B A E K H Y U N
Tydzień zleciał nad wyraz szybko. Nigdy nie sądziłem, że czas może mi tak nieubłaganie uciekać między palcami. I o ile sekundy nie czekały, tak ja miałem nadzieję, że wskazówki zegara jednak się zatrzymają, a ja nie będę musiał znosić więcej chemii.
— Lepiej? — spytał Jongin, gładząc moje plecy, gdy po raz kolejny wypróżniłem zawartość swojego żołądka.
Spojrzałem na niego z łzami w oczach, po czym moja twarz ponownie wylądowała w połowie zapełnionej misce. Już nawet nie wiedziałem, czym wymiotuje. Wszystko, co ze mnie wylatywało, to tylko i wyłącznie płyny. A w ustach pozostawał mi ten charakterystyczny metaliczny posmak.
Pielęgniarki obiecywały, że się polepszy, gdy miną pierwsze dni dawek. Niestety było tylko gorzej. Lekarz natomiast zapewniał, że to przejdzie, ponieważ najgorszym okresem powinna być pierwsza doba, ale nie wierzyłem mu. Tak samo nie wierzyłem w to, że zgodził się, abym pojechał na ten obóz.
Gdy ponownie zwróciłem to, czego mój organizm nie chciał przyjąć, odsunąłem dłonią miednicę, którą Kai od razu poszedł wymienić.
— Już? — spytał Kyungsoo, wychylając się niepewnie zza rogu.
— Tak — westchnąłem, rozumiejąc, że ten widok nie należał do przyjemnych i normalne było to, że musiał wyjść, ponieważ sam by się porzygał.
— Spakowałem już rzeczy potrzebne na wyjazd — poinformował mnie, wchodząc do pomieszczenia i sięgając z szafki przy łóżku nawilżane chusteczki, którymi przetarł mi spoconą twarz, a następnie usta. — Pamiętaj, aby nie galopować i nie nadużywać własnych sił.
— Nic mi nie będzie — zapewniłem, wygrzebując się z ciepłego łóżka.
Podszedłem do lustra, wiszącego na jednej ze ścian przybijającego pokoju, który w każdej chwili mógł stać się moją pierwszą trumną. Chemioterapia zdecydowanie mi nie służyła. Mogłem to wnioskować, chociażby po tym, że gdy przeczesałem włosy dłonią, wyciągnąłem z nich dosyć pokaźny pukiel.
— Może powinniśmy skrócić, aby potem nie było zbyt wielkiej różnicy? — zaproponował chłopak mojego przyjaciela, gdy wrócił z czystą miednicą.
— Tak, powinniśmy.
*
Stanąłem w bramie Kyung Hee University, gdzie zaczęło się moje piekło. Musiałem załatwić formalności związane z wyjazdem na obóz. Mróz owiał moje ciało, co sprawiło, że wtuliłem się w swoją polarową bluzę i szalik, ogrzewający moją bladą szyję. Jednak to wspomnienia miały większą siłę niż jakiś tam wiatr w niezbyt ciepłe południe sierpnia.
To właśnie pod tym starym drzewem ze zniszczoną korą spędzałem z Sehunem i Kyungsoo czas, modląc się, aby nikt mi ich nie odebrał. Prosząc Boga, żeby udowodnił mi, że nie jestem sam, że miłość istnieje, a ja nie będę skazany na cierpienie. Płacząc, błagałem, aby zabrał Park Chanyeola sprzed moich oczu, które stawały się szkliste, gdy tylko go dostrzegały.
To właśnie w akademiku, który wynurzał się zza budynku, przecierpiałem najcięższe dni w samotności. W samotności, gdzie zastanawiałem się, czy mój koniec zwiastowałby nowy początek. Gdzie łzy nie były słabością a zwyczajnym aktem desperacji i pragnieniem ciepła.
CZYTASZ
Paper Life | ChanBaek
Fanfiction» Znęcanie się, prześladowanie, stalking - nikt nie pomyślałby, że takie rzeczy mają miejsce na jednym z Seulskich uniwersytetów. Byun Baekhyun to jedna z najbardziej znienawidzonych osób w tej placówce, a to wszystko za sprawą Park Chanyeola, któr...