~11

38 4 1
                                    

Rano Obudziłam się w pustym łóżku. Nie było Johna. Podparłam się łokciami i rozglądalam się dookoła, czy jest gdzieś w pobliżu. Niestety. Byłam sama. Oparłam na łóżko i głęboko westchnęłam.

- nie spisz juz? - usłyszałam z ust Jonha, który uklęną nade mną. Uśmiechnęłam się przyjaźnie i objęłam go w szyi. Unoslam głowę i czule go pocałowałam. Po chwili jednak wróciłam do pierwotnej pozycji.

- jedźmy do Lisy... - szepnęłam niepewnie.

- Ellie, proszę cię. - westchnął - nie myśl tylko o niej. Liczysz się ty. Przypomnij sobie co ona ci robiła, co ci mówiła.

- wiem, ale.. obiecałeś...

- spokojnie. Będzie dobrze. I chodź na śniadanie. - złożył buziaka na moim czole.

- kocham cie - szepnęłam, kiedy odchodził. Ale nie usłyszał tego.

/

- Denerwujesz się? - spytał John, kiedy staliśmy przeć moim wcześniejszym domem.

- trochę.

John patrzył na mnie z uniesiona brwia i rękami skrzyżowanymi na piersi.

- no okej, denerwuje się. Bardzo. - zachichotał. Poszliśmy do domu. Zadzwoniliśmy dzwonkiem, ale nie działał. Pukalismy wiec głośno do drzwi.

- ej - krzyknęłam, kiedy przypomniałam sobie, że - przecież mam kluczyki od domu.

Zaczęłam grzebać w torebce ,ale nie mogłam ich znaleźć.

- mam - szepnęłam i wybrałam odpowiedni Klucz. - nosz kurw...a

- co jest? - spytał zdezorientowany John.

- zmieniła zamki. - w tym momencie John wybuchnąl śmiechem.

- nie wiem, co w tym takiego śmiesznego. - Skrzyżowałam ręce. - jak my wejdziemy.

- no może śpi, albo jej nie ma.

- czekaj, telefon. - wyjęłam z torebki dzwoniący smartfon. - Jezus, John!

- Jezus do ciebie dzwoni? - zaśmiał się.

- nie, ogarnij się frajerze- odparłam w śmiechu i pokazałam mu język. - Lisa dzwoni. - odebrałam telelfon, ale moim uszom ukazał się męski głos. Miałam złe przeczucie.

- dzień dobry. Tu dr Beczkowski/1/. Czy dodzwoniłem się do pani Elleny White?

- tak, to ja. Coś się stało?

- otóż, pani siostra, Lisa White, jest w szpitalu.

Zrobiło mi się gorąco.

- w szpitalu? Dlaczego?
- uhm, znaleziono ją dzisiaj rano, jak leżała na chodniku. Była pijana. Proszę przyjechać na ulicę Karatasów/2/

- dobrze, dziękuję.

John patrzył zdezorientowany na mnie.

- Ona jest w szpitalu - miałam w oczach łzy - była pijana, leżała na ziemi. Wczoraj tez była pijana. Kurwa! Mogłam Przecież odprowadzić ją. To przeze mnie!

John podszedł do mnie i mocno przytulił. Złożył buziaka na czubku mojej głowy.

- Nie, Ellie, to nie twoja wina... - szepnął i mocniej mnie objął. - Ona sama jest chora. Zostawmy ją w spokoju.

- nie John - mówiłam wtulona w jego klatkę. - pomożemy jej. Za piszemy ją do psychologa.

/1/ - nazwisko zmyslone.
/2/ - zmyslone.

Ale Ja Cię Kocham Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz