•Rozstanie•

5.1K 311 25
                                    


•••

*PERSPEKTYWA LOKIEGO*

Obudziłem się w środku nocy, usiadłem na łóżku po czym przetarłem twarz rękami. Nie miałem pojęcia jak długo spałem. Do moich uszu dobiegł odgłos miarowego oddechu. Obejrzałem się za siebie. Ewa, leżała koło mnie, spała spokojne. Jej włosy były rozłożone równomiernie na atłasowej poduszce zakręcając się na końcach. Pamiętam, że miała je wilgotne jeszcze przed tym gdy odpłynąłem. Nawet nie pamiętam co mówiłem. Najwyraźniej uleczanie i ciągła staż nad nią, doprowadziły mnie do tego stanu. Uśmiechnąłem się pod nosem. Sięgnąłem do niej, delikatnie odgarniając jeden z kosmyków zasłaniających jej twarz. W srebrnym świetle księżyca miałem okazję się jej przyjrzeć. Skóra koloru porcelany, lekkie rumieńce na policzkach dodające jej uroku, długie ciemne rzęsy, które jak kurtyna zasłaniały błękitne niebo jej oczu. Jest taka młoda, jednak w jej krótkim życiu skosztowała więcej bólu niż przeciętna Midgardzka nastolatka. A jednak nie dziesiątki czy setki lat zajęło jej zmienienie mnie, a w mniej niż rok ta piękna i krucha istota otworzyła we mnie tak wiele niegdyś zamkniętych bram.

Rozmyślania przerwał mi śpiew ptaków ogłaszających świt. Słońce witało widnokrąg teraz mieniący się ciepłymi barwami. Wstałem i poprawiłem szatę. Przed wyjściem pożegnałem się z ukochaną całując ją delikatnie w czoło.

*PERSPEKTYWA EWY*

Obudziłam się nad ranem. Przetarłam suche oczy i podniosłam się na łokciach. Rozejrzałam się wokół, po Lokim ani śladu, zastanawiam się jak długo spał. Wczoraj zachowywał się inaczej niż zwykle, tak jakby coś go trapiło. Ba. Musiało być coś na rzeczy. No i jego słowa przed tym gdy zupełnie odleciał...Czemu nie chciałam mu odpowiedzieć? Bo sama nie wiem co czuję? Czy boję się obowiązków, które za tym stoją. Nie wiem co o tym myśleć, za to wiem co muszę zrobić. Odszukać go i porozmawiać...o nas.

Wygrzebałam się z łóżka i ruszyłam w stronę łazienki by się odświeżyć, wzięłam zimny prysznic. Po wyjściu ruszyłam do szafy. Wybrałam zwiewną kremową sukienkę. Wyszłam z komnaty i ruszyłam w stronę sali biesiadnej coś przegryźć. Po posiłku wszczęłam poszukiwania Zielonookiego. Zajrzałam do biblioteki, jego brak. Byłam w ogrodach, bez zmian. Szukałam na polu treningowym, pusto. W końcu udałam się w stronę Wielkiej Sali w centrum pałacu. Mimo, że było to miejsce gdzie Laufeyson nie zaglądał zbyt często, to coś mnie tknęło by tam zajrzeć.

Wbiegłam po długich złotych schodach. Wkroczyłam do Sali tronowej, rozejrzałam się dookoła. Ani żywej duszy.

-Gdzie się wszyscy podziali?-Westchnęłam załamując ręce. Nagle wyczułam czyjąś obecność. Jednak nie odwracałam głowy.

-Co Ty tu robisz?-Spytał.

-Szukam Cię od rana, gdzie się podziewałeś?-Skwitowałam nie patrząc w jego stronę.

-Nie wierz w nic co Ci powiedzą. Jesteś ostatnią osobą, która mogłaby mnie nie zdradzić. -Odrzekł cierpko, jego głos się załamywał.

-Loki, o czym ty plecie-.-Odwróciłam się do niego. Stał oparty o jeden z filarów. Jego ręce były skąpane we krwi, trzymał jedną z nich na brzuchu dociskając kawałek materiału.

-Na Bogów! Loki, c-co Ci się stało?!-Podbiegłam do niego.-To Twoja krew?!-Spytałam z rosnącą rozpaczą w głosie. Zielonooki jedynie jęknął w odpowiedzi.

-Tak i nie. Miałem pewną sprzeczkę z jednym z Jottunów.-Wychrypiał posyłając mi blady uśmiech.

-Byłeś na Jotunheimie?!-Spytałam coraz bardziej załamując głos.-Potrzebujesz pomocy, zaprowadzę Cię do medyka.-Dodałam wyciągając do niego ręce, które od razu odepchnął. Rzuciłam mu pytające spojrzenie.

-Nikt mi tu już nie pomoże, uważają, że ściągnąłem na nas katastrofę, na nich...-Wykrztusił. -Musimy uciekać, jednak nie starczy mi sił by teleportować nas oboje, dlatego ja tu zostanę.-Dodał siląc się na spokojny ton.

-O co tu chodzi?! Jeśli im wszystko wyjaśnisz to zrozumieją i Ci wybaczą.

-Nie! Nie rozumiesz.-Wycharczał.-Oni mnie zamkną, albo zabiją. Jak myślisz, co zrobią z Tobą? Oskarżą o spiskowanie lub coś gorszego.-Dodał. Z każdą chwilą zdawało mi się, że robi się coraz bledszy i zimniejszy.

- Głupi! Ty umierasz. Zrobię wszystko, tylko daj sobie pomóc!-Jęknęłam dotykając miejsca rany.

Wtem do sali wkroczyli strażnicy razem z Thorem i Odynem. Spoglądali na nas zimno. Czułam się jak osaczone zwierzę. Mimo to starałam się nie zwracać na nich uwagi, dobrze wiedziałam po co przyszli. Uporczywie uciskałam krwawiącą ranę Lokiego swoją sukienką, która z każdą chwilą przybierała nowy odcień czerwieni. Spanikowana rozglądnęłam się po przybyłych. Jednak nikt nie ruszył z pomocą.

-Loki Laufeysonie, jesteś aresztowany za zdradzenie rodu Asów. Od tej chwili stajesz się wrogiem całego Asgardu i sprzymierzonych światów.-Oznajmił żółtooki strażnik celując w nas włócznią zakończoną skwierczącą kulą złotego światła.-Również Twoja towarzyszka Ewa Sannhet, niegdyś Midgardka, zostaje oskarżona za współpracę z wrogiem i spiskowanie.-Dodał. Rzuciłam okiem na Wszech-ojca, który stał wsparty o długą laskę spoglądając na przybranego syna z żalem i zawodem w szarych oczach. Nie odzywał się, jednak jego żałosna postawa wyrażała więcej niż można było sobie wyobrazić. Wśród tłumu dojrzałam blond włosy należące do Thora. Podobnie jak jego ojciec, stał skonsternowany wlepiając wzrok w brata. Z całym rynsztunkiem przypominał statyczny posąg bohatera zdobywcy, tylko że z depresją.

-Nie pozwól by Cię złapali. Ukryj się u Starka i nie próbuj tu wracać.-Wyszeptał cicho łapiąc mnie za rękę. Spojrzałam na niego krytycznym wzrokiem.-Kocham Cię.-Dodał całując wierzch mojej dłoni brudnej od jego krwi.

Naraz jeden ze strażników ujął mnie za ramię odpychając od Lokiego. Zielonooki w odpowiedzi gwałtownie przysunął mnie do siebie, zielone światło okalało jego rękę, za którą wcześniej mnie trzymał. Po chwili poczułam zimno, jakbym umierała. Jednak to nie było to, po prostu stawałam się przezroczysta. Zupełnie jak wtedy gdy znikałam z jego umysłu, ale to nie była rodzinna sielanka, ale okrutna rzeczywistość. Zadrżałam, nie chciałam uciekać.

-Loki!-Krzyknęłam. Strażnicy zdążyli go ująć i teraz prowadzili w kierunku wyjścia, krew tworzyła za nim szkarłatną dróżkę, a w powietrzu unosił się metaliczny zapach. Kilku strażników doskoczyło do mnie próbując mnie ująć, jednak walczyli z powietrzem. Znikałam z każdą chwilą, z modlitwą na ustach biegłam za strażnikami, chciałam by ten koszmar się już skończył. W końcu mój krzyk wypełnił echem całą przestrzeń. Ostanie słowa ukochanego wciąż drżały mi w głowie jak dzwon ogłaszający południe ~,,nie próbuj tu wracać".

Nadzieja znikała razem ze mną, nadzieja, że jeszcze go zobaczę, nadzieja na szczęśliwe życie w Asgardzie u jego boku.

Raptem znalazłam się w zupełnie nowym miejscu. Zapach krwi boga zastąpił aromat morskiej bryzy. A niegdyś ciepłe promienie słońca, zimne nocne światło nadające wodzie kolor rtęci.

Już wiedziałam gdzie mnie wysłał, Manhattan East River.

•••

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

•••

BĘDZIE GORZKO.

Pozdrawiam i zapraszam do komentowania i głosowania na to opowiadanie! :D

Jeśli macie jakieś pytania to walcie. Oczywiście uwagi mile widziane, błędy mogą się zdarzyć, jak jakiś złapiecie to proszę "przynieść" go do mnie. C:

✔𝕊ℍ𝕆𝕌𝕋 𝕄𝕐 ℕ𝔸𝕄𝔼✔ (𝕃𝕠𝕜𝕚 𝕃𝕒𝕦𝕗𝕖𝕪𝕤𝕠𝕟)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz