32

888 59 6
                                    

Obudziłam się w karetce. Stały przy mnie dwie osoby, kobieta i mężczyzna. Chyba ratownicy. Tak, na pewno ratownicy, bo kto by inny. Byłam lekko rozkojarzona. Cofnij, bardzo rozkojarzona. Czułam ogromny ból w lewej nodze i ręce, a także w klatce piersiowej. Lekki ruch wywoływał ogromny ból.
- Spokojnie, nie ruszaj się, niedługo będziemy na miejscu. Wszystko będzie dobrze - usłyszałam kojący głos kobiety.
Spojrzałam na nią, na jej zmarszczki na czole i lekki uśmiech, utworzony z wąskich ust. Była po czterdziestce. Nie raz już pewnie widziała, jak ktoś umiera. Jak bardzo ulotne jest życie. Przez to można je porównać do gwiazd. Ludzie są jak gwiazdy. Rodząc się, świecą jasno, z całą swoją mocą. Lecz z biegiem lat gasną coraz bardziej, powoli znikają z nieba, nie są już więcej częścią jednej wielkiej konstelacji. W końcu, gdy nadchodzi ich czas, po prostu się wypalają i nigdy już nie wracają. Ich żywot jest całkiem długi, jeśli tylko nie zderzą się z innym ciałem niebieskim. Czasem takie zdarzenie prowadzi do wybuchu i szybszej destrukcji gwiazdy, szybszego umierania. Leżąc w tej karetce miałam tylko nadzieję, że ja nie zgasnę zbyt wcześnie. I bałam się o to, mimo tego, iż czułam, że to jeszcze nie mój czas, że jeszcze będę miała okazję oświecać czyjś świat w ciemną noc.

Tydzień później opuściłam szpital. Lekarz mówił, że to cud. Cud, że z całego wypadku wyszłam tylko z połamaną ręką i nogą, wieloma siniakami oraz ze stłuczonymi żebrami, które dokuczały mi chyba najbardziej. Miało tak być przez następne jeszcze dwa - trzy tygodnie, choć lepsze to niż ich złamanie. Tak właściwie szpital mogłabym opuścić już po dwóch dniach, ale doktor Riddle wolał zostawić mnie na dłuższej obserwacji. Sam nie dowierzał moim względnie małym obrażeniom i bał się, że gdzieś pojawi się jednak jeszcze krwiak. Co prawda pobyt nie mijał mi zbyt szybko, ale był całkiem znośny. Calum i Michael odwiedzali mnie na zmianę, przynosząc różne słodkości. Wszystko byłoby super, gdyby nie to, że nie otrzymałam żadnej wiadomości od Luke'a, nawet słowa zapytania czy wszystko okej. Choć tak naprawdę wątpię, żeby cokolwiek wiedział o wypadku. Już nawet nie byłam smutna z powodu jego nieobecności. Byłam po prostu wściekła. Najpierw znika, potem znów się pojawia i chce wszystko naprawić, a gdy człowiek myśli, że to już chyba koniec problemów z nim i początek czegoś nowego, on znowu gdzieś ucieka. I to w momencie, w którym potrzebuje go najbardziej. Ponownie odcina się od jakiegokolwiek kontaktu ze mną i wszystko ma, kolokwialnie mówiąc, w dupie. Może ja też powinnam go olać ciepłym moczem, że się tak wyrażę! Tak właściwie co mi szkodzi... A pierdol się, Luke'u Hemmingsie! 

- Nie mogę tego zrozumieć, zrozumieć czemu - Calum podał mi kawę i usiadł obok na kanapie.
Obecnie z powodu moich obrażeń zamieszkałam u Caluma. Wybrałam jego dom, ponieważ nie chciałam robić tacie kłopotu. Z resztą on i tak pracował, a obecnie byłam lekko zdana na czyjąś pomoc przy większości czynność. Hood był na tyle kochany, że mi ją zaoferował bez żadnego problemu. Pilnował też, żebym regularnie przyjmowała przepisane leki. Mama naprawdę dobrze go wychowała.
- Chciałbym ci powiedzieć, ale nie mogę, przepraszam.
- Rozumiem, wy i ta cała wasza lojalność. Naprawdę godna podziwu.
- Niedługo wróci, zobaczysz. Mike stworzył teorię, że ten chuj nas wychujał i tak serio to kombinuje jednorożca, wróci po ciebie i razem pokopytkujecie w stronę zachodzące słońca - prychnęłam na jego słowa i na chwilę się zawahałam zanim cokolwiek odpowiedziałam.
- Nie wiem czy tego chcę...
- Czego?! - krzyknął przerażony brunet.
- Nas... Nas razem.
- Kobieto, wy jesteście dla siebie stworzeni, nie ma innej opcji. Musicie być razem i koniec, kropka.
- Calum, jak mogę być z człowiekiem, który ciągle znika i mnie odstawia na drugi tor? Przy nim czuję się jak jakiś Syzyf. Pracuję bez końca, staram się zapomnieć, a wystarczy jeden uśmiech, jedno spojrzenie i mój kamień znów stacza się na dół góry, a ja z nim. Potem zaczynam od nowa, ten sam problem, te same starania, tylko ciężar większy. A ja chcę przestać tak właśnie się czuć. Chcę, żeby ktoś po prostu przy mnie był.
- Słońce, Luke nigdy nie był i nie będzie zwyczajnym chłopakiem, jakiego pożądasz. A jednak coś do niego czujesz. Skoro jest dla ciebie aż tak ważny, to chyba warto poczekać.
- Czekałam zbyt długo, Cal, zbyt długo.
Chłopak spojrzał na mnie i pociągnął łyk kawy z kubka, po czym włączył telewizor. Siedzieliśmy tak w ciszy, aż w końcu Hood oznajmił, że ma kilka spraw do załatwienia na mieście. Wyszedł z domu i zostałam sama. Sama z moimi myślami. I z Lukiem Hemmingsem w głowie.

Miałam pisać, a nie pisałam. Przepraszam, po prostu skończyła mi się chyba już wena, jeśli chodzi o to opowiadanie, więc za rozdział, może dwa je zakończę. Nie chce ciągnąć tej historii bez sensu i przynudzać, bo nie o to chodzi. Mam tylko nadzieję, że wytrwacie ze mną do końca :D

Love, M.

Convince me || l.h.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz