Rozdział 20

3.3K 169 12
                                    

Natalie

Nim się obejrzałam była zima. Był dwudziesty drugi grudnia. Nadal nikomu nie powiedziałam o tej wiadomości. Regularnie sprawdzałam komórkę Iana, może to było głupie, ale musiałam to robić, by sprawdzać czy nadal mnie kocha.

- Witam, sąsiadkę. Jak minęły zajęcia?

- Świetnie, a tobie?

- Spoko.

- To do jutra, Max. - powiedziała jedna z drugoklasistek, miała chyba na imię Amanda.

- Tak, do jutra. - kiedy dziewczyna zniknęła w samochodzie zapytałam.

- Umówiłeś się z nią?

- Mam jej wytłumaczyć matmę.

- Aha. - nie wierzyłam mu.

- Rodzice przyjeżdżają na wigilię?

- Chyba tak, a twoi?

- Ja jadę do nich.

Nawet nie pytałam rodziców czy przylecą. Wsiedliśmy do samochodu, a wtedy napisałam do nich wiadomość.

"Przyjedźcie na święta. Nie powinniśmy być w święta skłóceni. ;)"

Dopiero wieczorem otrzymałam wiadomość, że może przyjadą.

- No powiedz coś. Dlaczego jesteś taka małomówna. Zawsze nadajesz jak najęta, a dziś...

- Nie mam dzisiaj nastroju.

- Aha, to może zamówimy coś i obejrzymy jakiś film?

- Nie mam ochoty. Muszę pobyć trochę sama. - powiedziałam i wstałam z miękkiej kanapy w domu Maxa.

Po chwili zniknęłam w swoim domu. Czułam, że nawet w święta będę musiała być sama, bo moi rodzice nie pofatygują się, żeby spotkać się z jedyną córką. Rzuciłam torbę na podłogę i wyjęłam składniki, by upiec babeczki. Po dwóch godzinach zamiast dziesięciu babeczek wyszło mi ich trzydzieści, trzy ciasta, dwadzieścia pączków, zapiekanka i spaghetti. Kiedy byłam zdenerwowana albo miałam zły dzień to pieczenie, gotowanie i muzyka potrafiły zmienić mój humor. Tego dnia nie było inaczej. Poszłam na górę i odszukałam swój zeszyt do nut. Usiadłam przy fortepianie i zaczęłam grać jedną z piosenek, które kiedyś napisałam sama. Potem zagrałam ja ponownie, lecz dodałam też wokal. Nie śpiewałam od tak dawna, że niektóre dźwięki wydawały mi się zbyt wysokie i wychodziły źle.

Już wiedziałam czego mi brakowało. Brakowało mi śpiewu, dzięki, któremu mogłam wyrazić swoje uczucia, emocje.Gdy skończyłam uśmiechnęłam się i wstałam ze stołka.

- Natalie...

- Tak?

- Co się dzieje?

- Nic... - spojrzał na stertę smakołyków.

- Jasne...

Nie mówił potem zbyt wiele, bo próbował wszystkiego.
***

DWA DNI DO ŚWIĄT

Rano weszłam do sypialni rodziców i stwierdziłam, że muszę posprzątać. Z komody pozrzucałam wszystko. Z szafek powyrzucałam rzeczy, których nie zabrali. Z łóżka zerwałam pościel. Wszystkie papiery z szafek nocnych wylądowały na podłodze.

- Co ty robisz? - zapytał Ian.

- Sprzątanie. - uśmiechnęłam się i rzuciłam się w jego ramiona. - Chodźmy na dół.

Ian zmienił się. Nie dostaje wiadomości od różnych dziewczyn, spędzamy ze sobą więcej czasu. Teraz jest super. Nie powiedziałam mu o rodzicach, bo to nie była jego sprawa. Tylko i wyłącznie ja musiałam zmierzyć się z tym bólem, zawodem i smutkiem.

- Czego się napijesz?

- Wiesz co, kotek, wpadłem tylko na momencik... Jechałem do centrum i stwierdziłem, że sprawdzę jak tam u ciebie. - rozległo się pukanie do drzwi.

- Zaraz wracam. - w drzwiach stał Max. - O, hej.

- Przyszedłem nie w porę?

- Nie, chodź.

- Cześć. - chłopcy podali sobie rękę, ale było coś w ich spojrzeniu.

- Cześć.

- Napijesz się czegoś?

- Chętnie.

- To co zawsze? - zapytałam, a Ian rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie.

- Tak.

Kiedy Ian pojechał Max pomógł mi wysprzątać sypialnię. Kanapa, która służyła rodzicom do spania, złożyliśmy ją i postawiliśmy na przeciwnej ścianie. Komoda stanęła naprzeciw, wazon z kwiatami w kacie obok kanapy. No i mały dywanik spoczął na środku.

- Dzięki, Max.

DZIEŃ DO WIGILII

Pakowałam ubrania, które udało mi się załatwić w kartony. Potem przyszedł czas na zabawki i książki. Tą wigilię Hannah miała spędzić u nowych rodziców. Razem miałam do przewiezienia dziesięć pudeł. Zaczęłam znosić je do samochodu.

- Dzień dobry, panno Harvey. - powiedział Max.

- Dzień dobry, panie Smith.

- Gdzie się pani wybiera o tak wczesnej porze.

- A co pan taki ciekawy?

- Myślałem, że da się pani wyciągnąć w jedno miejsce.

- Jakie?

- Tajemnica. Gdzie jedziesz?

Powiedział odnosząc łopatę na miejsce i krzyknął do pani Meller, że skończył.

- To gdzie jedziesz? - powiedział łapiąc mnie w talii. - Wyprowadzasz się?

- Nie ma mowy... Jak mogłabym się wyprowadzić, gdy koło mnie mieszka taki przystojny, zawodnik drużyny futbolowej. - zaśmiałam się. - Jadę do domu dziecka.

- Co?

- Do domu dziecka. Jedziesz ze mną.

Weszłam do ciepłego domu Maxa. Wchodząc do kuchni zakładał koszulkę. Widziałam jego wyraźny kaloryfer... Każda dziewczyna rozpuściłaby się przy takim widoku.

- Gotowy?

- Pracujesz tam? - rzucił zakładając kurtkę.

- Tak, od kilku lat.

W połowie drogi oznajmił:

- Cholera, może to dziwne, ale ja... jak mnie nie polubią to co?

- To nic. Te dzieci są tak słodkie i tworzą taką jakby rodzinę. To jest piękne, że dzieci, które tak wiele przeszły w swoim życiu chcą normalnie żyć i cieszyć się tym co jest.

***
Już niedługo święta 🎄... Kto z Was też je lubi???

Potrzebuje cięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz