3

4.6K 301 67
                                    

W ostatnie godziny trzydziestego pierwszego grudnia siedzę na swojej ukochanej kanapie w głupiej, papierowej czapeczce. Wpatruję się tępo w ścianę. Milczę. Cisza, ta cholerna cisza, nicość, nuda.

Całą przerwę świąteczną spędziłem w domu. Nie narzekam – to w porządku, że po prostu nie przepadam za ludźmi i lubię swoje towarzystwo. Mogę głośno puszczać rocka i chodzić po mieszkaniu w samej bieliźnie bez obawy, że kogoś tym zniesmaczę. Nie muszę pytać nikogo o decyzję odnośnie tego, kiedy się upić ani jaki film wybrać. Martwię się jednak tym, że Madison do mnie nie zadzwoniła ani nie napisała. Jestem pewny, że to do mnie należy pierwszy krok, jednak nie mogę się do tego przemóc.

            Marszczę brwi i biorę łyka herbaty. Wszystko jest dla mnie nijakie; od kiedy oglądanie Mechanicznej Pomarańczy nie sprawia mi już przyjemności? Dlaczego nie czuję tego samego dreszczu ekscytacji podczas czytania czegokolwiek autorstwa George'a Orwella? I czy już nigdy więcej mam nie udawać, że gram na gitarze elektrycznej podczas solówki w Sympathy For the Devil?

Postanawiam w końcu zabić czas, bezcelowo przeskakując po kanałach w telewizji i szydząc z każdego nędznego programu, jakim zaszczycani są widzowie. Popijam taniego szampana z butelki i postukuję nogą o podłogę. Co jakiś czas chwytam swój telefon, odblokowuję go, a potem z powrotem blokuję, i tak bez końca, jakbym czekał na jakąś wiadomość.

Zgiełk na ulicy rośnie wraz ze zbliżaniem się północy. Kiedy wyglądam przez okno, widzę, jak wszyscy wspaniale się bawią. Ludzie krzyczą beztrosko, pijani tak, jak ja nigdy nie byłem. Widzę pary tulące się do siebie oraz grupki przyjaciół celebrujące swoje towarzystwo. To mógłbym być ja.


STYCZEŃ



O północy, zdesperowany i w stanie rozpaczy, otwieram okno i wystawiam przez nie głowę. Na niebie dookoła tańczą setki kolorowych iskierek, rozpadających się kaskadami po granatowoczarnej powierzchni, by po kilku sekundach bezpowrotnie zniknąć. Wychylam się dalej, trzymając za ramę, a potem głośno krzyczę:

            – NOWY ROK BĘDZIE DO BANI! PIEPRZCIE SIĘ WSZYSCY! CHCĘ ODDAĆ SWOJE ŻYCIE DO REKLAMACJI!

            Następnie chowam się z powrotem do swojego ciepłego mieszkania i zamykam okno. Sprawdzam, czy ktoś na mnie reaguje, nikt jednak nie zwraca uwagi na moje słowa. Pewnie żadna osoba ich nie słyszała, omotana noworocznym szałem składania sobie życzeń i podziwiania fajerwerków.

            Wracam z powrotem na kanapę i biorę dużego łyka szampana. Mam już lekkie zawroty głowy – nie dziwne więc, że kiedy ktoś dzwoni do moich drzwi, myślę, że mi się zdaje. Podchodzę jednak do nich i je otwieram, a potem widzę...

            – Króliczek – mamroczę nieprzytomnie.

            Pamiętam tę twarz. Duże oczy koloru suszonej herbaty, gęste rzęsy, pełne usta, mleczna skóra, jasne blond włosy. Brakuje tylko opaski z uszami królika.

            Zastanawiam się przez chwilę, co tu robi. Nie znamy się przecież. Nie ma Halloween. Dlaczego ona tu jest?

            – Zaprosisz mnie do środka? – prosi słodkim głosem. Kiwam niemrawo głową. Czy to możliwe, że jestem aż tak pijany, abym zwizualizował obecność jakiejś osoby?

          Króliczek ciągnie za sobą wielką walizkę. Wygląda, jakby przyjechała w odwiedziny.

            – Co się dzieje? – zdobywam się na pytanie i zamykam drzwi. Dziewczyna kieruje się do salonu, stawia swoją walizkę przy sofie i wygląda przez wysokie okno.

Silver Lining // Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz