Kiedy los mi Cię zesłał,
Byłeś przez niego doszczętnie zniszczony.
Mało mówiłeś.
Wiele razy stawałeś przed lustrem
I patrzyłeś na siebie
Ze łzami.
Tak, jakbyś widział
Rany ukryte głęboko w Twoim sercu.
Przed lustrem nie byłeś taki sam.
Za każdym razem
Zmieniałeś się.
Widziałeś siebie w najgorszym świetle.
Nie mogłeś pogodzić się ze swoim odbiciem.
„Skoro oni nie potrafią,
To jak ja miałbym zaakceptować samego siebie?"
To Twoje słowa.
Usłyszałem je, gdy stałeś przed lustrem,
Bo do mnie już w ogóle przestałeś się odzywać.
Zamknąłeś się w swoim świecie.
Przed swoim lustrem.
Tonąc w morzu swoich łez.
Wypowiadając słowa,
Które wcześniej nie przeszłyby Ci przez myśl.
Zacząłeś się pogrążać.
Nie mogłem Cię zostawić.
Odzywałeś się tylko do lustra,
Więc stanąłem za Tobą,
Żebyś widział moje odbicie.
I dałem Ci do zrozumienia,
Że jedyną rzeczą, której potrzebujesz,
Jest nadzieja.
Zaśmiałeś się.
„Nienawidzę nadziei.
Co mi po niej, kiedy wszystko się sypie?
Po co nadzieja, kiedy przegrywasz rekordowo niską liczbą zdobytych punktów?
Po co nadzieja, kiedy doszczętnie zniszczony dom nadal się pali?
Po co nadzieja, kiedy nawet nie znasz aktualnego adresu miłości twojego życia?
Po co nadzieja, kiedy wszyscy już w Ciebie zwątpili?
Po co nadzieja, kiedy rany się już nie zrastają?
Po co nadzieja?
Po co?"
Spojrzałem na Twoje odbicie.
I zobaczyłem niezwykle kruchą osobę
Z pękniętym sercem
I łzami w oczach.
Nawet nie chcę wiedzieć,
Ile kosztowało Cię wypowiedzenie tych słów do lustra.
Odwróciłeś się w moją stronę,
Żebyśmy nie patrzyli na siebie tylko przez lustro,
A ja przytuliłem z uczuciem,
Jakiego nigdy wcześniej nie zaznałem.
Nie mogłem zrobić niczego więcej,
Więc trwaliśmy w objęciach,
Dopóki nie zniknąłeś gdzieś po drugiej stronie lustra.
To tylko
Jeden gest.
Jedna rozmowa.
Ale to wystarczyło, abyś zostawił mi wiadomość:
„Dałeś mi to,
Czego tak bardzo nienawidziłem.
Nadzieję".