Rozdział 6

2.3K 235 24
                                    

***

Powoli wracałem do normy, głowa przestała mnie boleć, łatwiej było mi się skupić. Osoba w moich rękach całkowicie zwiotczała, nie próbowała się bronić czy wyrywać. Wypiłem 2 litry, nie miałem pojęcia skąd to wiem ale zawsze gdy z kogoś piłem wiedziałem konkretnie ile. Jeszcze trochę i umrze. Nie. Stop. Moje kły same wysunęły się z jego żyły. Ciało reagowało inaczej niż umysł. Sfrustrowany i jednocześnie zszokowany. Patrzyłem uważnie na nieruchomego bruneta. Żyje. Zemdlał z powodu utraty krwi. No nic... Sam nie wiem dlaczego ale niezwykle delikatne położyłem go na łóżko. Sam zaś wymazując go i jego zakazy z pamięci wyruszyłem na łowy.

***

O 6 rano uchyliłem bezszelestnie drzwi by nie obudzić Levi'a. Na daremno. Brunet wpatrzony w okno był już całkiem przytomny. Usłyszał mnie. Skubany ma słuch jak nietoperz spodziewałem się, że jako pół-wampir nie odziedziczy jego zmysłów.

-Gdzieś ty był?- Pytanie samo w sobie było pretensjonalne ale jego twarz i głos bezbarwne. Zamknąłem za sobą drzwi i opadłem swobodnie na łóżko bliżej Levi'a.

-Coś zjeść.- Wyszczerzyłem kły w zawadiackim uśmiechu.

-Naprawdę jesteś potworem.- Nie wiedząc dlaczego jego słowa tym razem naprawdę mnie zabolały. Przecież wiele osób mi to już mówiło wiec dlaczego? Być może dlatego, że wypowiadając to zasiał gdzieś pomiędzy sylabami nutkę obrzydzenia.

-Nikt nigdy nie uczynił nikogo dobrym, mówią mu, że jest zły.- Wyszeptałem pod nosem. Byłem pewny, że usłyszał ale puścił to pomimo uszu.

-Wstawaj idziemy dalej.-

***

-Jesteśmy na miejscu.- Sprostował idący przede mną brunet. Moim oczom ukazał się ogromny dom. Oddalony o kilometry od społeczeństwa znajdował się w lesie. Budynek był cały zielony by lepiej się kamuflować. Levi wyjął z kieszeni kluczę. Otworzył drzwi na oścież zapraszając mnie prawie niewidocznym skinieniem głowy. Wszedłem niepewnie do środka. No cóż... Muszę przyznać, że ładnie tu. Wszystkie ściany oblane sterylną bielą. Zupełnie inaczej niż w szkole. Moje dobre maniery nakazały ściągnąć mi buty sfatygowane długą podróżą. Nim ściągnąłem drugiego jakaś plama rdzawych włosów mignęła obok mnie z piskiem.

-Braciszku Levi! Wróciłeś!- Krzyknęła dziewczyna na oko w moim wieku.

-Tak, tak Isabel. Puść mnie.- Pogłaskał przytulającą go osobę. Gdzieś w głębi mnie zapaliło się pragnienie aby i mnie tak dotknął. Nowo poznana szybko się zorientowała, że ich obserwuję.

-Oh. To jest pewnie Eren. Braciszku nic nie mówiłeś, że jest tak przystojny.- Prowadzili rozmowę jakby mnie tu nie było. Odchrząknąłem.

-Coś ty taki niecierpliwy? Jestem Isabel.- Wyciągnęła dłoń w moim kierunku. Zmierzyłem ją podejrzliwym spojrzeniem. Jest wampirem.

-Eren.- Przedstawiłem się krótko. W jej identycznych jak moich szafirowych oczach tańczyły ogniki szczęścia. Musi być przyjemnie jeszcze je odczuwać. Czyjeś ciche kroki powoli zbliżały się ku nam. Odwróciłem się od dwójki jeszcze nic nie słyszących "towarzyszy" w kierunku, z którego dochodziły kroki, czujnie nasłuchując. W końcu zza rogu wyłonił się niebieskooki, niewysoki blondyn. Kolejny wampir. Przekrzywiłem głowę. No nie kolejny blondas...

-O Eren! Witaj! Jestem Armin! Tak się cieszę, że zgodziłeś się przyjść. Chodź pokaże ci twój pokój.-

***

Krew z krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz