Miasto

437 34 4
                                    

Hejo. Pisząc ten one shot słuchałam jednaj z moich ulubionych piosenek pt "Miasto". Życzę miłego czytania. 

Gruzy. Dookoła mnie były same gruzy. Już nie było budynków. Zamiast nich ogień, popiół i gruzy. Ciągle było słychać wystrzały i wybuchy. Krzyki ludzi, jęczenie umierających. Dlaczego? Dlaczego człowiek robi coś takiego drugiemu? Nadzieja już dawno umarła. Teraz liczyło się by przetrwać tą apokalipsę. Czy świat się kończył? Ciągle zadawałem sobie to pytanie. Odpowiedź niestety była twierdząca. Kiedyś był inny świat. Zamiast gruzowiska były piękne kamieniczki, kawiarnia na rogu do której chodziłem z przyjaciółmi. Zamiast ognia i popiołu były drzewa i kwiaty, park gdzie chodziło się na spacer w dzień wolny... Wypady z przyjaciółmi na wycieczkę do parku, śmiech, żarty... Myślałem że tak już będzie zawsze. Jednak się myliłem. Nie mogłem uwierzyć że te dni już nigdy nie wrócą. Ludzie nie wrócą. Był piąty dzień powstania a ja już straciłem trzech moich przyjaciół. Byłem załamany. Ja... widziałem ich śmierć na własne oczy... Zostali rozstrzelani. Na ulicy. Widziałem jak powoli uchodzi z nich życie. Widziałem ich krew. Wtedy postanowiłem że przeżyję. Że nie poddam się. Miałem szczęście bo byli ze mną Toris i Gilbert. Tylko oni mi zostali. Podtrzymując mnie przy życiu. O ile coś takiego można nazwać życiem. Ukrywanie się w piwnicach. Poruszanie się kanałami.

Siedzieliśmy w pokoju w jednej z opuszczonych kamienic. Z obu stron nadciągali Niemcy. Objąłem rękami kolana a z oczu pociekły mi łzy. Czułem, że nie wyjdziemy z tego żywi. Popatrzyłem na Gilberta, który uśmiechnął się smutno. Torisa z nami nie było, ponieważ był łącznikiem więc nie mógł być z nami cały czas. Widywałem go co jakiś czas. Zaczęło się ostrzeliwanie. Kule tylko świszczały w powietrzu. Bałem się. Jednak poczułem jak coś a raczej ktoś mnie obejmuje. Gilbert.

Kiedy ostrzeliwanie budynku ucichło. Powoli wstałem i podszedłem do okna. Poczułem ból w okolicy brzucha i usłyszałem krzyk. Krzyk Gilberta. Obróciłem się do niego przodem, moja ręka powędrowała do miejsca w którym czułem ból. Popatrzyłem na nią. Na ręce miałem krew. Swoją krew. Upadłem na kolana a potem na plecy. Czułem jak słabnę, jak uchodzi ze mnie życie.

-Feliks. Będzie dobrze. Nie zamykaj oczu. Słyszysz.- zobaczyłem zapłakaną twarz Gilberta. Po chwili poczułem ucisk w miejscu krwawienia. Pewnie uciskał by powstrzymać moją utratę krwi.

-Gil...bert... - wyszeptałem ze łzami w oczach. Wiedziałem że to koniec a ja musiałem mu to powiedzieć.

-Będzie dobrze.- otarł moje łzy.

-Żałuję, że dowiesz się o tym w ten sposób...-wyszeptałem. Byłem co raz bliżej śmierci. Widziałem już moich przyjaciół czekających na mnie. Wśród nich był Toris. Czyli on też...

-Nic nie mów. Oszczędzaj siły.- chłopak pogłaskał mnie po policzku. Cały czas uciskał moją ranę

-Gilbert ja cię kocham. - zobaczyłem jeszcze tylko jak jego twarz zalewa się łzami a później widziałem jak chłopak potrząsa moim ciałem krzycząc moje imię. Wyglądałem strasznie. Ale co mogłem zrobić w końcu to była wojna a ja już nie żyłem.

Obróciłem się plecami do niego. Nie chciałem widzieć jego cierpienia.

-Feliks musimy już iść.- usłyszałem znajomy głos.

-Toris. Ty też nie żyjesz?- podszedłem do mojego przyjaciela.

-Tak. Zginąłem dwa dni temu. Granat w kanale.- uśmiechnął się smutno.

-Chodźmy już. Nie chce widzieć Gilberta w takim stanie.- poczułem jak coś moczy mój policzek. Płakałem.

-Wiedziałem od początku co do niego czujesz.- wyznał Toris.- Chodźmy.

Weszliśmy w jakieś białe przejście. Wszystko ucichło. Nie czułem już bólu. Tylko spokój. Nieopodal zobaczyłem wielkie złote wrota. Rozejrzałem się. Nie było już ze mną moich przyjaciół. Nie było tu niczego oprócz bieli i tej bramy. Postanowiłem iść w tamta stronę.

Kiedy już byłem pod bramą, zobaczyłem niewysokiego chłopaka z brązowymi włosami z loczkiem po prawej stronie oraz z brązowymi oczami. W ręku trzymał jakieś papiery. Popatrzył w nie.

-Witam. Mam na imię Felicjano. -odezwał się ciepłym głosem.-Feliks Łukasiewicz jak mniemam.

-Tak.- przytaknąłem.

Chłopak coś zanotował w nich.

-Urodzony 11 listopada w Polsce 966 roku, zmarły 6 sierpnia 1944 roku?- zapytał czekając na potwierdzenie.

-Tak.- znów coś zanotował.

-Dobrze. Wszystko się zga... Hmm...- Felicjano zamyślił się patrząc w papiery. W tym czasie brama otworzyła się i wyszedł przez nią chłopak bardzo podobny do tego pierwszego. Różnił się jedynie loczkiem bo on miał go po przeciwnej stronie.

-Co jest, jełopie?- zapytał patrząc na mnie.-Chwila czemu jesteś sam?- zaglądnął w swoje papiery a później w papiery tego pierwszego.

Nie rozumiałem o co chodzi. Dlaczego miałem niby być z kimś?

-Hmm ciekawe. Na liście mam dwa nazwiska. Znów góra musiała się pomylić, kurna.- westchnął.- Skoro jesteś sam to zapraszamy do nieba.

Obaj chłopcy uśmiechnęli się do mnie. Chciałem się ruszyć jednak coś nie dawało mi spokoju.

-Czemu nie idziesz?- zapytał Felicjano widząc że się nie ruszam.

-Bo coś mi nie daje spokoju. - przenosiłem wzrok z jednego na drugiego.

-Czyli góra się nie rypła.- nowo przybyły zerknął w papiery. - zgodnie z rozpiską mamy jeszcze- popatrzył na swój zegarek- 3...2...1...

Brązowowłosi popatrzyli za mnie. Ciekawy też popatrzyłem za siebie. W naszą stronę ktoś szedł. Wysoki chłopak. Tyle mogłem jak na razie zobaczyć. Kiedy jednak podszedł bliżej zamarłem.

-Gilbert Beilschmidt?- zapytał jeden z urzędników.

-Tak. Cześć Feliks.- powiedział z uśmiechem.

-Co ty tutaj robisz? Jak? -zacząłem machać rękami. Nie widziałem co się stało że Gilbert tu był.

-No cóż...-białowłosy wzruszył ramionami. Wiedziałem że coś ukrywa.

-Wiesz, że samobójców nie wpuszczamy?- zapytał, jak podejrzewałem, brat Felicjano.

-Tak wiem.- mój ukochany westchnął. Czyżby czekało go piekło?

-Jednak ty masz szczęście. Wiesz co cię uratowało?- Felicjano porwał papiery drugiego i coś zanotował.

-Zdaje sobie z tego sprawę.- moje oczy spotkały czerwone tęczówki.

-Ja nic nie rozumiem...- odezwałem się w końcu. Dlaczego mówili coś czego nie rozumiałem?

-Uratowało mnie to że czegoś ci nie powiedziałem...- wyznał, podchodząc bliżej do mnie.

-Niby czego.- wydawało mi się, że wszystko wiedziałem.

-Że też cię kocham, Feliks, i nie mogę żyć bez ciebie.- wyznał z lekkim uśmiechem. Byłem zaskoczony. On odwzajemniał moje uczucia... I dopiero teraz, po śmierci, dowiaduje się tego. Życie bywa przewrotne.

-Tak właściwie to uratowała cię miłość Feliksa, bezinteresowna opieka nad nim oraz walka.- przeczytał z papierów brat Felicjano.

-Teraz możecie przekroczyć bramy nieba.- Felicjano uśmiechnął się.

Chwyciłem Gilberta z rękę, chcąc pociągnąć go za bramę.

-Muszę jeszcze coś zrobić.- w oczach zabłyszczały mu iskierki rozbawienia. Pociągnął mnie do siebie i pocałował. Czule. Z miłością. Nieśpiesznie bo przecież mieliśmy przed sobą całą wieczność. 

Hetalia oneshot yaoiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz