Te cztery samotne ściany zmieniły sposób w jaki czuję
Sposób w jaki czuję, stoję niewzruszona
I nic już nie ma znaczenia, bo ciebie tu nie ma
Więc gdzie jesteś? Wzywałam cię, tęsknię za tobą
Gdzie jeszcze mogę iść?
Goniąc cię
Wspomnienia obracają się w pył, proszę nie pochowaj nas♦♦♦
Znalazłam się nad brzegiem jeziora w południowej części Manhattanu. Nadal miałam na sobie tą samą sukienkę, kremową, którą zdobiły plamy krwi. Spojrzałam w górę, niebo było zasnute szarym dymem, księżyc topił blask w gęstej chmurze smogu. Przez chwilę zaszkliły mi się oczy. Nie mogłam przestać myśleć o Asgardzie. Jednak to prawda, że najbardziej doceniamy to co stracimy. Przetarłam twarz czystym skrawkiem sukienki. Wstałam z ziemi i ruszyłam w stronę stacji metra. Ku mojemu zdziwieniu nie było tam dużo osób, jakaś flegmatyczna babcia czytająca przeterminowaną gazetę nawet nie zwracała uwagi na dziewczynę umazaną we krwi. Grupa wstawionych nastolatków prawdopodobnie wracających z imprezy i drzemiący mężczyzna w kapturze. Wyszłam z pociągu przy dzielnicy niedaleko STARK TOWER. Podwinęłam gipiurę* i szybkim krokiem ruszyłam w stronę jaśniejącego wieżowca. Kątem oka zauważyłam, że facet z pociągu za mną podąża. Póki co nie miałam ochoty uciekać, ani robić scen, przecież równie dobrze mógłby wracać do domu jak ja. Szłam szybkim krokiem póki nie zatrzymała mnie grupka chłopaków upojonych alkoholem.
-A gdzie to się paniusia wybiera?-Spytał chłopak z obstrzyżonymi bokami. Wzrok miał zamglony, więc pewnie był po trawce, albo innym narkotyku. Zmierzył mnie wzrokiem po czym wyszczerzył zęby oblizując dolną wargę. Zemdliło mnie na ten widok, gdybym się nie opanowała pewnie dostałabym torsji**.
-Przepraszam, ale spieszę się.-Rzuciłam próbując przejść między watahą. Wtedy inny chłopak złapał mnie za rękę przyciągając do siebie.
-Wygląda na to, że dzisiaj masz pechowy dzień skarbie, nigdzie nie idziesz.-Skwitował napakowany Azjata ze szramą na czole. Oderwałam się od niego łypiąc groźnie. Co ten idiota sobie wyobraża.
-Naprawdę? Jeśli mnie nie puścicie to ten dzień okaże się waszym pechowym i możliwe, że ostatnim.-Oznajmiłam cierpko, na co cała kompania zarechotała. -Sami się prosiliście.-Zamachnęłam się dłonią iskrzącą niebieskim płomieniem. Już miałam rozgonić towarzystwo, gdy ktoś gwałtownie złapał mnie za rękę. Nie odwracałam się, napawałam się widokiem uciekającej hołoty. Jednak gniew wrócił, gdy zorientowałam się, że to nie moja zasługa.
-Hawkeye?!-Jęknęłam.
-Ewa?!-Spytał nadal trzymając moją rękę. Wyglądał na tak samo zmieszanego jak ja. -Żyjesz.-Dodał z ulgą w głosie. Puścił moją rękę po czym zilustrował mnie wzrokiem. Ku mojemu zdziwieniu nie skomentował mojego wyglądu. Jedynie przybrał wzrok pełen litości, której w tej chwili potrzebowałam najmniej.
-Żyję.-Mruknęłam zaciskając wargę. Clint uniósł brew po czym spojrzał na Stark Tower.
-Idziesz do Tonego?-Spytał zawieszając wzrok na wieży.
-Tak.-Skwitowałam krótko. Niespodziewanie Barton ujął mnie pod ramię. Spojrzałam na niego pytająco.-Pobrudzę Cię.-Oznajmiłam pokazując plamy na sukience.
-Byłem umazany gorszym gównem.-Skwitował prowadząc mnie do celu.
☻☻☻
Razem z Cintem wkroczyłam do siedziby Avengers. O tej porze korytarze były wyludnione, jedynie nieśmiertelny blask Manhattanu oświetlał puste wnętrze. Stark powinien teraz siedzieć w pracowni chyba, że jest po ostrej imprezie.
CZYTASZ
✔𝕊ℍ𝕆𝕌𝕋 𝕄𝕐 ℕ𝔸𝕄𝔼✔ (𝕃𝕠𝕜𝕚 𝕃𝕒𝕦𝕗𝕖𝕪𝕤𝕠𝕟)
FanfictionGdzie się tylko zjawię, wywołuję cierpienie i rozczarowanie. Nie jestem taka jak inni, nie jestem herosem działającym dla dobra, a potworem raniącym bliskich. Teraz prawdziwie zdaję sobie sprawę z faktu, że nie pasuję do krajobrazu "superbohaterów"...