20

1.5K 145 21
                                    

Luke zgodnie z zapowiedzią wrócił we wtorek. Zadzwonił wieczorem tylko na chwilę, żeby zaprosić mnie na kolację z nim i z Ericą na środę. Calum także został poinformowany o wydarzeniu. Niezbyt miałam ochotę spotykać się z naszymi gołąbeczkami, ale czego się nie robi dla przyjaciół. Skoro to dla niego takie ważne...

I tak właśnie oto w ten piękny środowy wieczór stoję przed szafą w dresach i luźnej koszulce i staram się wybrać coś pasującego do ekskluzywnej restauracji. Calum obiecał mi w tym pomóc, ale jedynie co na razie robi to leżenie na łóżku i zajadanie się jabłkiem, które ukradł z mojej kuchni. Powodem, dla którego go jeszcze nie zamordowałam było to, że nie chciałam iść sama.

- Cal, proszę cię...
- Masz tyle sukienek, załóż którąś z nich.
- Łatwo ci mówić – prychnęłam.
- Spójrz na mnie. Mam milion koszul, ale wybrałem jedną.
- Calum, wszystkie twoje koszule są czarne. Naprawdę nie widać w nich żadnej różnicy.

- To nie prawda! Mają inne szycia...

- Uh, rusz dupę i chodź tu do mnie!

Brunet przewrócił oczami, ale się podniósł i podszedł do szafy. Stanął obok mnie i zaczął przeglądać jej zawartość. Analizował każdą z sukienek bardzo dokładnie. Zwracał uwagę na krój, rodzaj materiału i kolor. Jak jakaś krawcowa, a nie „punkrockowy" muzyk.
Wertował w ubraniach dobre kilka minut, aż wreszcie zatrzymał się na kreacji schowanej w pokrowcu.

- Co to? - zapytał, wyciągając zdobycz z szafy.
Zabrałam mu ją natychmiast i odwiesiłam na miejsce.

- To na specjalne okazje – oznajmiłam lekko poddenerwowana.
Na pewno tego dziś nie założę. Nie ma mowy.

- Genialnie – znów wyjął pokrowiec z zawartością. - Dziś jest właśnie ta specjalna okazja.
- Nie chcę... - nie zdążyłam dokończyć, bo on już rozpiął suwak.

- JEST CUDOWNA, ZAKŁADAJ! - krzyknął podniecony piskliwym głosem.

- Nie ma mowy – odmówiłam i skrzyżowałam ręce pod biustem.
- A właśnie, że jest. Już, ruchy, bo nigdzie nie pójdę!
- Wtedy i ja nie pójdę.

- Nie zrobisz mu tego. Nie jesteś taka.
No dobra, miał rację. Ne mogłabym nie pójść.
Zmierzyłam Caluma wzrokiem, po czym spojrzałam na czarną sukienkę. U góry wysadzana była małymi ciemnymi diamencikami, natomiast dół wykonano z tiulu. Pasowała bardziej na bal, niż na uroczystą kolację, ale w sumie kto na to zwróci uwagę. Dlatego właśnie zabrałam ją i ruszyłam do łazienki, żeby ją założyć.

Gdy skończyłam swój wieczorowy makijaż (nauka tego kosztowała mnie dwa tygodnie kursów i ciężko zarobione sto dolarów) i zakręciłam włosy prostownicą, taksówka podjechała pod mój dom.
Droga do restauracji nie trwała długo. A szkoda. Wysiadłam pierwsza, za mną Hood. Chwiejnym krokiem ruszyłam w kierunku wejścia. Od razu zauważyłam Luke'a z Ercią siedzących w przy jednym z bardziej odizolowanych stolików. Jednak zanim do niego doszliśmy jeszcze jakieś dwie nastolatki zrobiły sobie zdjęcie z Calumem.

- Cześć – przywitałam się z parą, która na nas czekała.
Odpowiedziała mi jedynie Johanson, Luke się nie odezwał, mimo że patrzył się prosto w moje oczy. Był jakiś zamyślony. Dopiero, gdy blondynka trąciła go w bok mruknął ciche „hej". Calum uścisnął jego dłoń, a Ericę pocałował delikatnie w rękę, po czym odsunął mi krzesło, żebym mogła usiąść.
Po złożeniu gratulacji świeżo upieczonej parze, Erica zaczęła opowiadać nam o ich wyjeździe do Londynu, o balu i o tych wszystkich ludziach, których tam poznała. A ja? Ja siedziałam cicho i udawałam, że wcale nie zżera mnie zazdrość. Calum co jakiś czas odpowiadał, nawet opowiedział jeden czy dwa żarty, z których śmiał się sam. Hemmings natomiast wyglądał, jak słup soli.

- Kochanie, odezwij się – zwróciła się wreszcie do niego Erica.
Wtedy chłopak ocknął się z transu i uśmiechnął do niej.
- Przepraszam, jakoś się zamyśliłem – spojrzał na moment na mnie, ale szybko uciekł wzrokiem. Dziwne.
- Jesteś szczęściarzem, Luke – zaczął Hood. - Mieć taką dziewczynę i jeszcze prawdziwą przyjaciółkę, która dałaby się za ciebie pokroić – uśmiechnął się do mnie, co odwzajemniłam.
- Zdecydowanie! Piękna dziewczyna i fajna przyjaciółka... 

Fajna przyjaciółka. To zdanie było tak żenujące, że aż ja się zawstydziłam. Do tego ten zwrot. Fajna... To słowo nie ma praktycznie znaczenia. Możesz powiedzieć komuś, że jest pomocny albo życzliwy, ale fajny? Temu, kto objaśni mi słowo „fajny" przyznam Nobla. Przysięgam.
- Byliście kiedyś razem, prawda? Ty i Maisie, za czasów szkolnych, tak? - zapytała Erica.
- Tak. Ale bardziej pasujemy do siebie jako przyjaciele, racja? - blondyn spojrzał na mnie. - Jako para jesteśmy beznadziejni. Nic z tego.
- Tak, jasne... - odpowiedziałam powstrzymując łzy.
Calum musiał domyślić się, że mnie to zraniło, bo położył swoją rękę na moim udzie, które zaczął masować, żeby mnie uspokoić i pokrzepić.
- Wiecie co, będę się już chyba zbierał. Muszę jeszcze załatwić jedną sprawę – oznajmił Hood i wstał.
- Tak szybko? - zapytał Luke.
- Tak... Maisie, jedziesz ze mną? - pokiwałam szybko głową.

Calumie Thomasie Hoodzie, jestem ci dozgonnie wdzięczna.
Wstałam od stolika i pożegnałam się z naszymi towarzyszami krótkim „dobranoc". Hemmings chciał mnie przytulić na do widzenia, ale natychmiast się odsunęłam. Nie tu, nie teraz, nie dziś.

Brunet wezwał taksówkę, która po chwili przyjechała. Wsiedliśmy do niej w milczeniu. Cal spojrzał na mnie wymownie. Miałam łzy w oczach.

- No chodź tu – rozłożył ręce, bym mogła oprzeć się na jego barku.
Owinął rękę wokół mojego ramienia i przycisnął mnie mocniej do siebie.
- Już nie musisz powstrzymywać łez – szepnął mi do ucha.
I tak właśnie skończyłam cała zapłakana z rozmazanym makijażem w taksówce razem z Calumem Hoodem, który dzisiaj okazał się być lepszym kolegą, niż Luke przyjacielem.



Hej, hej!
Jakoś dawno rozdziału nie było, także coś napisałam :D
Jutro wyjeżdżam i nie wiem co z przyszłym tygodniem. Postaram się jeszcze coś napisać dziś wieczorem i wtedy ewentualnie Wam wrzucę w czasie mojego wyjazdu :)

Love, M. 

Convince me || l.h.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz