Rozdział 4

657 49 3
                                    

Spał może dwie godziny. Następne dwie tylko drzemał. Co chwilę budził się i rozglądał po nieznanym pomieszczeniu. Pokój był przestronny. Ścianę naprzeciwko łóżek zajmowała ogromna szafa, były też dwa fotele i ława. Pomiędzy łóżkami stała szafka nocna i to tyle, jeśli chodzi o umeblowanie. Zwykły pokój gościnny. Na ścianach nie było żadnych poroży jeleni lub głów dzików, które mogłyby go przerazić. Po prostu czuł się nieswojo w obcym miejscu i nie mógł zasnąć. W końcu wstał i najciszej jak mógł, wyszedł z pokoju, żeby nie obudzić przyjaciela. Rozejrzał się po korytarzu. Później zatroszczy się o prysznic i zmianę ubrań. Poza tym wszystkie walizki zostały w busie, do którego kluczyki miał CC. Nie kłopotał się nawet z zakładaniem butów. Podejrzewał, że wszyscy jeszcze śpią. Nawet Angela, która zapewne czekała na nich od jakiejś czwartej nad ranem.
Zszedł na dół i wyszedł na ganek. Nabrał w płuca świeżego powietrza, ale to tylko przypomniało mu o papierosach, których długo nie palił. Z drugiej strony mogło mu to wyjść tylko na dobre. Promienie słońca przyjemnie łaskotały w twarz, a lekki wiaterek rozwiewał mu włosy, które koniecznie wymagały mycia. Zszedł z ganku i postawił stopę na ziemi. Nie pamiętał, kiedy ostatnio chodził boso po trawie, ale było to przyjemne uczucie. Gdzieniegdzie leżały opadłe liście, które szeleściły, kiedy po nich stąpał, co z kolei przypomniało mu dzieciństwo i skakanie po kupkach zeschłych liści. Podszedł do busa z nadzieją, że będzie otwarty, ale nic z tego. Będzie musiał poczekać, aż wszyscy wstaną, a przynajmniej CC. Obstawiał, że będzie czekał jeszcze kilka godzin. W brzuchu zaczynało mu już burczeć i naprawdę marzył o prysznicu. Może obudzenie Christiana i poproszenie o kluczyki nie było złym pomysłem? Potem przyjaciel i tak by pewnie zasnął.
Gdy tak stał i rozmyślał, usłyszał za sobą szelest liści. Odwrócił się gwałtownie i otworzył szeroko oczy. Przed nim stała dziewczyna o drobnej posturze. Na oko miała metr siedemdziesiąt. Bardzo długie blond włosy opadały jej falami na ramiona, szaroniebieskie oczy przyglądały się mu z zaciekawieniem. Rysy twarz miała bardzo delikatne, prosty nosek i blade, pełne usta. Stała ubrana w białą sukienkę do kolan, boso. Porcelanowa cera sprawiała, że wyglądała niemal jak duch. Lub anioł. W dłoniach o długich palcach trzymała miseczkę z truskawkami.
- Cześć – przywitała się z delikatnym uśmiechem. – Truskawkę? – Wyciągnęła miskę w jego stronę.
- Cześć – odpowiedział i sięgnął po owoc. Dziewczyna wydawała się nierealna, ale truskawki jak najbardziej. Rozpływały się w ustach. – Kim jesteś? – To było durne pytanie, skarcił się za nie w myślach, ale jednak musiał je zadać.
- Uwierzysz, jeśli powiem, że aniołem? – zapytała całkiem poważnie. Zamrugał powiekami. Przecież był poważnym człowiekiem, który nawet nie wierzył w istnienie nadnaturalnych stworzeń, a co dopiero aniołów. Dziewczyna wybuchała perlistym śmiechem. – Masz taką minę, że chyba tak. Jestem Celeste, ale możesz też mówić do mnie Celia, jeśli tak ci wygodniej.
- Andy – wychrypiał nadal zaskoczony.
- Nie jestem aniołem, nie patrz tak już na mnie. Truskawkę? – Znów podsunęła mu owoce, ale tym razem podziękował. – Mój doskonały zmysł obserwacji mówi mi, że nie masz kluczyków do samochodu, a zostały tam twoje rzeczy. Na twoje szczęście CC dał mi kluczyki, zanim się położył. – Wyjęła dwa kluczyki z kieszonki w sukience i podała mu. Otworzył bagażnik i sięgnął po swoją walizkę. Bez sensu było zabierać ją ze sobą, więc wyciągnął tylko komplet ubrań na przebranie. - Chodź dam ci jakiś ręcznik. Pokiwał głową i ruszył za Celeste. Podobało mu się to imię. Brzmiało tajemniczo, a zarazem delikatnie i pasowało do niej. Była delikatna. Zupełnie przeciwnie do Juliet, która miała mocny charakter i widać to było w jej oczach. Przy niej Celeste wydawała się porcelanową pozytywką, która rozpadnie się na miliony kawałków przy mocniejszym dotyku.
Weszli do pensjonatu i skierowali się w lewą stronę do krętych schodów. Dziewczyna poinformowała, że teraz znajdują się w części mieszkalnej, która jest znacznie mniejsza niż część dla gości pensjonatu.
- Szum wody może obudzić chłopaków, a jeśli wykąpiesz się po tej stronie, nic nie usłyszą – wyjaśniła.
Weszli do łazienki po prawej stronie holu. Wyciągnęła z szafki czyste ręczniki w białym kolorze i położyła je na pralce.
- Myślę, że jagodowy żel i miodowo-migdałowy szampon nie przypadną ci do gustu, dlatego masz tu zwykłe bezzapachowe mydło. – Wyciągnęła z szufladki pod umywalką nowe opakowanie. – Nadaje się do mycia włosów.
- Jest ze mną źle?
- Wyglądasz jak żywy trup, ale spoko. Każdy by tak wyglądał po dwudziestu godzinach jazdy – rzuciła luźno.
- Skąd wiesz, że tyle jechaliśmy?
- To irytujące, kiedy ty nic nie wiesz, a ktoś wie o tobie bardzo dużo, nie? – Posłała mu złośliwy uśmiech, ale jednocześnie tak uroczy, że tylko się roześmiał, kiedy opuściła łazienkę.
______________________________
Odgarnął mokre kosmyki z czoła i wyszedł z łazienki, wypuszczając przy okazji kłąb pary. Rozejrzał się po holu. Tylko jedne drzwi były uchylone i dochodził od nich dźwięk przesuwanych po poręczy wieszaków. Kulturalnie zapukał, a usłyszawszy wesołe „proszę", otworzył szerzej drzwi. Ściany miały beżowy kolor, meble były białe. Okno było z wnęką, na której ułożono materac. Był to przytulny pokój zarówno dla nastolatki jak i dorosłej osoby. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, ile właściwie lat ma blondynka. Obstawiał, że nie jest pełnoletnia. W czasie, kiedy ona szperała w szafie, w której kątem oka dostrzegł same białe, szare i czarne ubrania - spodziewał się przewagi różu i błękitów – rozejrzał się uważniej po pokoju zagadkowej dziewczyny. Jego wzrok padł na półkę z książkami, gdzie zgromadzona została cała saga „Pieśni Lodu i Ognia". Dziewczyna zauważyła, na co patrzy, i wzruszyła ramionami.
- Fanka „Gry o Tron"?
- Oglądasz?
- Nie, ale dużo słyszałem. Większość moich znajomych ogląda, a potem rozprawiają o tym całymi godzinami. Coś tam wiem.
- „Gra o Tron" łączy ludzi – uśmiechnęła się. Wyciągnęła z szafy ręcznie dzianą czarną narzutkę i nałożyła ją. – Idziemy na dół. Posłusznie poszedł za nią, uważając na śliskich schodach. Celeste nie zatrzymywała się, żeby sprawdzić, czy idzie za nią. Zupełnie nie brała pod uwagę, że chłopak może się zatrzymać, choćby po to, by wyjrzeć przez okno. Miała rację, bowiem Andy ani myślał o zgubieniu się w wielkim domu, dlatego szedł tuż za nią. Skierowali się w lewo, gdzie znajdowała się duża kuchnia. Kazała mu usiąść przy wyspie, a sama stanęła naprzeciwko.
- Co byś zjadł? – Zapytała, opierając łokcie o blat.
- Nie rób sobie kłopotu. Poczekam, aż wstanie reszta i zjem z nimi. - Chyba żartujesz! – wybuchła. – Oni wstaną w porze obiadowej. Nie będziesz głodował do tego czasu.
- Nie powinnaś być teraz w szkole czy coś? – zapytał, by odwrócić jej uwagę.
Wyprostowała się i popatrzyła na niego dziwnie. Najpierw szeroko otworzyła oczy, potem uniosła do góry jedną brew, gdzieś na jej ustach błąkał się subtelny uśmieszek, po chwili znów patrzyła na niego poważnie.
– O Boże, właśnie powiedziałem coś bardzo głupiego, prawda?
- Nie, tylko... Strzelaj. Ile mam lat?
- Cholera – podrapał się po głowie – obstawiałem, że siedemnaście, ale skoro pytasz, to znaczy...
Znów wybuchała charakterystycznym, gromkim śmiechem.
- Dwadzieścia jeden – powiedziała, uspokoiwszy się.
- Nie możesz tyle mieć! Wystarczy ci zapleść warkoczyki i możesz wracać do podstawówki! Nie wyglądasz na dwadzieścia jeden.
- No dzięki. Chcesz zobaczyć dowód?
- Pewnie podrabiany – fuknął.
- Cóż, ktoś, kto na pewno używał podrabianych dowodów, żeby wchodzić do klubów, powinien rozpoznać fałszywkę od prawdziwego, prawda?
- Oj, no błagam.
- Ashley ma trzydziestkę na karku, a nie wygląda. Więc ja mogę mieć swoje dwadzieścia jeden lat. A teraz mów, co chcesz na śniadanie?
Kolejna informacja, która wskazywała na to, że ich zna. Ale nie wyglądała na fankę. Nie było sensu dalej się sprzeczać o jej wiek. Śmiała się tak szczerze, kiedy wyznał, że wziął ją za siedemnastolatkę, że naprawdę musiała mieć więcej lat. Jej postura i twarz o delikatnych rysach były naprawdę mylące. Nie odpowiedział jej, co chce na śniadanie, więc westchnęła zdenerwowana i postanowiła zrobić po swojemu. Przygotowała jajka, ser i kiełbaskę pokroiła w drobne kosteczki, pocięła szczypior i wrzuciła wszystko na patelnię. Dosypała soli oraz pieprzu i ostrożnie wszystko mieszała. Przez cały ten czas nie odzywali się do siebie. Nie pamiętał, kiedy ostatnio ktoś robił mu śniadanie. Albo jadał w hotelach lub restauracjach, albo sam coś sobie przygotowywał. I z pewnością nie były to wymyślne dania. Zdarzało mu się złapać tylko jabłko, kiedy wybiegał spóźniony. Juliet nie gotowała. Nie miała do tego talentu i paliła zwykłe tosty, dlatego to on zawsze przygotowywał jej śniadanie do łóżka.
Omlet pachniał smakowicie. Zabrał się za niego, gdy tylko Celeste postawiła przed nim talerz. Dobrze było w końcu poczuć w ustach coś treściwszego niż rogalik. Nie zdawał sobie sprawy, jaki jest głodny.
- Dzień dobry. – Do kuchni weszła Angela, niosąc w rękach bukiet świeżo ściętych kwiatów.
- Dzień dobry – odparł, przełknąwszy.
- Dlaczego nie śpisz?
- Inny klimat, nowe miejsce. – Wzruszył ramionami. – Ale nie jestem zmęczony tak bardzo.
Angela spojrzała na niego podejrzliwie, ale najwyraźniej postanowiła odpuścić kazanie o zapotrzebowaniu człowieka na sen.
- Myślę, że bez chłopaków będziesz się nudził. Celeste, może pokażesz Andy'emu okolicę?
Widząc zakłopotaną minę dziewczyny, odezwał się pierwszy.
- Super, chętnie bym się rozejrzał, jeśli masz ochotę mi towarzyszyć.
To zabrzmiało zbyt poważnie. Przybił sobie mentalną piątkę krzesłem. „Jeśli masz ochotę mi towarzyszyć." Tak mówiono w średniowieczu, a on nie był rycerzem, który postanowił zdobyć rękę pięknej królewny. Zamierzał tylko wyciągnąć z niej informacje i dowiedzieć się więcej, o ile będzie skłonna do współpracy.
Dokończył swoje śniadanie i już chciał grzecznie odstawić talerz do zlewu, ale Celeste go uprzedziła. Woda, którą nastawiła chwilę wcześniej, akurat się zagotowała. Wyciągnęła duży kubek termiczny i wsypała do niego kawę, po czym wlała wodę. Zapytała, czy słodzi, ale zaprzeczył. Zdziwił się, że pomyślała nawet o kawie dla niego, choć o to nie prosił. Miała jednak całkowitą rację – marzył o dobrej kawie, a ta pachniała cudownie. Podała mu kubek.
- Idziemy, czy chcesz wypić kawę?
- Wypiję po drodze.
Zanurzył usta w gorącym napoju. Ziarna musiały być niedawno zmielone, bo smak był wyrazisty. Mruknął z zadowoleniem. Tego mu było trzeba. Zatrzymał się jeszcze przy samochodzie. Ponownie otworzył bagażnik i walizkę.
- Będzie ci przeszkadzało, jeśli zapalę?
- Tak – odpowiedziała szczerze. – Nie lubię wdychać dymu, niedobrze mi od niego.
- Okey, to może ja zapalę, a ty poczekasz w bezpiecznej odległości?
- Nie, idziemy, a tobie wyjdzie to na zdrowie – oznajmiła tonem niecierpiącym sprzeciwu. Westchnął zrezygnowany, ale zamknął samochód i podążył za Celeste.
Z początku szli piaszczystą dróżką prowadzącą przez las. Nie był to jednak przerażający las jak z opowieści. Był to raczej niezbyt gęsty las, w którym przewagę miały wysokie sosny. Spodobał mu się spacer o takiej porze, kiedy dookoła było cicho, a od czasu do czasu ciszę przerywało ćwierkanie ptaków. Wdychał zapach kawy, który mieszał się z zapachem drzew i żywicy. W końcu jednak postanowił przerwać ciszę panującą między nimi. Nie była to niezręczna cisza. Po prostu szli obok siebie, oboje pogrążeni we własnych myślach, rozkoszując się otaczającą ich przyrodą.
- Dużo o nas wiesz, prawda?
- O Black Veil Brides? – upewniła się. – Mama zna Christiana, zresztą ja też, więc jak mogłabym nie wiedzieć o waszym zespole? Gracie świetną muzykę i jesteście bardziej ludzcy niż jakikolwiek artysta, którego znam.
- A więc fanka – stwierdził.
- Powiedzmy – zachichotała. – Zamierzasz przeprowadzić wywiad, co?
- Dokładnie. Następne pytanie, a raczej stwierdzenie. Nie jesteś zbyt podobna do mamy, a nie poznałem jeszcze twojego taty.
- A skąd pomysł, że Angela jest moją mamą? – Spojrzała mu w oczy. – Och, no tak. Przed chwilą sama ją tak nazwałam. Angela nie jest moją mamą, a przynajmniej nie biologiczną. Urodziłam się w Bostonie jako niechciane dziecko biznesmenów, dla których liczyła się tylko kariera. Miałam wszystko, czego chciałam, byle nie sprawiać problemów. Ojciec rzadko bywał w domu, ciągle podróżował po świecie, a matka zostawiała mnie z opiekunkami, więc jej też zbyt dobrze nie znałam. Po pięciu latach od mojego urodzenia, dostała wymarzony awans i musiała przenieść się do Japonii. Nie zamierzała załatwiać mi tam przedszkola, guwernantek, nie zamierzała przenosić moich rzeczy. Zostawiła mnie w domu dziecka, obiecując, że to tylko na kilka dni, ale kiedy po miesiącu nie wróciła, zrozumiałam, że już więcej jej nie zobaczę. W piątym tygodniu mojego pobytu tam, kiedy to ciągle płakałam i spałam, przyjechała Angela. Kobieta, która zajmowała się „oddawaniem" dzieci, przyprowadziła ją do bawialni, gdzie wszyscy siedzieliśmy. Pamiętam, że siedziałam skulona przy oknie, za którym padał deszcz. Wtedy podeszła do mnie Angela i powiedziała, że widzi w moich oczach blaknący księżyc, a ona chce je rozpalić promieniem słońca. Nie rozumiałam, o co jej chodzi, dotarło do mnie po latach, co miała na myśli, mówiąc „promień słońca".
- Sunbeam... – wtrącił, ze zrozumieniem kiwając głową.
- Właśnie. Przywiozła mnie tu i otoczyła miłością, do której nie byłam przyzwyczajona. Nigdy nie zatęskniłam za Bostonem, za rodzicami. Stworzyłam tu swój mały świat i jestem szczęśliwa. Angela dała mi dom, o którym nawet nie marzyłam. Postanowiła, że nigdy nie wyjdzie za mąż, więc każdą wolną chwilę poświęcała mi. Ona się tym zajmuje. Ratuje dzieci z domów dziecka i znajduje im rodziny szybciej niż wredne panie z ośrodków. Dwa lata temu w pewnym momencie miałyśmy tu domowe przedszkole. Przez ostatni rok trochę chorowała, dlatego nie wybierałam się na studia, ale myślę, że za rok mi się uda. Potem będę robić to samo, co ona – zakończyła z lekkim uśmiechem.
- Przykro mi z powo...
- Niepotrzebnie. Nie mam nawet żalu do matki, że mnie zostawiła. Gdyby nie to, nie poznałabym Angeli. Dobra, ja się otworzyłam. Teraz twoja kolej. Mów, co robisz w Sunbeam?
Opowiedział jej, jak to CC zadecydował nagle, że jadą na wakacje, jak to Ashley zakuł go w kajdanki, a potem z Jakiem wepchnęli go do samochodu, wspomniał o odebraniu telefonu i wyrzuceniu karty, aż do momentu, kiedy myśleli, że się zgubili, a finalnie dotarli na miejsce.
- Cały czas wmawiają mi, że to dla mojego dobra, ale coś nie bardzo w to wierzę. Podsumowując, zostałem porwany i uprowadzony do Sunbeam.
- Oj biedaku – zanosiła się śmiechem. – CC kiedyś mówił, że uważa Sunbeam za ostatnią deskę ratunku dla zagubionych dusz. Może w twoim życiu wydarzyło się coś, co sprawiło, że CC zdecydował, że to właśnie jest odpowiedni czas?
Przez chwilę milczał, zastanawiając się, czy powinien powiedzieć Celeste prawdę o planowanych oświadczynach. I czy dziewczyna miała rację, co do intencji Christiana. To by było całkiem logiczne. CC uznał, że się pogubił... Ale czy to nie było równoznaczne z tym, że nie chciał, by Andy żenił się z Juliet? Poczuł nieprzyjemne ukłucie w środku. Do tej pory nie myślał w ten sposób. Czy chłopaków obchodziło jego życie prywatne? Czy przeszkadzałby im ślub z Juliet? Nie zapytał. Nie zapytał swoich najlepszych przyjaciół o opinię. Dzień przed planowanymi oświadczynami zadzwonił do Christiana, bo ten mieszkał najbliżej, żeby mu powiedzieć o swoich obawach. Ale nie pomyślał, żeby go zapytać, co on o tym sądzi. Co sądzi o Juliet w roli żony oraz jak mogą zareagować fani. CC miał go tylko wysłuchać, ale nic nie mówić. A może właśnie potrzebował kogoś, kto wyrazi swoją opinię? Może to on powinien słuchać.
- Miałem się oświadczyć – wyrzucił z siebie szybko, zanim zdążył zmienić zdanie.
_ _ _ _ _ _ _ _ _
Wattpad mnie nie lubi. I vice versa. Dopiero teraz dopatrzyłam się, że test zlał się w jedną masę, a rozdział 3 występował po rozdziale 4. Wybaczcie mi te błędy. Nie umiem się tu odnaleźć.

Last Rites | Andy Biersack ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz