieniłem temat, wciąż czując silne rozbawienie. Zerknąłem w stronę siatki, która leżała przy nogach jej krzesła, a w niej widniała książka w twardej oprawie.
— To album — sprostowała, kierując się za linią mego spojrzenia. — Ja... nie specjalnie przepadam za czytaniem — dodała.
— Aha, ja też.
— Wolę uwieczniać istniejące piękno niż wyobrażać je sobie za pomocą słów — wyjaśniła, jakbym naprawdę linczował ją w myślach za ten brak zainteresowania czytaniem. No tak, przecież powszechnie uważa się, że kto czyta, ten jest mądry.
— Rozumiem to — przytaknąłem — Ja wolę je za to tworzyć na kartce papieru. Skandaliczne, prawda? Stowarzyszenie książko-maniaków nam tego nie wybaczy.
Uniosła kąciki ust. Nasze spojrzenia się spotkały. Miałem wrażenie, że coś w tamtym momencie zadrgało w powietrzu między naszymi tęczówkami.
— Grzeszni my — westchnęła z rozbawieniem.
— To na co konkretnie ci ten album? — spytałem, w tym samym momencie dostaliśmy nasze zamówienie i na stołach wylądowały pucharki z olbrzymią, dekorowaną porcją lodów.
— Czy czegoś jeszcze państwu trzeba? — Kelnerka uśmiechnęła się szeroko, a jej spojrzenie omal nie spaliło Ailyi żywcem. Stłumiłem parsknięcie śmiechem, przykładając pięść do ust, jakbym musiał odkaszleć.
Ailya spiorunowała mnie wzrokiem. Tym razem to mnie się dostał kopniak w kostkę, do tego wymierzony szpilką, więc syknąłem pod nosem, przez co uwaga kelnerki spoczęła na mnie ze zdziwieniem.
— Nie, nic nam nie trzema. — Oderwałem z powagą palce od podbródka niczym bardzo wyrafinowany człowiek. — Dziękujemy.
Kobieta oddaliła się z nieukrywanym żalem od stolika, wciąż kręcąc ustami z powodu Ailyi.
— Co to miało znaczyć? — fuknęła na mnie z niedowierzaniem. — Czy ona myśli, że ja z tobą randkuje?
— Prawdopodobnie. — Kiwnąłem głową, czując, że sytuacja coraz bardziej mi się podoba. Ogniki w brązowych oczach Ailyi były nieziemskie, nieomal jakby miała zaraz eksplodować. — Jestem aż taki straszny, że gotujesz się ze złości?
— Co? Nie? — Skrzywiła twarz, a potem przywarła plecami do oparcia krzesła, zaciskając dłonie na poręczach. — Po prostu, nie chcę ci stać na drodze do poznania wyjątkowej dziewczyny — powiedziała ze złością — Wytłumaczysz jej potem to nieporozumienie?
— Wcale nie zamierzam — zaprzeczyłem ze spokojnym uśmiechem, patrząc, jak powoli marszczy brwi. — Dyskutowaliśmy już o tym. Ona mnie nie kręci — dodałem, widząc, że już otwiera usta, by coś powiedzieć.
— Ten album ma być księgą mojego życia. — Odwróciła ode mnie wzrok, zmieniając temat.
— Kontynuuj. — Pokręciłem palcem wskazującym w powietrzu. Przysunąłem dodatkowo nogę bliżej jej nogi, spodziewając się, że zaraz ją odsunie, a w najgorszym wypadku dostanę za to w krocze, ale, ku mojemu miłemu zaskoczeniu, udała, że wcale tego nie poczuła. A poczuła na pewno, gdyż subtelnie otarłem się o jej kostkę.
— Chcę zapełnić go zdjęciami, które zrobię — powiedziała drżącym głosem. Czyżby moja noga miała z tym coś wspólnego? — Uwiecznię wszystkie piękne miejsca w Choolumpo, które zamierzam odwiedzić i wszystkie dobre chwile, których zamierzam doświadczyć. — Miałem wrażenie, że słowa brzmią jak postanowienie, bardzo silne postanowienie, złożone przez kobietę, chcącą odmienić swój los na lepsze.
— Ciekawa perspektywa przyszłości — odezwałem się pełen podziwu. — Teraz chyba widzisz, że nie pomyliłem się, nazywając cię artystką.
Posłała mi żarliwe i nieśmiałe spojrzenie spod pasm grzywki. Uniosła nieznacznie kąciki ust, chłonąc mój komplement niczym spragniona akceptacji, moje serce biło wtedy najmocniej w życiu.
— Przyznaję, że jesteś inteligentny. — Nabrała na łyżeczkę odrobinę lodu i wsunęła ją sobie do ust, co sprawiło, że w moich zaschło. Sięgnąłem po swój deser drżącymi dłońmi.
Działo się ze mną coś, co doskonale rozumiałem. Ona mi się podobała, fascynowała mnie i...pragnąłem jej w swoich ramionach.
— Znam wiele fascynujących miejsc — powiedziałem niepewnie, sam do końca nie wiedząc, co robię. Serce wyprzedziło rozum, zaskakując mnie i ją w taki sam sposób. — Jeżeli nie masz nic przeciwko, będę zaszczycony, mogąc cię do nich zabrać.
Przez chwile wahała się. Zdążyłem się już domyślić, że niechętnie angażowała się w znajomość z mężczyznami, ale to nie stanowiło dla mnie problemu, ponieważ nie zamierzałem jej skrzywdzić. Moje intencje były całkowicie szczere i czyste. Pierwszy raz w życiu, jakakolwiek kobieta budziła we mnie instynkt opiekuńczy, a zarazem desperacką potrzebę zbliżenia się do niej w sposób całkowicie bezinteresowny i trwały. Nawet przez chwile nie przyszło mi na myśl, by ją wykorzystać i porzucić.
Miałem jedynie wyrzuty sumienia w stosunku do Viratia. Nasza przyjaźń była wątła i dziwna, ale nie chciałem odbierać mu jego największej miłości. Nie miałem do tego pewności, czy w tej całej sytuacji to ja nie będę miał złamanego serca. Kto wie, czy Ailyia w ogóle chciałaby się do mnie zbliżyć? Bądź co bądź, byłem od niej młodszy o całe pięć lat, a kobiety okazywały się wyjątkowo wrażliwe w tych kwestiach.
A jednak nie potrafiłem się wycofać. Ona była moją zmianą, pierwszym szczerym uczuciem i pierwszą kobietą, którą mógłbym naprawdę pokochać. Czy w takiej sytuacji nie miałem prawa chociaż spróbować? Stanąć do walki i dowiedzieć się, jakie mam szanse?
Zwłaszcza że jej oczy mówiły mi, że ją mam. Podobałem się jej i nie potrafiła tego ukryć, co tylko motywowało mnie do działania.
— Więc jak? — spytałem z uśmiechem, kiedy milczała z zagryzioną wargą, wpatrzona we mnie jak zaklęty posąg.
— Mogłabym się zgubić — powiedziała cicho, próbując zapewne usprawiedliwić swój wybór, a wiedziałem już, jaki on będzie i uśmiechnąłem się szerzej.
— Właśnie, mogłabyś się zgubić. — Kostki naszych nóg trwały przyciśnięte do siebie, czego żadne z nas pozornie nie wyczuwało, a jednak czuliśmy i patrzyliśmy sobie w oczy, smakując uczucie w naszych sercach.
To wystarczyło. Byliśmy w jakiś sposób złączeni nadchodzącą przyszłością.
Byliśmy w jakiś sposób złączeni nadchodzącą przyszłością
Virati.
Lampa sączyła wątłe światło na mój gabinet. Przez otwarte, tarasowe drzwi wpadało do środka dużo wieczornego powietrza, które raczyło mnie przyjemnym chłodem po wielu godzinach doskwierającego upału.
Ustalałem właśnie harmonogram przebiegu festynu. Do tej pory, to ojciec się tym zajmował, nie wyobrażając sobie, aby mogło być inaczej, ale ten rok przyniósł mu w „prezencie" okrutną diagnozę: nowotwór ziarnisty, złośliwy. Szybko się męczył, chociaż nikt w miasteczku nie wiedział o tym, a ojciec brylował w towarzystwie niemniej sprawnie niż wcześniej, przez co nikt nie zdołał poznać prawdy.
Organizacja festynu wiązała się jednak z dużym obowiązkiem i jeszcze większym stresem, na który nie mogłem ojcu pozwolić, więc po długich, burzliwych dyskusjach postawiłem na swoim, przejmując resztę obowiązków.
Oderwałem wzrok od kartki, a potem rozmasowałem w palcach mostek nosa. Miałem wrażenie, że ostatnio nie mam czasu, by spokojnie pomyśleć. Nawał pracy sprawiał, że odseparowywałem się od cierpienia, jakim była dla mnie choroba ukochanego taty, a także rozpacz matki, którą chowała za uśmiechem. Dla osób postronnych wyglądaliśmy na normalną, szczęśliwą rodzinę, głęboko poważaną w prowincjonalnym społeczeństwie, jednakże za ścianą bogatego domu pożerały nas nasze własne demony.
Ale w końcu chowanie się za obowiązkami przestało mi służyć. Powrót Ailyi do miasteczka był właśnie tym, czego tak bardzo potrzebowałem. Była skrzywdzona i uciekała ode mnie z powodów dla mnie niezrozumiałych, ale uzmysłowiłem sobie, że nie obawiam się konfrontacji z nimi. Stałem się gotowy zrozumieć, co ją trapi, a potem ponieść to brzemię wraz z nią. Skoro mogłem to zrobić, czemuż i nie miałbym zmierzyć się z trudną sytuacją w rodzinie?
Zostawiłem papiery na biurku, odwracając twarz ku ogrodowi, nad którym wieczór budził się odgłosami tysiąca cykad. Pierwsze gwiazdy zamigotały w koronach drzew, a niebo barwiło się ciemniejszymi i jaśniejszymi odcieniami purpury, wyżej harmonijnie przechodząc w granat.
Podniosłem się z krzesła i zagłębiłem w serce ogrodu, gdzie ojciec siedział na wiklinowym fotelu, pogrążony myślami w swoich sprawach. Słysząc moje kroki na trawie, spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem. Wyglądał stosunkowo normalnie, jego włosy były gęste i czarne, gdyż odmówił jakiejkolwiek chemii, usłyszawszy od doktora, że ma przed sobą najwyżej rok życia, chociaż nie oszacowano tego dokładnie. Chemia mogła to jedynie opóźnić, więc doszedł do wniosku, że nie będzie walczył z wyrokiem losu, lecz przyjmie go ze spokojem. Takim też emanował ze swojego oblicza, wzbudzając we mnie podziw, a zarazem smutek. Kochałem go i pragnąłem podarować mu późną starość tak, by mógł oglądać wnuki. Teraz żałowałem, że nie znalazłem sobie żony, która dałaby mi dzieci. Wiedziałem jednak, że czekałem na Ailyię przez cały ten czas. Czekałem tylko na nią.
— Usiądę sobie przy tobie, tato — odezwałem się bez wyjaśnienia jakiegokolwiek powodu. Znalazłem krzesło i postawiłem je obok niego. Wspólnie kontemplowaliśmy uroki wieczoru, pogrążeni w wymownej ciszy.
Nagle dłoń ojca dotknęła mojego ramienia, a usta pokrył niewielki uśmiech.
— Jestem z ciebie dumny, Virati — powiedział miękko. — Jesteś dokładnie takim synem, o jakim marzy każdy ojciec.
Wzruszyły mnie jego słowa, a oczy mi zwilgotniały. Nakryłem jego rękę swoją własną, czując ciepło bijące od ojcowskiej dłoni.
— To twoja zasługa, tato — odezwałem się — Uczyłem się życia od mistrza.
CZYTASZ
Tylko Przez Chwilę
RomanceJett Ailya po dziesięciu latach wraca do rodzinnego, prowincjonalnego Choolumpo, gdzie wszyscy wszystko o siebie wiedzą. Nie jest już jednak tą samą dziewczyną co kiedyś, a z sobą przywiozła bagaż trudnych doświadczeń... i garść sekretów. W Choolump...