11. Ostatni zapach kawy

2.4K 351 138
                                    


Stałem pośrodku pustki, którą wypełniała czerń. Już dawno zapomniałem, czym tak naprawdę jest biel. Teraz dni to, co najwyżej ból. Każde wspomnienie stało się paraliżującą myślą, która pozbawiała mnie możliwości normalnego funkcjonowania, które było bardziej niż istotne w życiu normalnego człowieka.

Kim mógłbym być? A kim jestem?

W pewnym momencie pogubiłem się w tej popieprzonej rzeczywistości, do której tak bardzo chciałem się przyzwyczaić. Jednak nieważne, jakby człowiek chciał, to nie da rady przywyknąć do takiego piekła.

Byłem na boisku, które jako jedyne mogło mnie zrozumieć. Dzieliło ze mną cały ból, który w sobie tłumiłem. I choć nie chciałem, płakałem. Wyłem z bezsilności. Moje własne słowa powracały echem w mojej głowie: Nikomu nie mówicie, w jakim jestem stanie. Niech to pozostanie tajemnicą. Nie chcę litości. Nie chcę fałszywego współczucia.

Każda z możliwych chwil przelatywała mi przed oczami. Dzień, w którym Chanyeol stanął na mojej drodze i ciepłe pocałunki Sehuna. Mroźne, zimowe wieczory, gdy stałem w tym samym miejscu, co teraz. Oraz ten zapach ulewy w jesienne dni, które przyprawiały mnie o zawroty głowy. Każdy krzyk o pomoc i każda nadzieja na lepsze jutro.

Nadal czułem na skórze dotyk swojej matki, gdy tuliła mnie przy kominku. Jej opuszki palców, zapach jej perfum, który był odurzający i z którym zawsze przesadzała, ale kochałem go. Gdy zostawałem sam na noc, często kradłem jej koszulki, by móc zatopić w nich twarz o zmroku. Wtedy czułem się bezpiecznie, bo wiedziałem, że nie jestem sam.

Otarłem łzy, którymi od dłuższej chwili się dławiłem, po czym spojrzałem na niebo. Zero skazy, zero chmur. Tylko rozpromienione słońce, które mnie raziło, przez co zmrużyłem oczy.

Hej, tato... Mogę się tak do ciebie zwracać, prawda? Przepraszam. Przepraszam, że nie jestem takim synem, jakiego chciałeś. Że na każdym kroku sprawiam problemy, choć tego nie chcę. Ja... ja myślę, że żałuję, wiesz? Żałuję, że tutaj przyjechałem. Nie chciałem, żeby to tak się skończyło. To kara, prawda? Za to, że jestem wyrodnym synem? Chciałbym, żebyś mi odpowiedział...

Gdy poczułem się trochę lepiej, głośno westchnąłem, by zaraz po tym się odwrócić.

Mój wzrok skrzyżował się z tym oschłym spojrzeniem Chanyeola, który stał kilka metrów ode mnie i uważnie przyglądał się mojej osobie, zagryzając przy tym zaczerwienioną wargę. Wyglądał na zainteresowanego tym, co wywołało moje łkanie. W żadnym wypadku nie był zmartwiony.

— Nienawidzę cię — wypaliłem z goryczą słyszalną w głosie, nie przejmując się konsekwencjami.

— Wiem — odparł z nieznacznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. — Chcę, żebyś mnie nienawidził — dodał dumny z siebie.

— To tylko głupi blog, który przeczytałeś zupełnie przypadkowo. Nie mogłeś go ominąć? Pozostawić, jakbyś nigdy go nie widział? — załkałem ponownie. — Musisz sprawiać, że przez ciebie nie potrafię się uśmiechnąć?

— Mogłem, ale nie zostawiłem. I... tak, muszę. — Skinął głową, po czym podszedł kilka kroków bliżej, przez co dzieliły nas już tylko centymetry. — Ktoś musi do tego doprowadzać — kontynuował — jeżeli nie ja, to ktoś inny. Twoja rozpacz jest naprawdę piękna, Baekkie.

W jego oczach mieniła się pustka. Naprawdę nie wiedziałem, czy jest tak okrutny, by ją wytworzyć, czy może to wina bariery, którą wokół siebie stworzył, by móc ochronić się przed wszelkimi atakami ze strony osób trzecich.

Paper Life | ChanBaekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz