Droga pełna ludzkich chimer

639 25 2
                                    


Boże chroń mnie od fałszywych przyjaciół,
Z wrogami sobie poradzę.

Wypoczęty wstałem z łóżka. Przez okno wlewały się promienie światła. Z zewnątrz słychać było śpiew ptaków. Asia dalej spała. Spojrzałem na zegarek wiszący na ścianie. 9:30. Przetrałem twarz, by jeszcze lepiej się rozbudzić. Ostatnie dni wywarły na mnie duży stres. Musiałem jakoś odreagować. Skierowałem się do kuchni, by coś zjeść. Po skonsumowaniu kilku kanapek, postanowiłem wyjść z domu. Udałem się w stronę mieszkania Marcina, jednak tym razem pieszo. Po dwudziestu minutach spaceru doszedłem do celu. Zapukałem dwukrotnie.
- Kto? - Ponury głos znów zabrzmiał w moich uszach.
- Krime.
Uchylił drzwi, spoglądając na mnie.
- Co słychać mordo? - Zapytał z cwaniackim uśmiechem na ustach.
- A po staremu, chociaż było trochę nowości. - Odpowiedziałem wchodząc do środka.
- Napijesz się piwa?
Odpowiedziałem mu skinieniem głowy.
Zasiadłem na kanapie w salonie. Skromnie zrobiony ale przyciągał wzrok i było w nim przyjemnie. Po chwili dołączył do mnie chłopak wraz ze zgrzewką alkoholu.

- Co Cię do mnie sprowadza? - Zapytał otwierając puszkę.

- Trochę się w moim życiu porobiło.. Wiesz chciałem odbić się od tego. A wiadomo, że chyba nic tak nie poprawia humoru jak spotkanie z kumplem. - Skwitowałem swoją wypowiedź pociągnięciem sporego łyku piwa.

- Może chcesz do tego coś mocniejszego? - Zapytał z błyskiem w oku.

- Co tam masz?

- Kokaina, heroina, czego dusza zapragnie! - Mówił zadowolony.

- Może daj tej kokainy. - Powiedziałem zgniatając puszkę.

Chłopak zrobił cztery duże kreski na stole. Szybko je zażyliśmy i ruszyliśmy na miasto w poszukiwaniu przygód.

Pogoda dziś była pochmurna, nie zapowiadało się na przyjemny dzień. Szliśmy rzadko używanymi uliczkami, byliśmy na garażami bloków. Uliczka była wąska więc poszedłem pierwszy. I to był mój błąd..
Kiedy szedłem, poczułem mocne popchnięcie do przodu. Pod wpływem uderzenia upadłem. Szybko się odwróciłem patrząc jak Marcin bierze do ręki jakąś przypadkową deskę.

- Co Ty odpierdalasz?! - Wykrzykiwałem próbując go zatrzymać.

- Wybacz Krime, ktoś wiele zapłaci za Ciebie. - Powiedział ściskając narzędzie.

- Myślałem, że jesteś moim przyjacielem.

Chłopak podniósł do góry swoją broń i z całej siły uderzył we mnie. Zdążyłem jedynie zasłonić się ręką. Uderzenie spowodowało silny ból w przedramieniu. Ale ignorowałem go próbując się bronić. Drugą ręką złapałem za deskę przyciągając do siebie ją, jak i mojego byłego przyjaciela. Uderzyłem go z łokcia w twarz, przerzucając go na glebę obok mnie. Usiadłem na niego, by zablokować mu ucieczkę. Z całej siły uderzyłem go pięścią w twarz. Chłopak wypluł przy tym uderzeniu swoją krew. Zacząłem okładać go do utraty sił. Kolejna osoba, która mnie wystawiła i wbiła nóż w plecy. Zaprzestałem uderzeń ze zmęczenia. Marcin leżał nieprzytomny. Postanowiłem przeszukać jego telefon. Wyjąłem go z kieszeni odblokowując. Musiałem jednak to odłożyć na później, ponieważ ktoś szedł w moim kierunku. Pobiegłem przed siebie chowając się za najbliższym rogiem. Patrzyłem co zrobią mężczyźni, którzy przeszli obok nieprzytomnego chłopaka. Byli ubrani w eleganckie garnitury. Na oczach mieli ciemne okulary. Jednen z brunetów wyciągnął pistolet celując w chłopaka. Dwukrotnie postrzelił go w pierś. Kto to do kurwy jest. Drugi z mężczyzn skończył palić papierosa, którego zgasił na czole martwego już Marcina. Ruszyłem przed siebie zdezorientowany. Najpierw mój przyjaciel chciał mnie prawie zabić, potem jacyś frajerzy w garniturach go zabijają. O co kurwa chodzi. Szedłem przed siebie, nawet nie wiedziałem gdzie zmierzam. Stwierdziłem, że nic tu po mnie i zacząłem kierować się w stronę mieszkania. Gdy szedłem przez opuszczone garaże natknąłem się na osobę, na którą nie chciałem. To było nasze pierwsze spotkanie ze Skałą po ostatniej konfrontacji. Wiedziałem, że nie da mi przejść obojętnie. Glock siedział cicho, przygotowany do ewentualnego ataku. Jednak dryblas przeszedł obok mnie jak gdyby nigdy nic. Coś tu było nie tak. Ruszyłem dalej spokojnym marszem z nadzieją, że szybko dotrę do domu. Usłyszałem za sobą szybkie korki. Odwróciłem się, patrząc na biegnącego w moją stronę Skałę. Zrobiłem unik przed jego ciosem.

- Czego Ty kurwa ode mnie chcesz? - Krzyknąłem do niego.

- Jeszcze mnie nie przeprosiłeś za tamtą akcję szczeniaku. Może jak Ci przypomnę co dostałeś to podkulisz ogon i będziesz błagał o wyznaczenie. - Powiedział pewny siebie.

- Wiem, że Cię to boli. Ale nigdy nie przeproszę. - Odpowiedziałem ze sztucznym smutkiem.

- Tak więc szykuj mordę.

Jednoosobowy czołg ponownie ruszył na mnie. Jednak zanim coś zrobił to złapałem go za rękę przerzucając przez brak. Może i był silny ale był również kretynem. Kopnąłem go kilkukrotnie w brzuch.

- Szykuj mordę? Do kogo ta odzywka synku?

Przez jego błędy wygraną miałem w kieszeni. Stałem nad nim dumny ze zwycięstwa. Wtedy poczułem silny ból w nodze. Pieprzony Skała wbił mi nóż w łydkę. Automatyczne odskoczyłem od niego.

- Nawet jeśli nie ja, to los za to Ci odpłaci. - Powiedział zmęczony.

Wyciągnąłem broń.
Wymierzyłem w niego.
Przeładowałem.
Stałem tak dłuższą chwilę zastanawiając się co zrobić. W końcu schowałem broń do kieszeni odchodząc. Skała nawet tego nie skomentował.

Wróciłem do domu z krwawiącą nogą. Zamknąłem za sobą drzwi i zacząłem szukać apteczki. Skierowałem się do kuchni, przeszukując szafki. Po dłuższej chwili szukania znalazłem ją. Wraz ze sprzętem medycznym ruszyłem do salonu na kanapę. Otworzyłem skrzynkę wyjmując potrzebne rzeczy. Byłem wkurwiony. Najpierw Marcin, potem Skała. Po prostu zajebisty dzień. Kiedy rozwijałem bandaż, Asia weszła do mieszkania z zakupami. Kiedy mnie zobaczyła, odłożyła torby na ziemię podbiegając do mnie z pytaniami co się stało.

- Jakiś idiota wbił mi nóż w nogę. - Syknąłem zaciskając bandaż.

Widząc, że dałem sobie radę z opatrzeniem rany i że jestem wkurwiony, ruszyła do kuchni zajmując się zakupami. Wyjąłem z kieszeni telefon Marcina przeszukując jego wiadomości. Jednak na daremno, chłopak wszystko skasował. Podszedłem do okna otwierając je. Wziąłem mocny zamach i wyrzuciłem komórkę. Z moim fartem trafiłem jakąś babcię w głowę. Ta zaczęła drzeć się na całe osiedle. Przynajmniej to pocieszyło mnie po dzisiejszych akcjach. Skała na pewno nie przepuści mi tego od tak. Złapie mnie pewnie kiedyś na mieście ze swoimi kumplami, żeby były równe szanse. Heh. Będę musiał się pilnować. Wyjąłem glocka patrząc na niego z uśmiechem.

- Ty mnie obronisz. - Pomyślałem ściskając mocniej broń.

Mów Mi KrimeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz