4."Boli..."

270 26 12
                                    

*Nataniel*

Nie wiem, o co chodzi matce. Zdejmuję buty i udaję się do kuchni. Jest tam tylko ojciec, oparty o jedną z szafek. Tym razem, nie boję się go. Nie może mi już nic zrobić.

- Gdzie jest mama i Amber? - pytam, wyjmując z szafki szklankę.

- Mama jest u koleżanki, a Amber w pokoju.

- Matka mówiła, że chcesz ze mną porozmawiać. Co jest?

- Chodzi o Rin.

- Znowu będziesz się jej czepiać? To świetna dziewczyna. Ładna, mądra, miła, pomocna, życzliwa, odpowiedzialna... - wymieniam, wlewając do szklanki wodę.

- Co do tej odpowiedzialności, to bym się kłócił.

- Chodzi ci o dziecko, tak? To nie jej wina. To bardziej ja jestem za to odpowiedzialny - biorę łyk wody.

- To nie jest ważne. Ta dziewczyna nie jest dla ciebie.

- Dlaczego? - niemal krztuszę się napojem.

- Dlatego, że niemal zniszczyła ci rodzinę.

Jego słowa mnie naprawdę wkurzają. Odkładam szklankę na szafkę stojącą za mną.

- Ona mi zniszczyła rodzinę? Jak śmiesz tak mówić? Co jest ważniejsze: rodzina czy życie?

Nie słyszę odpowiedzi.

- No właśnie. Według mnie, to życie. Wiadomo, są również wyjątki, ale mniejsza o to. Jeśli powiedziałbym, że ona prawie zniszczyła mi rodzinę, to tak, jakbym powiedział, że ty nie niszczyłeś mi życia! Dobrze wiesz, że było zupełnie inaczej. Aż do pierwszej klasy liceum przeżywałem piekło. Wiesz, ile razy wracałem do domu z obawą przed twoim gniewem? Ile razy najchętniej bym tu nie wracał? Ile razy myślałem, czy by nie wyskoczyć z okna, nie skoczyć z dachu lub "przypadkiem" wpaść pod samochód? Nie wiesz. Nie wiesz, bo cię to nie interesowało! Jeśli uważasz, że Rin nie jest odpowied...

- Przestań! Nie mogę tego słuchać!

Mężczyzna podchodzi do mnie, zagradzając mi drogę ucieczki. Minęło tyle lat. Myślałem, że naprawdę się zmienił. To chyba nie był dobry pomysł, żeby przychodzić tutaj z Rin. Może wtedy nic by się nie stało. Ojciec wystawia dłoń, żeby mnie... uderzyć. Łzy znów zbierają się w moich oczach. Przez tyle miesięcy nikt mnie nie uderzył. Nie chcę znowu doświadczyć tego bólu. Odruchowo odwracam twarz, mimo że wciąż nie czuję na niej silnej męskiej dłoni. Mija kilka sekund... i do niczego nie dochodzi. Otwieram oczy. Rin trzyma mojego ojca za nadgarstek. Dziewczyna jest w ciąży, więc jestem pewien, że jej nic nie zrobi. Jednakże odpycha ją. Blondynka się przewraca i chwyta za brzuch. Jęczy z bólu. Podchodzę do niej, biorę ją na ręce i biegnę po schodach do pokoju. Kładę ją na łóżko i zamykam drzwi na klucz. Podchodzę do niej i chwytam ją za rękę. Leży spokojnie, więc prawdopodobnie ból już przeszedł.

- Rin, przepraszam... - szepcę.

- Za co ty mnie przepraszasz, to nie twoja wina, że mnie popchnął - odpowiada, kładąc dłoń na moim policzku.

- To JEST moja wina. Jakby cię tutaj nie przyprowadził, nie musiałbym przeprowadzać z nim tej rozmowy no i nic by się nie stało.

- Gdzie mieliśmy się podziać? W twoim domu będzie remont, a gdy tylko wchodzę do swojego, prawie płaczę. Musieliśmy tu przyjść. Poza tym, słyszałam, co ci o nas mówił. I słyszałam, co ty mówiłeś. Dobrze mu powiedziałeś. Nie powinien się wtrącać w nasze ży... - przerywa i znów jęczy.

- Rinka, wszystko w porządku? - pytam zaniepokojony.

- Coś jest nie tak - odpowiada, widzę, że z trudem.

Zauważam, że na białej pościeli tworzy się czerwona plama. Cholera... Rinka krwawi... jeśli poroniła, to osobiście zabiję gnoja. Dziewczyna trzyma się brzuch, a jej krew barwi pościel na czerwono. Biorę ją na ręce i schodzę na dół, do kuchni. Zaczynam wrzeszczeć na ojca, że jestem skończonym idiotą, że przez niego Rin może poronić i że ma nas natychmiast zawieźć do szpitala. Mężczyzna od razu bierze klucze i biegnie do garażu. Idę za nim. Ciało dziewczyny niemal wypada mi z rąk, mimo że cały czas jest przytomna. Nie obchodzi mnie, że może mi ubrudzić krwią ręce lub ojcu samochód. Musi jak najszybciej dojechać do szpitala. Muszą uratować i ją, i dziecko. Muszą... wsiadamy do auta - ojciec siada za kierownicą, a ja z tyłu, z moją dziewczyną na rękach.

- Boli... - szepcze, płacząc.

- Wiem, słońce - wycieram jej łzy. - nie martw się, niedługo będziemy na miejscu.

Odgarniam jej z oczu grzywkę. Czerwone tęczówki okryte złotymi soczewkami patrzą na mnie błagalnie. Rozumiem jej ból. W końcu docieramy do szpitala. Rin od razu zostaje przyjęta i przewieziona na patologię ciąży. Idę z nią, ale nie mogę wejść na salę. Siadam przed przeszklonymi drzwiami. Widzę, jak do łóżka dziewczyny jest przywożony aparat do USG. Podłączają jej KTG i zasłaniają jej łóżko zasłonami. Teraz nie mogę robić nic innego, jak tylko czekać. Ale to nie jest łatwe. Teraz nie martwię się tylko o Rin. Martwię się też o dziecko w jej brzuchu. Jeśli faktycznie poroni, to osobiście uduszę ojca, i to gołymi rękoma. Rin tutaj nic nie zawiniła. Chciała mi pomóc. A teraz... możemy stracić nasze maleństwo. Nagle przed oczami przebiegają mi wszystkie nasze wspólne chwile. I te dobre, i te złe. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie po latach, wspólne przedstawienie i sceniczny pocałunek, jej... próbę samobójczą spowodowaną moją głupotą, naszą kolację, nasz pierwszy prawdziwy pocałunek, nasz pierwszy raz, to, jak nie mogliśmy się spotykać, to, jak mi pomogła, gdy umierałem, to gdy to ja pomogłem jej siostrze... i wszystko, co się wydarzyło, aż do teraz. Teraz wszystko może się posypać, zepsuć... i to wszystko przez mojego ojca, który po prostu jej nienawidzi! Po chwili, obok mnie pojawiają się rodzice i Amber.

- Co się stało? - pyta matka.

- Rinka się przewróciła, a kilka minut później zaczęła krwawić. Nie wiem, co się dzieje. Badają ją.

- Jak to się stało?

- Poślizgnęła się na kafelkach w kuchni - kłamię... znowu. - zaniosłem ją do sypialni, a tam zaczęła krwawić.

Wstaję gwałtownie.

- Muszą je uratować. Muszą! - podchodzę do szklanych drzwi.

Zasłony przy łóżku dziewczyny są odsłonięte. Jedna z pielęgniarek odwozi USG na miejsce, inna odpina Rin KTG, lekarka z nią rozmawia, a sama blondynka wybiera swój brzuch po badaniach. Po chwili, wychodzi do nas młoda kobieta. Wysoka brunetka o błękitnych jak ocean oczach. Na jej niebieskim fartuchu widzę plakietkę z napisem "dr Monica Wolf".

- Państwo są z rodziny tej młodej dziewczyny w ciąży? - pyta.

- Nie całkiem - mówię. - ja jestem jej narzeczonym. A to są moi rodzice i siostra - wskazuję na rodzinę. - co z Rin?

- Jej stan jest stabilny, pojutrze około południa ją wypuścimy.

- A dziecko?

**********

Kochani! Obawiam się, że część z Was, kiedy wrzuciłam opo, nie przeczytała całości. Po prostu część mi się ucięła. Ale teraz jest w całości i mam nadzieję, że mi ten grzech wybaczycie xD

Pozdrawiam, wera9737.

Enjoy! =^.^=


The Diary Of Changes | Wszystko się zmienia... cz. IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz