11 | Quinn: Zimowy Szpon

299 32 4
                                    

Valor już nie śpiewał.

Przedzierając się przez opustoszałe ziemie towarzyszył im jedynie świst wiatru, stale wypełniający ich uszy. Orzeł skrzeczał już jedynie, gdy dostrzegł jakąś zagubioną zwierzynę, która jakimś cudem przeżyła w tym miejscu.

Z każdym kolejnym dniem, im dalej zapuszczali się w głąb terytorium Sejuani, tym zimniej się robiło. Przyroda stawała się kapryśna i utrudniała im podróż na wszystkie możliwe sposoby. Gęsto padający śnieg uniemożliwiał Valorowi zabranie ze sobą Quinn – wiatr zmiótłby ich w jedną chwilę.

Pozostawał jej mozolny marsz.

Gdyby nie dokuczliwy mróz, cieszyłaby się tym, że nie musi zacierać za sobą śladów – biały puch robił to za nią, stale tworząc nowe warstwy nieskazitelnej pierzyny. Wyglądała ona tak kusząco pięknie, że aż chciało się w niej zatopić. Były to jednak myśli szaleńca.

A Quinn nie była szaleńcem.

W pobliżu granicy trafili na spaloną avarosańską wioskę. Proporce ze strzałą Avarosan były postrzępione i splamione krwią, pozbawione wszelkiego szacunku. Wątpliwości co do sprawcy, który to uczynił, nie wchodziły w grę. Ślady kopyt rozchodziły się we wszystkie strony, jakby właśnie przeprowadzono tutaj morderczą szarżę. Quinn nie chciała sprawdzać, ile ciał kryło się zatopionych wśród zbrukanego krwią śniegu.

Czyżby zabici mieszkańcy postanowili pozostać lojalni wobec Ashe, gdy przybył Zimowy Szpon? Czy właśnie to Sejuani sprowadza na swoich wrogów?

Kiedy na horyzoncie w końcu pokazała się druga wioska, Val ostrzegł zwiadowczynię i sam wysunął się naprzód. Demacianka przyspieszyła kroku, czując zapalającą się nadzieję. Płomień jednak zgasł równie szybko, jak się pojawił. Była tu cudzoziemką i przybłędą na usługach obcego księcia, której nikt nie chciał. Nie miała żadnej gwarancji, że zostanie przyjęta równie ciepło, co w Rakelstake.

Kolejna wioska również okazała się być avarosańska, tym razem jednak jej stan był niepojęty do wyjaśnienia – była w nietkniętym stanie. Choć opustoszałe, domy były nienaruszone i nigdzie nie było widać śladów walki.

Jedynym śladem obecności Sejuani były proporce Avarosy – tak jak w poprzedniej wiosce, podarte i zniszczone spoczywały w śniegu, niknąc z każdą chwilą. Stan tego miejsca pozostawał niewyjaśniony, tak samo jak to, co stało się z jego mieszkańcami.

Czy ci ludzie uciekli?




Następnego dnia stał się cud: Valor wypatrzył oddział Zimowego Szpona.

Resztki prowiantu które zostały Quinn były tak marne, że każda chwila była walką o przetrwanie. Zastanawiała się, co będzie, jeśli umrze gdzieś tutaj, w samotności, a jej książę nie pozna wszystkich informacji, które dla niego zgromadziła. Bała się o przyszłość Demacii, swojego domu i swojego narodu.

Nie o samą siebie.

Gdy nadciągnęli wojownicy, Quinn schowała się za jedną z wielkich skał, pozwalając, by śnieg opadł na jej płaszcz. Nieświadomi obecności intruza w głębi ich terytorium, nawet nie spojrzeli w kierunku jej kryjówki. Słyszała ich głośne rozmowy, jednak nie rozumiała zniekształconych przez wiatr słów.

Demacianka poczekała, aż się oddalą, nim ruszyła po ich śladach. Miała szczęście, że śnieg nie sypał tak szybko. Spróbowała je zliczyć, ale dziur białym podłożu było tak dużo, że szybko traciła rachubę. Mimo to nie przestawała tego robić, nie pozwalając zakraść się zmęczeniu i dezorientacji. Z każdą kolejna liczbą, którą wymawiała w myślach, wsłuchiwała się w otoczenie, spodziewając się zagrożenia z każdej strony.

Droga zdawała się dłużyć i Quinn straciła rachubę czasu; minuty były godzinami, godziny sekundami. Gdyby ktoś ją zapytał, jak długo podążała za celem, nie sprawiłoby jej różnicy, czy byłoby to kilka dni, czy może jedno popołudnie.

Kiedy Valor opuścił nieboskłon i spoczął na jej ramieniu, zrozumiała, że w końcu dotarli do obozu. Zobaczyła wąziutką strużkę dymu, która unosiła się w oddali. Z każdym kolejnym krokiem zaczęła dostrzegać skórzane namioty i drewniane szałasy, imitujące domy.

Tam w końcu zaczęło się coś dziać: z zachodu i wschodu nadeszły dwa kolejne oddziały, łącząc się z pierwszym. Każdy liczył około setki ludzi, ale zwiadowczyni była pewna, że zamieć skrywa ich przed nią o wiele więcej. Wszystkie grupy przynosiły jakieś zdobycze – broń, jedzenie i łupy. Jednak tym, co zdziwiło ją najbardziej, byli rekruci; choć nie dostrzegała tego wcześniej, każdy oddział przyprowadził ze sobą kilkudziesięciu nowych ludzi, ubranych na avarosańską modłę.

Teraz wszystko stało się jasne.

Mieszkańcy z drugiej wioski nie uciekli, lecz ją porzucili; dołączyli do Zimowego Szpona z własnej woli. Od tej chwili należeli do plemienia Sejuani.



Wkrótce zapadł zmrok.

Quinn wykorzystała okazję i zakradła się znacznie bliżej, wspinając się na jedno z pobliskich wzniesień. Stamtąd otwierał jej się idealny widok na całe obozowisko i to, co się tam działo.

Najbardziej fanatyczni wyznawcy Ashe określali Zimowego Szpona jako bandę wygłodniałych i kiepsko wyposażonych łupieżców. To, co dzisiaj zobaczyła, było zaprzeczeniem wszystkich tych słów. Wraz z wzejściem księżyca rozpoczęła się ogromna uczta, gromadząca wszystkich zebranych, pełna jedzenia i picia. Zapachy, które niosły się w powietrzu sprawiły, że Quinn z trudem opędzała się od myśli o soczystej baraninie i kuflu rozgrzewającego piwa.

Wtedy jej uwagę przykuła wspaniała postać, dosiadająca potężnego dzika. Demacianka od razu poznała w niej Sejuani, zwaną trzecią księżniczką, przywódczynię Zimowego Szpona. Widok potężnego bojowego dzika, który był jej posłuszny niczym pies, stanowił przerażającą rzecz. I choć jej wygląd mówił przeciwko niej samej, wojowniczka pozostawała takim samym człowiekiem jak każdy. Podniosła potężny róg, z którego wylewała się piana, a następnie z okrzykiem radości wzniosła toast. Jadła, śmiała się i wykrzykiwała sprośne żarty. Ludzie ci sprawiali wrażenie, jakby żyli pełnią życia, a wojna wcale nie istniała.

Nie tego spodziewała się Quinn.

Wszystkie opowieści, które słyszała o okrutnym Zimowym Szponem, nie były do końca prawdziwe. Sejuani nie chciała tylko niszczyć – pragnęła także jednoczyć, a jej oddziały rosły z każdym kolejnym rekrutem.

Wizja zjednoczonego Freljordu pod przywództwem potężnej i nieustraszonej Sejuani, która nie ustępowała nikomu...

Z zamyślenia wyrwał ją Val, który z trzepotem skrzydeł wylądował tuż obok. Nawet nie zauważyła, kiedy odleciał. Orzeł wypuścił z dzioba spore zawiniątko, którego cały czas trzymał. Quinn rozwinęła materiał, a jej oczy robiły się coraz większe, kiedy ujrzała świeże jedzenie. Był tu bochen chleba, suszone mięso i garście nasion i orzechów. Zwiadowczyni zaśmiała się cicho i uścisnęła towarzysza, który zaskrzeczał radośnie. Wyglądało na to, że jeszcze miała jakieś szanse na przeżycie.

Nadeszła pora, by opuścić to miejsce. Quinn dowiedziała się w ciągu minionych dni bardzo dużo, choć nie spodziewała się odkryć takich informacji. Musiała udać się na wschód i poszukać ludzi, którzy wciąż pozostawali lojalni wobec potomkini Avarosy. Jeżeli Sejuani zdobywa popleczników z taką łatwością, Freljord jej pod rządami stanowił realne niebezpieczeństwo.

Czy plemię Ashe było zagrożone?

Freljord: A League of Legends StoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz