dieciocho

900 64 7
                                    


Siedem miesięcy później (marzec 2020)

Luna

Drżącą dłonią dotykam zaokrąglonego brzucha. Kolejne kopnięcie. Już niedługo, kwestia kilku tygodni i moje dzieciątko będzie ze mną.

-Wszystko w porządku? - pyta Ambar, kładąc dłoń na mym ramieniu. Jej postawa wyraża troskę, wspaniała z niej kuzynka. Przytakuję delikatnie.

Czuję wewnętrzny ból. Tym razem moje ciało ogarnia intensywny skurcz. Cholera, boli. -Nina, chodź tu szybko! - przerażony krzyk Smith niesie się po salonie domu, w którym od pewnego czasu mieszkam. Jedną dłonią ściskam brzuch, a drugą formuję w pięść, zginając się w pół.

-Co się stało? - pyta skonsternowana brunetka, poprawiając okulary na nosie.  Znów ten piekielny ból.

-Nie wiem, ale.. - cholera, znów - chyba rodzę. - mówię ledwo. Ma przyjaciółka patrzy na mnie ja na kretynkę. Tak, wiem - to dopiero ósmy miesiąc, ale czuję to samo co w dniu narodzin Cristobal'a.

-Cholera! - wykrzykuje spanikowana, wybiegając z salonu, o mało co nie potykając się o własne nogi. Chwilę później wraca z telefonem w dłoni. Z irytacją wymalowaną na twarzy, tupie  nogą. -Ile można do cholery! - wydziera się od razu, kiedy połączenie zostaje odebrane. Na jej twarzy maluje się ulga. -Musisz jak najprędzej przyjechać do Luny. [...] Jakie dwie godziny drogi od Buenos Aires? Bóg Cię opuścił, Simón!? Ona rodzi! - auć, moje uszy. To może poród chwilkę poczeka, a ja pójdę do apteki po jakieś opatrunki do uszu.. -Nie wiem, czy się zgodzi.. 

-Ja rodzę do cholery! - wykrzykuję, ściskając dłoń blondynki. Najwyraźniej mój czyn jest zbyt agresywny, na twarzy kobiety momentalnie maluje się grymas bólu.

-Jak chcesz poczuć prawdziwy ból, to ródź! - mówię pół żartem. Spokojnie Luna, tylko spokój może Cię uratować.. ale kiedy to tak cholernie boli! Moje drugie dziecko będzie rodzone w męczarniach.

-Spokojnie Lunita, wdech i wydech.. - instruuje patrząc na mnie z przerażeniem ukrytym w oczach. -I jeszcze raz; wdech.. wydech.

-Czy Wam doszczętnie odbiło?!

***

Czuję jakby ktoś palił mnie żywcem. Mówi się, że kobieta podczas porodu, czuje to co mężczyzna podczas przeziębienia.. Mogę się założyć, że żaden facet, nie jest w stanie poczuć tego bolesnego płomienia, który odczuwa rodząca kobieta.

-Zróbcie coś w końcu! - zasłaniam twarz dłońmi, odczuwając pieczenie pod powiekami. Boże, na co mi przyszło, by rodzić w domu..

Nagle drzwi od sypialni, w której leżę, otwierają się z hukiem, a do środka wbiega zdyszany Matteo. Na Boga, po groma on tu jeszcze!

Podbiega do krańca łóżka, momentalnie chwytając mą dłoń. Jestem zbyt obolała, by ją wyrwać, więc niech cieszy się tą chwilą. W końcu jest świadkiem ''cudu narodzin''. Może i cudu, ale jak nieprzyjemnego w odczuciu..

-Spokojnie Kochanie, dasz radę. - jakie kochanie ja się pytam. Czy jemu już do końca odebrało rozum?

-Niech jeszcze ktoś powie ''spokojnie'' to będzie stąd wypierdalał w podskokach! - w odpowiedzi na mój atak, Balsano puszcza mą dłoń. Doskonale widzę jego zawahanie - nie wie biedaczek co zrobić. Oj, jak przykro.

-Widać główkę, dasz radę Lunita. - oznajmia pokrzepiająco Ambar.

Ku memu zmartwieniu obraz przed oczami zamazuje się. Teraz wszystko widzę jak przez mgłę. Niewyraźnie, jakby za poświatą jakiegoś dymu. 

-Luna, nie poddawaj się. - wszystko wokół zanika. Mrok ogarnia mą widoczność. -Błagam, choć Ty mnie nie opuszczaj..


no deseado II soy lunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz