Rozdział 4

1.2K 109 6
                                        

Obudziłam się późno. Słońce było już wysoko kiedy zeszłam na śniadanie. Przywitała mnie uśmiechnięta Lauren. Nie wyglądała na wystraszoną czy smutną. Była radosna-jak zawsze.
- Jak się czujesz Emily? - zapytała w końcu.
- No wiesz nie licząc tego, że w naszym domu dzieją się dziwne...
- Ani słowa więcej. Po prostu o tym zapomnij. - Lauren wyglądała na zirytowaną. - Uznaj, że to sen okej?
- Ale...
- Przestań! - wrzasnęła Lauren. - Ciągle tylko "ale" i "ale". Jak mówię żebyś się zamknęła to się zamknij!
Nigdy taka nie była. Jako psycholog dziecięcy nie powinna krzyczeć. Ona przecież dobrze wie jak "dotrzeć" do dziecka. Nigdy na mnie nie krzyczała. Nigdy.
- A teraz idź do pokoju.
- Ale Lauren ja... - nie dokończyłam.
Lauren wstała gwałtownie, złapała mnie za włosy i zaczęła ciągnąć w stronę schodów. To było okropne. Zaczęłam wrzeszczeć i się wyrywać. Puściła. Spojrzałam na nią z wściekłością. Kto jak kto ale ona nie będzie mnie biła.
Ku mojemu zdziwieniu ta stała przede mną i oglądała swoje dłonie z przerażeniem. Zaczęła płakać. Wybiegła z kuchni zostawiając mnie samą. Nie rozumiałam co się dzieje. Gdy biegła po schodach zauważyłam na jej ręce siniaka. Czy moja mama się samookalecza?

***

Długo siedziałam w pokoju patrząc na klapę na strych. Coś było z nią nie tak. Teraz (za dnia) na strychu było widno bo dach był nieszczelny więc postanowiłam, że tam pójdę. Na wszelki wypadek wzięłam ze sobą latarkę i zapasowe baterie.
Weszłam na strych. Panowała tu cisza w sumie jak w całym domu. Ale ta cisza była inna. Przebywając w tym pomieszczeniu bałam się. Dosłownie.  Nienawidzę tego uczucia. Tata zawsze powtarzał "bądź silna" a ja zawsze dodawałam "bo oni nie są "
W tym momencie wpadłam na coś. Jakieś głupie krzesło.
Zaczęłam myśleć o tym co mówił mi Michael. " Oni ". Wtedy myślałam ze chodzi o moich (uwaga sarkazm) bardzo miłych i sympatycznych kolegów z klasy. Ale tu chodziło o coś innego. Teraz to do mnie dotarło. "Oni tu są " "Oni nie są silni". Słowa Lauren i Michaela jakoś łączyły się ze sobą. Dotyczyły tych samych osób. Tego byłam pewna.
Doszłam do końca strychu. Teraz skupiłam się na jego przeglądaniu a nie myśleniu o "nich" .
Było tu bardzo dużo rupieci. Od jakichś krzeseł po stoły i pudła. No i oczywiście były tu też lustra. Zaczęłam grzebać w pierwszym lepszym kartonie. Jakieś stare papiery. Pomyślałam że może zniosę je na dół bo tam jest lepsze światło. Powoli, aby się nie wywalić , zaczęłam znosić rzeczy. Gdy skończyłam, zaczęłam je przeglądać.
Były tu papiery dawnych właścicieli domu. Moją uwagę przykuło jedno zdjęcie. Było bardzo stare. Przedstawiało rodzinę. Mama, tata i dziecko. Dziewczynka miała minę jakby zdjęcie było robione za karę. Nagle zauważyłam coś jeszcze. Nad dziewczyną coś było. Jakby... Jej ojciec tyle że starszy. "Może błąd przy wywoływaniu zdjęcia " pomyślałam "pewnie to jej dziadek który też pozował do zdjęcia "
Na odwrocie widniała data 1958 i imiona osób na zdjęciu.
- Vanessa Slater, Karen Slater i ich córka Iris Slater. - Przeczytałam na głos.
Zaczęłam sprawdzać dalej. Znalazłam akt ślubu Vanessy i Karena. Ojciec Karena (ten który był nad Iris) nazywał się Oscar Slater. Kolejny papier to akt zgonu Oscara. Został on zamordowany w 1950.
- Zaraz zaraz zdjęcie zostało zrobione po tym jak go zamordowano... To na 100% musi być błąd w druku. - oznajmiłam i wróciłam do dalszego poszukiwania.
Moją uwagę przykuł zielony, zniszczony papier.

"Akt zgonu: Iris Slater
Wiek: 16 lat
Przyczyna: nieznana"

- Miała tyle lat co ja... - mruknęłam.
- Co robisz? - z rozmyślań wyrwał mnie głos Lauren
- Emm przeglądam sobie rzeczy ze strychu. - odparłam szybko.
- Ach no właśnie jak już mówimy o strychu. Będzie trzeba tam posprzątać.
- Tak wiem. Możesz już iść popatrzeć co tam jest. - chciałam żeby jak najszybciej sobie poszła.
- Okej.
Kiedy Lauren weszła po drabinie ja zaczęłam dalej przeglądać pudła. Nie znalazłam juz nic ciekawego.
- Emily widziałaś jakie te lustra są piękne?! - do moich uszu dobiegł przytłumiony głos Lauren. - Och niestety to się potłuklo. Pomóż mi znieść chociaż jedno, proszę.
- Lauren nie wiem czy to dobry pomysł... - nie byłam pewna co do jej pomysłu. Te lustra... Z nim coś było nie tak.
- Ależ oczywiście , że ten pomysł jest dobry. U mnie w pokoju będzie wyglądało przepieknie.
Po dziesięciu minutach zniosła lustro. Było ogromne. Miało złotą ramę z kwiatowym wzorem. Muszę przyznać, że było ładne. Ale coś mnie niepokoiło. Nie umiem tego wytłumaczyć. To było coś jakby przeczucie.
- Emily pomożesz mi je przenieść?
-

Jasne. - odparłam. Szczęśliwa Lauren rozwiała wszystkie moje wątpliwości i przeczucia.
Zaniosłysmy lustro do pokoju.

✨✨✨

Takie dziwne zakończenie jak i cały rozdział. Ale trudno

Lustra (1i2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz