03

3.1K 217 4
                                    

Wróciłam z pracy znudzona i rzuciłam się na łóżko. Pani Waterson znowu truła mi dupę o jakieś szczegóły. A to jedna książka stoi o dwa centymetry zbyt w prawo, a to na drugiej osiadł jakiś niezauważalny kurz. No błagam, ludzie! Praca w bibliotece to całkiem spoko robota, ponieważ mam dostęp do każdej książki jaką bym chciała, a nawet jeśli jej nie mamy, to potajemnie zostaje dopisana przeze mnie do zamówienia. Jedynie ta cholerna siwa baba, która z resztą chyba wisi Mojżeszowi piątkę, psuje całą magię tego cudownego miejsca! Znoszenie jej 5 razy w tygodniu jest nieraz ponad moje siły. Przysięgam. Jeśli kiedyś przyjdzie wam pracować z panią Waterson, uciekajcie, gdzie pieprz rośnie. No chyba, że macie taką słabość do książek jak ja i tak samo jak ja jesteście zdesperowani.
Mój zasłużony odpoczynek przerwał dzwonek do drzwi. Zrezygnowana zwlokłam się z prywatnej świątyni, zwanej łóżkiem i poczłapałam otworzyć cholernemu gościowi. I wiecie co? Mogłam tego nie robić. Mogłam zostać w pokoju i nigdzie się nie ruszać. Ba, mogłam iść nawet spać. Bo osoba, która stała teraz przede mną, była ostatnim człowiekiem, którego chciałam teraz widzieć. W tym rankingu pani Waterson się nie liczy.
- Luke, co tu robisz?
- Mogę wejść? - przepuściłam go, chociaż przez chwilę rozważałam zatrzaśnięcie mu drzwi przed nosem...
- Skąd masz mój adres? - zapytałam, kiedy rozsiadł się na kanapie. Jak gdyby nigdy nic. Jak wtedy, kiedy się przyjaźniliśmy.
- Mój menager pomógł mi go zdobyć.
- Myślałam, że skoro zakończyłeś karierę to i menagera zwolniłeś.
- To było moje ostatnie życzenie, przed zwolnieniem go. Cieszysz się, prawda?
- Polemizowałabym...
- Co się dzieje? Jesteś jakaś dziwna - wstał i podszedł, łapiąc mnie po obu stronach ramion.
Prychnęłam tak głośno, że koń by się nie powstydził.
- Nic, kompletnie nic.
- Nie udawaj, przyjaźnimy się. Widzę, że coś ci jest.
I po raz kolejny wygrałabym z koniem.
- Co mi jest? Co mi jest, do cholery?! Sześć lat! Pieprzone sześć lat! Tyle czasu się do mnie nie odzywałeś! A teraz co? Przyjaźnimy się? Nie wiem, jak twoja, ale moja definicja przyjaźni jest trochę inna!
- Byłem zajęty i...
- Tak zajęty, że nie mogłeś jedynie odebrać i powiedzieć, co słychać? Byłam dla ciebie zawsze. Wtedy, kiedy twoja babcia umarła, kiedy miałeś cholerne koszmary i nawet kiedy Alison odrzuciła twoje zaproszenie na bal! Zrezygnowałam z pójścia na niego z moim crushem! Z jebanym Dylanem Stewartem, na którego sam widok się śliniłam! Byłam dla ciebie w każdym momencie twojego życia! A ty nawet telefonu odebrać nie mogłeś! Nie wspomnę już nawet o spotkaniu.
- Hej, spokojnie, May...
- Nie mów tak na mnie, nie masz prawa. Nikt już nie ma.
- A twoja mama?
Poczułam, jak zakuło mnie w sercu. Tego też przecież nie wiedział.
- Gdybyś był moim przyjacielem, wiedziałbyś, że zmarła na zawał niedługo po tym, jak ty wyjechałeś w trasę.
- Ja... May, Maisie, jest mi tak przykro - dotknął delikatnie opuszkami palców mojego policzka.
- Życia jej tym nie zwrócisz. A teraz wynoś się stąd!
- Poczekaj, daj mi się chociaż przeprosić. Chcę to naprawić...
- Nie ma już czego naprawiać. Wyjdź, teraz.
Spojrzał na mnie ostatni raz z bólem w oczach. W pośpiechu wyszedł z mieszkania i trzasnął drzwiami.
- Kultury cię Liz nie nauczyła?! - krzyknęłam za nim, choć wiedziałam, że już tego nie słyszał.
Z barku wyjęłam wino i opadłam na kanapę. Po moich policzkach spływały łzy, a ja jedyne co robiłam to piłam. W końcu jutro i tak już mam wolne.

Drama time od samego początku 😂 Luke to idiota :/

Love, M.

Convince me || l.h.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz