Rozdział 7

532 49 25
                                    

- CC, jesteś pewien?

- Znam ten las jak własną kieszeń, zaraz wyjdziemy.

- Ale, CC, mijamy to drzewo już drugi raz.

- Nie znasz się na drzewach!

- Ale to ma inicjały C i R! Myślisz, że każde drzewo jest podpisane?!

Christian zatrzymał się gwałtownie. Choć wierzył w to, że zna las w Sunbeam, musiał przyznać, że nocą wyglądał on zupełnie inaczej, a ciemność, chłód i wycie wilków w oddali nie pomagało mu się skupić. Prawdopodobnie nawet w wielkim skupieniu nie wykombinowałby drogi powrotnej do pensjonatu. Andy miał rację. Byli już w tym miejscu, co oznaczało, że chodzili w kółko. To jednak było podejrzane, bo nie czuł, by zataczał krąg. Może drzewa w konkretnej odległości od siebie były oznaczone takimi inicjałami? Z drugiej strony – kto wpadłby na taki głupi pomysł? Przestał myśleć o drzewach, ponieważ nie było to istotne. Pierwszą i najważniejszą sprawą było znalezienie wyjścia z lasu. Niby szli przed siebie, lecz nadal nie zbliżyli się ani do pensjonatu, ani do miasteczka. Komórki nadal pokazywały brak zasięgu, a latarki pożerały baterię w zastraszająco szybkim tempie. Był zły na siebie, że nie potrafi wyprowadzić ich z pozornie małego lasu. Przecież nie chodzili po nim aż tak długo, prawda? Zaledwie kilka godzin i nawet nie zauważyli, kiedy zaszło słońce. Próbował myśleć optymistycznie, ale jedyny plus, jaki przychodził mu na myśl, to rozmowa z Andym, którą na całe szczęście miał już za sobą. Zdawało się, że chłopak zrozumiał dosłownie wszystko, każdy swój najmniejszy błąd i decyzję, która mogła się nie podobać reszcie. Mimo to, nie wspominał nic o telefonie do Juliet albo zerwaniu z nią. Może postanowił, że od teraz nie da jej sobą rządzić? To by było bardzo w jego stylu. Nigdy nie lubił zrywać, bo uważał, że to zbyt krzywdzące dla obu stron, a z Juliet był już tak długo, że bycie z nią stało się dla niego rutyną, od której ciężko się odzwyczaić.

Przetarł twarz dłońmi i odrzucił myśli o życiu prywatnym przyjaciela. Co go to obchodzi? Ma miesiąc na podjęcie decyzji, jeśli po tym czasie nadal będzie chciał być z Juliet – jego sprawa. Przynajmniej wszyscy będą mieli świadomość, że spróbowali mu pomóc, a to, że Andy Biersack jest niereformowalny, to już inna historia.

Andy stał obok, z rękami w kieszeniach, próbując choć trochę je rozgrzać. Rozglądał się z markotną miną, lecz nic nie widział. Latarka w telefonie była niemal bezużyteczna. Pomagała jedynie w omijaniu większych gałęzi i kamieni. Teraz myślał tylko o głodzie, który narastał, i cieple, które czekało w pensjonacie. Co to za głupi pomysł, żeby iść na spacer do lasu? Trzeba było zostać. Niestety teraz było za późno na żale. Najwyżej czeka ich noc w lesie. Przy odrobinie szczęścia nie zaatakują ich wilki ani wściekłe wiewiórki.

Ciemność potrafiła być inspirująca. Niesamowicie działa na wyobraźnię i prowokowała wenę. Żałował, że nie ma przy sobie żadnego papieru i czegoś do pisania. Co prawda miał telefon, ale piosenki wolał spisywać na papierze w obawie przed złośliwą technologią, która potrafiła płatać figle. „A teraz się zablokuję i nie zapiszę twojej ostatniej notatki, frajerze." Tak właśnie lubiły mówić telefony. Był to też jeden z powodów, dla których nie przywiązywał zbyt wielkiej uwagi do tego, jaki model kupuje. Telefon miał być do dzwonienia i wysyłania wiadomości, a przy okazji do robienia zdjęć na szybko, a do tego nadawał się każdy.

Wyciągnął ręce z kieszeni i potarł ramiona. Wolał iść, niż stać w miejscu, bo szybki marsz przynajmniej go trochę rozgrzewał. Spojrzał na przyjaciela i uśmiechnął się lekko, by pokazać, że póki co, nie ma tragedii, lecz CC nie odwzajemnił gestu. Zaczął się więc zastanawiać, jak zmusić go chociaż do najlżejszego uśmiechu, który pomoże rozładować atmosferę grozy.

Last Rites | Andy Biersack ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz