Siedząc w taksówce w drodze na lotnisko wyglądam za okno. Słucham swojego ulubionego zespołu ze starego iPoda, ponieważ jest za ciemno na czytanie. Spoglądam na niebo, jednak po kilku sekundach spuszczam wzrok, bo w tym momencie ono sprawia, że czuję się źle. Jeszcze jedno zerknięcie upewnia mnie w przekonaniu, że chmury tej nocy nie mają swojej pięknej srebrnej otoczki, ponieważ księżyc jest za nimi schowany. Zastanawiam się nawet, czy jestem chory na depresję, bo jeszcze pół godziny temu planowałem się zabić.Kupuję sobie najtańszy bilet w najgorszej klasie, co oznacza, że będę skazany na siedzenie na niewygodnym fotelu w ciasnym przedziale z mnóstwem ludzi. Lot mam dopiero za półtorej godziny, więc teraz nie pozostaje mi nic innego, jak czekanie. Nie wiem, co będę robił tu przez tyle czasu. Otwieram swoją torbę i przegrzebuję górę ubrań w poszukiwaniu jakiejkolwiek książki, ale kiedy już ją znajduję, odchodzi mi ochota na czytanie. Tak naprawdę nie chcę robić nic. Chciałbym po prostu zostać przejechanym przez jakąś ciężarówkę albo zjedzonym przez dinozaura.
Pukam się w wargę i rozglądam po zapracowanym lotnisku. Dookoła jest pełno ludzi; wszyscy przylatują albo odlatują. Widzę pary, które witają się i żegnają. Ściska mi się gardło. Staram się nie myśleć o miłości; zamykam oczy i liczę w skupieniu do dziesięciu.
Nagle przypominam sobie, że lecę do Noel na jej przyjęcie urodzinowe, jednak nie mam dla niej żadnego prezentu. Nie wiem, co chciałaby dostać – gdyby tylko lubiła książki, na pewno kupiłbym jej jedną albo nawet oddał jakąś ze swojej własnej kolekcji. Wymyślanie prezentu dla Noel zajmuje mi większą część oczekiwania na samolot, a gdy w końcu wpadam na idealny pomysł, szybko wyjmuję portfel i przeliczam pieniądze.
Dziesięć minut przed przejściem kontroli kupuję sobie w bufecie dużą kanapkę z kurczakiem, warzywami i sosem oraz Milky Waya. Kiedy jestem już na pokładzie, chowam torbę w schowku nad swoją głową i siadam na miejscu obok starszej pani i Chińczyka. Przez dwadzieścia minut siedzę bezczynnie, jednak potem przypominam sobie, że zabrałem ze sobą iPada Air. Przez bite cztery godziny oglądam kilka ściągniętych przeze mnie na Netflixie odcinków Daredevila, a potem zasypiam.
Kiedy ląduję w Los Angeles, zegar wybija pierwszą w nocy. Na zewnątrz wita mnie wilgotna bryza, którą szybko porównuję z nowojorską suszą; tutejsze powietrze jest lepsze, czystsze, z przyjemnością można napełnić nim płuca. Smog nie zasłania gwiazd, a sierp księżyca zdaje się lśnić o wiele jaśniej. Siedząc w taksówce zaczynam myśleć, że zmiana otoczenia może dobrze mi zrobić. Tu mogę zacząć od nowa, namyśleć się, odpocząć od zgiełku. W Nowym Jorku cytrusy nie rosną na drzewach. Nie ma tam takiej boskiej przestrzeni, brakuje przejrzystego nieba, szumu fal i dzikich traw. Nie ma tam Noel.
W końcu taksówka zatrzymuje się na parkingu przy plaży. Wysiadam i płacę, oddając kierowcy swoje ostatnie pieniądze. Ze zdecydowanie lżejszym portfelem idę zbudowaną z drewna ścieżką, następnie schodząc po schodkach. Zmierzam nieco w dół piaszczystego, porośniętego z rzadka palmami wzgórza. Błądzę niedługo, aż przed oczami jawi mi się bajeczny, niewielki dom, który moja nawigacja szaleńczo aprobuje oraz który od razu zaczyna kojarzyć mi się z Noel.
Mały, biały budynek z ciemnym dachem i tarasem wpasowuje się idealnie we wzgórza dookoła. Z piasku wchodzę na taras i przemierzam trzy niskie schodki, rozglądając się. Pod zadaszeniem zbudowanym z patyczków i wspartym na drewnianych palach zauważam grupkę ludzi - zabłądziłem, lub po prostu Noel nie jest o tej porze sama, co nie byłoby zdziwieniem. Białe firany nie pozwalają mi ujrzeć znajomej twarzy, jednak to się dla mnie nie liczy, bo właśnie wtedy ktoś wpada w moje ramiona.
CZYTASZ
Silver Lining // Zayn Malik
FanfictionZayn Malik ma kilka problemów: zakochał się w koleżance, u której nie ma żadnych szans, jego życie jest śmiertelnie nudne i jest absolutnym pesymistą. Pewnego dnia do jego drzwi zapuka pozytywnie myśląca blondynka przebrana za króliczka, która wciąg...