Rozdział 24

7.5K 467 33
                                    

Dedykuję rozdział  marzycielka2003 za pomoc w jego stworzeniu  <3 pozdrawiam wszystkich ;*

*Marcus*

- Wolałbym w tej chwili nie odpowiadać. Niestety wiem, że lepiej jak to przyznam i powiem wprost, że tak. Właśnie tu jadą.– jej brat miał zrezygnowany wyraz twarzy i wyczekiwał na reakcję swojej siostry. Ona tylko westchnęła, odwróciła się na pięcie i powędrowała w stronę domu, najpewniej dokończyć swój posiłek. Rzeczą, która mnie zdumiała było to, że wszyscy, bez wyjątku podążyli od razu za nią. Wyglądało to tak jakby ona tu była najważniejsza. Wkurzyło mnie to tym bardziej, że mój własny ojciec zrobił to samo co reszta! Jakby wcale nie był Alfą! Stałem w ogrodzie nie chcąc zachowywać się jak wszyscy szczególnie, że ta dziewczyna mnie irytowała.

~ Rusz tu swoją dupę! ~ mój ojciec najwyraźniej tracił do mnie cierpliwość. Westchnąłem.

~ Już! ~ pogonił mnie zupełnie jakby to usłyszał. Wróciłem do kuchni gdzie wszyscy oprócz niej stali. Nikt się nie odzywał, a ona zajadała się resztą jedzenia. Zrobiłem się głodny i już prawie zwędziłem naleśnika, lecz przeszkodził mi jej znajomy, którego imienia nie pamiętam - Nawet nie próbuj – głos miał groźny, ale w jego oczach widać było cień sympatii – Lepiej na tym wyjdziesz – jego towarzyszka popatrzyła na niego złowrogo.

- I po co go zatrzymywałeś? Dostałby to na co zasłużył – była zła, a mnie ciekawiło czemu uważała to co zrobił chłopak, za pomoc mi.

- Dlatego, że kiedyś to przeszedłem i mimo teraźniejszego wyglądu spraw, nie życzę przeżywania tego samego nikomu więcej – popatrzył na nią znacząco. Po chwili zrozumiała, bo kiwnęła głową.

Stałem tak bo teraz byłem całkowicie zdezorientowany. I wtedy usłyszałem samochód parkujący na podjeździe i trzask drzwi wejściowych.

- Hej! Mer jak się czujesz? – jakiś chłopak porwał dziewczynę w ramiona i przytulił. Mój wilk miał wielką potrzebę warknąć, gdy to zrobił, ale stłumiłem tą potrzebę.

- Lepiej, ale już kolejny raz przerwano mi jedzenie, co wcale mnie nie cieszy... - jej głos brzmiał groźnie, ale chłopak się tylko zaśmiał i posadził ja z powrotem na krześle. W tej samej chwili do pomieszczenia weszli jeszcze dwaj chłopacy.

- Siemka – zwrócił się jeden do niej i ruszył z wyraźną intencją przytulenia, ale zatrzymał się, gdy nas spostrzegł - Kto to do jasnej cholery jest? – spytał prawie warcząc. To się chłoptaś zagalopował. Miałem ochotę mu bardzo ''miło'' odwarknąć, ale Al podszedł i położył rękę na jego ramieniu.

- Spokojnie Septh to przyjaciele Mer. Moi też z wyjątkiem tego tu – tu wskazał na mnie – Są tu bo się o nią martwią.

- Aaaaa, czyli oni wiedzą? – spytał patrząc na Al'a.

- Co znowu wiemy lub nie wiemy? Mógłby ktoś nam w końcu wyjaśnić co tutaj się wyrabia?! – byłem wściekły. Przychodziło tu coraz więcej osób i każdy powtarzał ten sam wkurwiający tekst. Ale nikt nie był łaskaw wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi.

- My tak – odezwała się pewnie Sophie – Ale oni jeszcze tego nie wiedzą i mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę, że to nie jest coś, co możecie wyjawić – powiedziała poważnie, patrząc na chłopaka.

- A to niby czemu? Przecież to nie jest tragiczne – jego ton był lekki, a twarze reszty wtajemniczonych zaczęły się wykrzywiać w złości, niedowierzaniu oraz współczuciu.

- Chodzi o to, że... - nie skończył. Jego wzrok utkwiony był w tej pizdzie. Jego oczy były wypełnione strachem. Po chwili zaczął gorliwie przytakiwać. Na koniec schylił głowę w geście posłuszeństwa.

- Przykro mi, ale jednak nic ci nie powiem, nie mam prawa – powrócił już do dawnego stanu – A teraz. Nazywam się Septh, jestem Alfą południowej sfory w tej okolicy. To jest mój Beta – wskazał na brata tej złośnicy – To jest Not, wcisnął się na gapę, a to jest mój trzeci doradca John – przedstawił wszystkich kolejno i patrzył na nas wyczekująco.

Prychnąłem. Ode mnie nic nie usłyszy. Na szczęście mój ojciec wyręczył mnie i nas przedstawił.

- Jestem Steve, Alfa watahy z Rzymu, a to mój syn Marcus – powiedział prosto i spojrzał na pozostałych.

- Jestem Sophie, a to Treg, pochodzimy z Hiszpanii – nie wysiliła się na nic więcej. A ja zastanawiałem się jakim cudem ta białowłosa dziewczyna może mieć tyle osób, którym na niej zależy. Policzyłem wszystkich – było ich siedem – oprócz mnie, rzecz jasna.

- To super, że tyle was się tu zebrało, ale jestem pewna, że nie wszyscy się nadają żeby mi pomóc – powiedziała to z ustami pełnymi jedzenia. Kolejna fala gniewu przelała się przeze mnie. Ona właśnie zasugerowała, że większość zebranych tu osób będzie jej tylko zawadzało. Chciałem warknąć, żeby wyrazić swoje niezadowolenie, ale ubiegł mnie Septh.

- Wiem, ale chcemy się upewnić, czy na pewno ci się nie przydamy – powiedział to zupełnie poważnie, co tylko pogorszyło mój stan. Jak on mógł się tak spokojnie i prosto się przed nią poddać?

- No dobrze – westchnęła kończąc ostatniego naleśnika i wpychając w siebie cały bekon – Tak więc, ogłaszam sparing – w pomieszczeniu rozległy się entuzjastyczne głosy, ale ja warknąłem na co wszyscy spojrzeli w moim kierunku.

- Ja nie mam zamiaru z nikim walczyć tylko dlatego, że ty tak chcesz! - rzuciłem zły.

- Oczywiście, możesz oddać swoje walki walkowerem – wzruszyła ramionami, na co jeszcze bardziej się wkurzyłem. Co jak co, ale walki nie poddam nigdy.

- Z kim? – zapytałem tylko.

Srebrna wilczycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz