tres

1.6K 100 28
                                    

Luna

To się nie dzieje naprawdę.. Jak on mógł.. Ja śmiał zrobić coś takiego! Nie chciałam go tu. Pragnęłam spokojnego dnia, ceremonii bez zakłóceń – zniszczył to. Kiedy go zobaczyłam, zmroziło mnie. Żyłam poległą nadzieją, że odpuści, że to koniec. Sam przecież to zakończył. Doskonale pamiętam jego słowa, mówiące, że jego miłość nie ma sensu. Ośmieszył mnie. Zniszczył.

Słyszę za sobą kroki, obracam się przez ramię. Złość coraz bardziej daje się we znaki. Zarówno on, jak i ja przystajemy w miejscu. Między nami jest dystans kilku metrów, którego nie chcę złamać. Niech zniknie, nie chcę go. Nie chcę!

Powolnym krokiem poczyna swą drogę zmierzającą ku mnie. Jego krok w przód, to mój w tył. Nie pozwolę, by przełamał barierę.

-Porozmawiajmy. – rzuca donośnie, bym mogła go usłyszeć, ale problem w tym, że nie chcę go widzieć, co dopiero słuchać.

-Nie mamy o czym, nie istniejesz!

-Luna, błagam! To dla mnie ważne! – z każdym słowem jest coraz bliżej, a ja jak głupia stoję i czekam. Wyczekuję, ale czego?

-Nie zbliżaj się! – staram się nie rozpłakać przez przytłoczenie jakie mi serwuje. Bestia, nie człowiek! Nic nie warty śmieć.

Przystaje metr przede mną. Ani ja, ani Matteo nie zwracamy uwagi na to, że jesteśmy stosunkowo blisko katedry, tym samym ściągając na nas zmartwione spojrzenia.

-Zniszczyłeś wszystko. Zniszczyłeś mój ślub, moje życie. – mój głos drży pod ciężarem emocji. –Zraniłeś, wykorzystałeś.. Jesteś z siebie dumny?

-Luna, ja.. – och, czyżby zabrakło mu słów? Jak przykro.

-Powiedz mi chociaż kto wygrał!

Nagle słyszę pisk opon. Wystraszona wzdrygam się, rozglądając wokół.

-Cris! – wiatr echem roznosi przerażony krzyk. Spoglądam za Matteo, gdzie dostrzegam coraz to bardziej powiększający się tłum gapiów. Czym prędzej biegnę w tamtym kierunku. Nie zwracam nawet uwagi na nawoływania Balsano, muszę wiedzieć co z chłopcem.

Mnóstwo ludzi wyszło z katedry tworząc trudną do pokonania przeszkodę. W końcu udaje mi się przez nich przedrzeć i staję w samym centrum zainteresowania. Na drodze klęczy Nina przytulająca do swej piersi Cristóbal'a. Na twarzach wszystkich wymalowane jest przerażenie. Czuję jak kręci mi się w głowie. Przykucam przy niej, odbierając chłopca od niej. Ma przyjaciółka momentalnie wtula się w Simón'a nie szczędząc rzewnych łez.

Słyszę szmery, stłumione krzyki.. Wszystko przestało tak nagle istnieć. Obraz zamazuje mi się przed oczami. Nie wiem co się ze mną dzieje.

Brunet zostaje wyrwany mi z uścisku. Przerażona patrzę na ratownika medycznego, który kieruje się z chłopcem na rękach do karetki. Wstaję z podłoża, ale nie mija nawet sekunda jak czuję, że tracę grunt pod nogami i osuwam się w dół. Ostatnie co pamiętam to zatroskane spojrzenie Diego i czułe zapewnienie, że wszystko się ułoży, ale ile w tym prawdy..

***

Nerwowo wyczekuję wieści od lekarza. Ściskam dłoń Niny, która wypłakuje swe żale na ramieniu swego narzeczonego. Wszyscy znajdujący się na korytarzu siedzą jak na szpilkach. Zamglonym wzrokiem taksuję materiał mej sukni. Wcześniej w odcieniu śnieżnej bieli, teraz zakurzona od pyłu ulicznego z plamą krwi pod sercem. Jego krwią. Jeżeli coś mu się stanie.. Nawet sobie tego nie wyobrażam co wszyscy będą przeżywać. Drzwi bloku operacyjnego otwierają się, a przez nie wychodzi Daniel, przyjaciel Diego. Jego wyraz twarzy jest pusty. Podchodzi do nas smętnym krokiem, na co momentalnie powstaję na równe nogi, ciągnąc za sobą blondyna. Ściskam jego dłoń, oczekując wyroku.

-Przepraszam.. Nie dałem rady go uratować. – po jego policzkach spływają łzy. Nie uratował go, wszystko się zatrzymało, wszyscy ucichli. Każdy próbuje przetworzyć wiadomość o śmierci Cristóbal'a. Ten dwulatek, ten niewinny chłopczyk o czarującym spojrzeniu..

-Możemy go zobaczyć? – pyta ma przyjaciółka, ścierając z policzków pozostałości makijażu, który spłynął za sprawą łez. Staje tuż obok mnie na chwiejnych nogach, zawieszając się na mym ramieniu. 

***

Z ciężarem na piersi wchodzę do szarego pomieszczenia, którego centrum zajmuje mosiężna płyta. Me ciało ogarnia chłód. Nieprzyjemny dreszcz wstrząsa mną. Podchodzę do płyty, na której znajduje się ciało bruneta. Taki blady, bez krzty życia. Ten widok łamie me serce. Nie potrafię go pożegnać. Mały człowiek nie winny niczego światu. Dlaczego go zabrałeś.. Dlaczego!

Drżącą dłonią dotykam zimnego policzka chłopca. Myśl, że już nigdy nie zobaczę blasku jego ślicznych oczu, ani uśmiechu mówiącego, że jest szczęśliwy.. Już nigdy go nie przytulę.. Pojedyncza łza spływa po policzku i spada na sine ciało. Przykładam dłoń do ust, by powstrzymać szloch pragnący ujścia na światło dzienne. To nie tak miało być. Miał to być szczęśliwy dzień. Ten dzień..

Pochylam się i składam ostatni pocałunek na czole chłopca. Trudno powiedzieć żegnaj, a jeszcze trudniej do zobaczenia, gdyż nurtuje Cię myśl mówiąca, że nie ma szans na kolejne spotkanie. To boli, cholerny ból wypala dziurę w mym sercu.

-Kocham Cię synku.

no deseado II soy lunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz