12.Za to, że jesteś.

695 74 5
                                    

  Ailya.

Wybiło późne popołudnie. Przyjęcie trwało w najlepsze, a ogród gotował się w upale dnia. Wszyscy marzyli o dotyku chłodnego wiatru, lecz powietrze unosiło się nad ziemią nieruchomo.

Stałam oparta bokiem o pień wierzby. Trzymałam w dłoni do połowy wypity kubek soku pomarańczowego, a moje myśli płynęły swobodnie ku rzeczom tak odległym i dalekim, że niemal zapomnianym. Jak na przykład śmierć mojej mamy, a raczej życie przed tym, jak umarła. Nie umiałam sobie tego przypomnieć, a mimo to, jako dziecko nieustannie tęskniłam za nią, nie pamiętając nawet jej twarzy. Czy nosiła mnie na rękach? Czy całowała na dobranoc? Ojciec nigdy nie wyjawił mi odpowiedzi na tak proste, a zarazem wyczekiwane przez moje dziecięce serduszko pytania. Odkąd pamiętam, bawiłam się sama, ale gdy w domu koleżanek przebierałyśmy w za duże stroje ich mam, pragnęłam, by u mnie było tak samo. Chciałam się stroić w kapelusze matki, jej sukienki i spódniczki, przymierzać jej buty i korale. Ale życie ograbiło mnie z tych doznań.

Dziwne, że wracałam ku tym wspomnieniom właśnie teraz, gdy spędzałam czas na urodzinach Khun Pawuta. Może chodziło o tę bliskość, którą dostrzegłam między nim i synem, a która w czasach naszej młodości nie istniała? Virati i Pawut kiedyś mieli ostro na pieńku, podobnie jak ja z własnym ojcem. Gdy po każdej kłótni rozmawiałam potem z Viratiem, dzieliliśmy te same problemy, oboje znając ich gorzki smak. Teraz zaś mój ojciec nie żył, a Virati ze swoim był najwyraźniej pogodzony. Nic dziwnego, skoro młodzieńcze hormony już dawno w nas wygasły. Mimo to czułam się dziwnie, nie mogąc przestać myśleć jaka sytuacja łączyłaby mnie i mamę, bo co do tego, że z ojcem nigdy nie zdołałabym się pogodzić, nie było żadnych wątpliwości.

— Milczysz. Nie taką cię zapamiętałem. — Usłyszałam za sobą znajomy głos. Od razu pomyślałam, że to Virati, lecz gdy odwróciłam głowę, zobaczyłam jego ojca. Zaskakujące, że mają tak podobne głosy.

— Dzień dobry — odparłam, uświadamiając sobie, że jeszcze nie miałam okazji się z nim przywitać, chociaż połowa przyjęcia była już za nami. Cały czas jednak trzymałam się na uboczu, unikając przede wszystkim jego. Pamiętałam, gdy pewnego dnia podsłuchałam kłótnie Viratia z ojcem. Wtedy Pawut nazwał mnie wywłoką, z którą szlaja się jego syn. Byłam dotknięta do żywego, ponieważ oskarżał mnie o to, że jestem przyczyną buntowniczego zachowania Viratia, gdy faktycznie, to on buntował się z własnej woli i byliśmy w tym buncie nieodzownymi partnerami. Łatwiej jednak zobaczyć wadę u drugiego człowieka niż u dziecka, które się wychowywało.

— Mój syn może przedstawić cię kilku kobietom, jeżeli czujesz się samotna. — Zdziwiłam się, słysząc w jego słowach autentyczną troskę. — Domyślam się, że nie łatwo być nową w rodzinnym miasteczku.

— Cały czas ktoś mnie zagadywał. — Machnęłam ręką. — W zasadzie, teraz pragnę tylko odpocząć. Nie w głowie mi nowe znajomości.

— Bardzo to po tobie widać — rzekł. No jasne, pewnie byłam chodzącą księgą, z której można było wszystko wyczytać, ale z biegiem lat traciłam zdolności maskujące. Powoli wykańczały mnie trudy życia. — Jesteś zupełnie inna, niż cię zapamiętałem.

— Już to słyszałam. — Próbowałam się uśmiechnąć. Starłam z czoła kropelki potu, upał chyba się nasilił. Zauważyłam, że również Pawut wydawał się bardziej zmęczony niż zwykle, oparł się o pień drzewa i odetchnął ciężko.

— Nie zawsze byłem w porządku — powiedział schrypniętym, pełnym wysiłku głosem. — Musisz mi wybaczyć, Ailya. Człowiek mądrzeje dopiero na stare lata, byłem głupcem.

Z zaskoczenia odebrało mi mowę. Nie wiedziałam, co powiedzieć, ponieważ nie mieściło mi się w głowie, aby sam Pawut, właściciel Hwang Rasami przepraszał kogoś takiego jak ja. Może to tylko sen?

— W młodości dawałam ludziom wiele powodów, żeby mnie nie lubili — odparłam z zakłopotaniem.

Roześmiał się skrzekliwie, a potem pobladł. Zauważyłam, że oddycha z trudem i coraz gorzej mu stać. Złapałam go natychmiast pod ramię, przerażona sytuacją.

— Dobrze się pan czuje? — zapytałam z niepokojem. Zaczął słabnąć mi na rękach, a ostatecznie upadł na ziemie, pociągając mnie z sobą.

Patrzyłam na jego bladą twarz i zamknięte oczy, aż nagle zaczęłam głośno krzyczeć.

— Pomocy! Niech nam ktoś pomoże!

Nie musiałam długo czekać, by wokół nas zbiegli się wszyscy goście. Spośród nich wyłoniła się Khun Maat i Virati, w dogłębnym szoku dostrzegłam też Lavana, który wydostał się do przodu, a potem zatrzymał, patrząc z przerażeniem, jak Virari klęka przy ojcu, kładąc sobie jego głowę na kolanach.

— Tato, tato, obudź się! — Prosił, ale zaraz dodał. — Dzwońcie po karetkę! Szybko!

Nikt się nie ruszył. Wszyscy byli sparaliżowani niedowierzaniem. Dopiero Lavan drgnął i pobiegł pędem w stronę domu.

Nie miałam pojęcia, co się dzieje, ale widziałam, że Virati był w mniejszym szoku niż ja i reszta. Jakby wiedział, co się dzieje i z tego powodu bił od niego przede wszystkim strach.

Jakby wiedział, co się dzieje i z tego powodu bił od niego przede wszystkim strach.
Wszystko działo się jak we śnie. Przyjazd karetki, płacz Khun Maat, zabranie Pawuta do szpitala na sygnale, potem mój krzyk, że chcę jechać razem z nimi. Ostatecznie wsiadam do auta Lavana i razem z nim i Dariką przemierzamy ruchliwą drogę – wszystko pamiętam jak przez mgłę.

Siedziałam w poczekalni z poczuciem, że ostatnie minuty życia zostały dosłownie wycięte z mojego życiorysu. Lekarz powiedział, że Khun Pawut miał nagły skok wysokiego ciśnienia, guz uciskał na mózg i spowodował niedotlenienie. Nic z tego nie rozumiałam.

Wsłuchiwałam się w miarowy dźwięk pracy wentylatorów nad moją głową. Poczekalnia ziała pustkami, stoliki zapchane były gazetami z zeszłego roku, a ściany obklejone plakatami promującymi profilaktykę. Wszędzie unosił się zapach środków dezynfekujących, a z niewiadomego mi kierunku dobiegał dźwięk chodzącego telewizora.

Ja i Lavan patrzyliśmy od czasu do czasu na siebie, w niemym poczuciu niepewności o przyszłość mężczyzny. Nie mogłam się doczekać, aż Virati wróci i powie nam, co z jego ojcem.

Darika co chwile ocierała kąciki powiek chusteczką. Była w rozsypce i szukała ukojenia na ramieniu Lavana, obejmując go kurczowo wokół łokcia. Patrzyłam na jej gest oddania wobec chłopaka, czując nerwowy skurcz.

Wtedy nadszedł Virati. Na jego widok zerwałam się z krzesła wraz z innymi, czekając na to, co nam powie.

— Stan ojca jest stabilny — poinformował nas, a my jednogłośnie odetchnęliśmy. — Jednak lekarz przeniósł go na oddział. Będzie musiał zostać tam kilka dni.

— Bogu niech będą dzięki. — Darika złożyła ręce jak do modlitwy, wznoszą oczy ku sufitowi.

— Jak się trzyma ciocia? — spytał Lavan, nie przestając obejmować Dariki, która zdawała się móc w każdej chwili zasłabnąć. Virati zerknął na kuzyna niepewnie, a potem wcisnął dłonie do kieszeni jeansów.

— Siedzi cały czas przy jego łóżku. Sądzę, że zostanie tu całą noc, nie umiem do niej trafić.

— To zrozumiałe — odparła Darika ze smutkiem. — Gdyby coś stało się Lavanowi, zrobiłabym dokładnie to samo. — Mówiąc to, mocniej wtuliła się w ciało chłopaka.

Z trudem powstrzymałam się od grymasu. To nie była odpowiednia pora na ujawnianie dziwnych uczuć.

Podeszłam do Virat'iego, szukając odpowiedzi na to, co się stało. Smutek wymalowany na jego twarzy sprawił, że poczułam się przytłoczona i za wszelką cenę chciałam zdjąć z jego barków ciężar życia.

— Pójdę po coś do picia. Co chcecie? — zaproponował Lavan, sięgając do kieszeni po portfel.

— Idę z tobą — zdecydowała Darika od razu. — Muszę się trochę rozruszać. Mam wrażenie, że przez ten cały czas w ogóle nie oddychałam.

— Kup mi mocną kawę — powiedział Virati zmęczonym głosem, który wciąż lekko drżał.

— Ja poproszę zimną wodę — dodałam, unikając spojrzenia Lavana.

— W porządku, zaraz będę. — Lavan ruszył wzdłuż korytarza w towarzystwie Dariki.

Wtedy moja uwaga skupiła się na Viratiu. Patrzył mi głęboko w oczy, szukając we mnie wsparcia.

— Ojciec ma nowotwór mózgu, bardzo złośliwy. Zostało mu kilka miesięcy życia. Lekarze nie są w stanie oszacować ile, ale mamy się nie spodziewać wiele — wyjaśnił mi, zanim zdążyłam zadać pierwsze pytanie.

Byłam porażoną wieścią. Nigdy nie powiedziałabym, że Pawutowi cokolwiek dolega. Wyglądał normalnie, zachowywał się normalnie, ale co mogłam wiedzieć? Widziałam tego mężczyznę po dziesięciu latach i jego „normalność" z pewnością zdążyła się zatrzeć w mojej pamięci. Nie znałam go dość dobrze, by dostrzec niepokojące symptomy.

Jedyne, co mogłam zrobić to wesprzeć Viratia. Z doświadczenia wiedziałam, że w obliczu trudności żadne słowa nie są dość dobre, więc zarzuciłam mu ramiona na szyje, z troską do siebie przytulając.

Objął mnie kurczowo w pasie i oparł podbródek na moim barku. Czułam, że desperacko potrzebował teraz mojej obecności, ponieważ w jego objęciach dało się zauważyć pewną zachłanność.

Nim się obejrzałam, a roniłam już pierwsze łzy, nie mogąc pogodzić się z faktem, że ktoś, kogo kocham, musi tak straszliwie cierpieć. Zrozumiałam wtedy, że nie ja jedna zostałam poddana próbie losu. Każdy człowiek zmaga się z nieuchronnym bólem.

— Dziękuje, Ailyo... za wszystko, za to, że jesteś — szepnął mi do ucha. Kilka pojedynczych łez z jego oczu spłynęło po moim ramieniu w dół, wtedy przygarnęłam go do siebie jeszcze mocniej.

Trwaliśmy w milczącym i zarazem pełnym uczucia uścisku do momentu, aż wrócił Lavan. Nie umiem dokładnie określić, ile to trwało, ale spojrzałam ponad ramię Viratia na zbliżającego się do nas chłopaka. Nigdzie nie widziałam Dariki, ale niewiele mnie obchodziło, gdzie się podziała. Spojrzenie moje i Lavana na chwile się zetknęło. Popatrzył najpierw w moją twarz, a potem na ramiona, którymi oplatałam kart Viratia, gładząc go dłonią po włosach. Lavan nie odezwał się nawet słowem. Odstawił kupione napoje na wolne siedzenia i usiadł na jednym z nich.

Wtedy Virati mnie puścił i odetchnął ciężko.

— Gdzie zgubiłeś Darikę? — zapytał, próbując ukryć zawstydzenie spowodowane jego chwilową słabością.

— Odesłałem ją taksówką do domu. Nie radziła sobie z tym wszystkim najlepiej. Ciągle płakała, więc nie mogłem pozwolić, żeby tu została.

— Słusznie. — Virati kiwnął głową, a potem sięgnął po papierowy kubeczek z pokrywką, w której kryła się kawa. Z odległości poczułam jej intensywny zapach.

Nagle Virati złapał mnie za rękę tak mocno, że poczułam ból, ale nic nie powiedziałam. Wydawał się wciąż cierpieć, a ja pragnęłam go wspierać. Wzięłam butelkę zimnej wody i wszyscy troje pojechaliśmy windą na oddział, gdzie został ulokowany Pawut.

W salce zobaczyłam jego żonę, siedzącą przy łóżku. Była cała zapłakana i pełna troski o zdrowie ukochanego. Sam Pawut wyglądał jak cień dawnego człowieka. Mizerna, blada twarz, szkliste oczy, spierzchnięte wargi, do tego ciężki oddech. Jego ciało podpięte było do różnorakiej aparatury, wydającej niepokojące dźwięki.

Przypomniało mi się, gdy mój własny ojciec trafił do szpitala po wypadku samochodowym, który sam spowodował. Był całą dobę na intensywnej terapii, potem zmarł. Lekarze twierdzili, że nie miał szans z tego wyjść, a nawet gdyby, pewnie do końca życia byłby przykuty do wózka.

Nie płakałam wtedy za nim. Nasz relacje były zbyt skomplikowane, a przeszłość zbyt bolesna, abym mogła gładko skłamać, że go kochałam. Prawda była taka, że starałam się go nie nienawidzić, to wszystko. Gdy umarł, wstyd się przyznać, w pewnym sensie pomyślałam, że dostał za swoje.

Siedziałam tam razem z Viratiem, aż do wieczora. Przez cały ten czas ani na moment nie puścił mojej dłoni, jakby w obawie, że rozłąka przyniesie jakieś nieszczęście.

Lavan wyszedł wcześniej, w końcu i ja zostałam wygoniona, gdyż Virati uzmysłowił sobie, że nic nie jadłam od wielu godzin i pewnie jestem przemęczona. Na nic zdały się zapewnienia, że nic mi nie jest, że chcę być teraz przy nim. Kazał mi iść, a ja ustąpiłam. Doszłam do wniosku, że Virati może chcieć być teraz sam ze swoją rodziną. Bądź co bądź, ja do niej nie należałam.

Opuściłam szpital, wychodząc na chłodne, nocne powietrze. Wprost trudno uwierzyć, że skoki temperatury mogą być tak ogromne. Potarłam dłońmi ramiona, zastanawiając się, czy o tej porze złapię jakąś taksówkę.

Moje zmartwienia okazały się niepotrzebne, gdyż nagle podjechało auto Lavana. Opuścił szybę, spoglądając na mnie z troską.

— Wsiadaj — polecił mi. Wpatrywałam się w niego w zdumieniu i wahałam się.

— Czekałeś tu przez cały ten czas? — Próbowałam zrozumieć.

— Wiedziałem, że nie będziesz mieć czym wrócić. — Wzruszył ramionami, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. — Virati nie ma teraz głowy, by zadbać o takie szczegóły. — Mówiąc to, ze środka otworzył mi drzwi, zapraszając gestem ręki.

Zajęłam miejsce obok, zerkając na niego niepewnie. Byłam na swój sposób dumna, ponieważ Darika została odesłana do domu taksówką. Wprawdzie można to tłumaczyć, że ja wracałam późną porą, ale i tak czułam się niesamowicie wyróżniona.

— Dziękuję — wymamrotałam, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.

Uśmiechnął się do mnie, jednocześnie odpalając silnik.

— Drobiazg. Mam nadzieje, że jakoś się trzymasz. Wyglądasz na przemęczoną. — Szczera troska w jego głosie sprawiła, że moje ciało jak na zawołanie stało się dwa razy cięższe, a do mnie dotarło, że przeraźliwie potrzebuje snu. Godziny w szpitalu były wykańczające.

— Nic mi nie jest, ale pewnie, gdyby nie ty, nie doszłabym o własnych siłach do domu i padła gdzieś na drodze — westchnęłam, wyglądając przez okno na spokojny krajobraz ulicy nocą. W Choolumpo próżno było oczekiwać miliona świateł, ale te migające gdzieniegdzie punkciki w ciemnej otchłani wyglądały naprawdę kojąco.

Lavan się roześmiał i na chwilę oderwało mnie to od smutku.

— Zawsze wiem, kiedy kobiecie potrzebna jest pomoc.

Znów ta cholernie irytująca pewność siebie w jego głosie. Miałam ochotę sprowadzić go na ziemie jakąś złośliwą uwagą, ale nagle okazało się, że wcale tego nie chcę. Będąc razem z Lavanem w jego samochodzie i podróżując z nim w pogrążonym nocą miasteczku, czułam się odprężona i... szczęśliwa? Jakbym mogła oddychać swobodniej.

Patrzyłam na jego przystojny profil, wyłaniający się z półmroku, na włosy zachodzące mu na kark i wijące się aż pod zarysowanie żuchwy i po raz kolejny pomyślałam, że jest taki piękny. Moje serce biło mocno, a ja przestałam zwracać na to uwagę. Przy Lavanie zawsze tak się czułam. Moje ciało było napięte od dreszczyku podniecenia.

Wyczuł mój wzrok i popatrzył na mnie z rozbawieniem, skręcając w jedną z uliczek.

— Zaprosiłbym cię z chęcią na herbatę do siebie. W końcu nie ma jeszcze dziesiątej, ale pewnie lecisz z nóg — powiedział.

Koniuszkiem języka zwilżyłam krawędzie warg. Byłam okropnie zmęczona, ale perspektywa spędzenia wieczoru z Lavanem napełniła mnie nową energią.

— W zasadzie... — zawahałam się — Nie chcę być teraz sama. Mai ma dzisiaj nocować u Loya.

— Rozumiem, że po urodzinach nie dość ci gadania z ludźmi? — zażartował niedowierzająco temu. Nic dziwnego, skoro uchodziłam za samotnika.

— Uwierz mi, że wymęczyli mnie za wszystkie czasy swoimi pytaniami, a ja chcę po prostu poczuć, że nie jestem tego wieczora sama, rozumiesz? — Zabrzmiało to okropnie żałośnie, ale przy Lavanie nie odczuwałam przymusu do ukrywania swoich prawdziwych emocji. — Liczę, że ty nie będziesz mnie o nic pytał.

— Nie, nie będę — zaprzeczył, delikatnym ruchem głowy, skupiony wciąż na drodze. Zamiast pojechać dalej w stronę domu Mai, skręcił w lewo i obrał kierunek do siebie. — Ja też nie chcę być teraz sam — dodał.

Tylko Przez ChwilęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz