♪ Szczyt. ♪

575 126 3
                                    

Zawsze wygrywałem.

Nie miałem sobie równych.

Rozgramiałem przeciwników jednym ruchem.

Nikt nie był w stanie ze mną wygrać.

Tysiące razy byłem na podium.

Wielu ludzi stawało niżej ode mnie.

Ale zawsze to ja byłem na samym szczycie.

Najmniejsze i największe turnieje.

Światowe i lokalne konkurencje.

Gazety przepełnione były moimi zdjęciami.

Ludzie rozpoznawali mnie na ulicach.

Pierwsze miejsce było zarezerwowane.

Zarezerwowane dla mnie.

Zawsze byłem na samym szczycie.

I nie zamierzałem z niego schodzić.

Sukcesy zawdzięczałem samemu sobie.

Ale wtedy pojawiłeś się Ty.

Swoim blaskiem sprawiłeś, że straciłem równowagę.

Już na starcie próbowałeś mnie oślepić.

Oślepić, żebym spadł ze szczytu.

Ale ja nie chciałem dać się tak łatwo.

Zacząłeś wygrywać z łatwymi przeciwnikami.

To nic nowego.

Wielu było takich przed Tobą.

Każdy mógłby ich pokonać.

Ludzie zaczęli Cię rozpoznawać na ulicy.

A media szalały na punkcie Twoich zdjęć.

Uważano Cię za gwiazdę.

Za gwiazdę mojego poziomu.

Ale to ja byłem na samym szczycie.

Obserwowałem Cię z boku.

Bo wiedziałem, że przyjdzie czas.

Czas, w którym my będziemy musieli się zmierzyć.

Nie wiedziałem jednak, że to nastąpi tak szybko.

Nawet się nie obejrzałem, a nadszedł ten dzień.

„Giganci staną naprzeciw siebie".

Tak mówiły media.

Ale przecież to ja byłem na samym szczycie.

Dlaczego stawiano Cię na równi ze mną?

Nie mogłem tego zrozumieć.

Przecież to ja byłem na samym szczycie.

Nadszedł ten moment.

Znałem Twój styl.

Wiedziałem co zrobisz.

Wiedziałem jakiej techniki użyjesz.

Ale byłem wobec Ciebie bezsilny.

Nie mogłem nic zrobić.

W którymś momencie zdałem sobie sprawę,

Że pierwsze miejsce na podium się oddala.

Że już nie ma dla mnie ratunku.

Ale przecież to ja zawsze byłem na szczycie.

A Ty jak na złość chciałeś mi to odebrać.

Udało Ci się.

Strąciłeś mnie z podium.

Pokonałeś „wielkiego mistrza".

Kogoś, kto nie miał sobie równych.

Ale nie mogłem być zły.

W Twoich oczach widziałem lustrzane odbicie siebie.

Bo mimo że stawiano Cię na równi ze mną,

Byłeś moim kompletnym przeciwieństwem.

Przegrałem.

Przegrałem ze skromnością.

A przecież byłem na samym szczycie.

„Wiesz dlaczego przegrałeś?

Bo jesteś tylko człowiekiem.

A czasem ludzie nie mają na nic wpływu.

I trzeba się z tym pogodzić."

To szepnąłeś mi, kiedy wychodziłem z sali.

„Przeciwnicy wiedzieli, że zwyciężysz,

Bo byłeś uważany za giganta.

Najlepszego.

Bo zawsze byłeś na szczycie.

Dlatego dawali sobie spokój.

I odpuszczali.

Mimo że mieli szansę zwyciężyć."

Od tamtego momentu media już o mnie nie huczały.

Ludzie przestali mnie rozpoznawać na ulicy.

A ja przestałem wygrywać.

Czy kiedyś byłem na samym szczycie?

Nie.

Bo nie potrafiłem tego docenić.

Nie umiałem cieszyć się nawet z największych osiągnięć,

Bo byłem do nich przyzwyczajony.

A kiedy odszedłeś,

Odszedłeś jako „gigant".

Jako „wielki mistrz".

Jako "światowa legenda".

Ja nie potrafiłem się już odnaleźć.

I odszedłem razem z Tobą.

Odszedłem jako ktoś normalny.

Ktoś niezauważony.

Ktoś, kto nigdy nie wygrywał.

Ktoś, kto nigdy nie był na szczycie.

Tysiąc łezOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz