Rozdział 12

417 40 23
                                    

Z całego serca dziękuję wszystkim, którzy wspierali mnie, kiedy byłam kompletnie załamana. Nie znajduję słów, by wyrazić swoją wdzięczność. Gdyby nie Wy, pewnie nie skończyłoby się to tak szybko. Dziękuję, że jesteście ze mną. Dziękuję, że wierzycie w to opowiadanie, choć ja sama wciąż mam wątpliwości. 

***

Potarł o siebie dłonie i wziął głęboki oddech. Przecież nie miał się czegoś bać. A jednak z jakiegoś powodu się stresował. Bał się, że Celeste wcale nie będzie zainteresowana. W końcu to co innego iść ze swoim chłopakiem, z kimś, do kogo coś się czuje, a inaczej iść z prawie nieznajomym. Na dodatek nie był pewien, czy ma dobre wspomnienia z tym wydarzeniem. W pewnym sensie na pewno tak, lecz z drugiej strony później zerwali. To mogło być wspomnienie z czasów, kiedy była szczęśliwa, a on chciał namieszać w jej wspomnieniach. Właściwie robił to w dobrej wierze. Chciał jej sprawić przyjemność, by podziękować za wszystko, co dla niego zrobiła.

Robił o wiele bardziej stresujące rzeczy. Wychodził na scenę i śpiewał, kiedy patrzyły na niego tysiące oczu, skoczył z balkoniku i pogruchotał sobie żebra, a mimo to chciał kontynuować koncert, stał na motorze i jechał bez trzymanki. Czym więc było dla niego zapytanie Celeste, czy z nim pójdzie?

Ponownie wziął głęboki oddech. Wyszedł do ogrodu, gdzie dziewczyna grabiła liście. Wcześniej nie zwracał na to uwagi. Większość czasu i tak spędzali w pensjonacie, a kiedy gdzieś wychodzili, to nie ubierali się jakoś nadzwyczaj ciepło. Pogoda jednak się zmieniała. Klimat w Montanie był zupełnie inny od kalifornijskiego, do którego przywykli. Tu słońce z dnia na dzień grzało coraz słabiej, liście zmieniały barwy i opadały, wiał silniejszy wiatr. Jesień usprawiedliwia depresję, jesienią nie trzeba być młodym, zdrowym, aktywnym jak latem, jesienią można sobie popłakać. Jesień to pora ludzi samotnych. Co za paradoks. Podczas gdy powinien wpaść w melancholijny stan charakterystyczny dla artystów, gdy powinien chodzić smutny i ospały, czuł się szczęśliwy. Był bardziej aktywny niż latem, czuł się młodym chłopakiem, przed którym jeszcze jest całe życie i nie musi już decydować o tym, z kim je spędzi. Lecz najważniejsze było to, że nie czuł się samotny. Nie tylko ze względu na przyjaciół, którzy z nim byli, bo i wśród przyjaciół człowiek może czuć się samotny. Nie czuł się samotny dzięki tej drobnej blondynce, która sprawiała, że się uśmiechał.

- Mogę? – zapytał, wyciągając rękę w stronę grabi. Podała mu je z uśmiechem. – Mam wrażenie, że wątpisz w moje ogrodnicze umiejętności – mówił, zgarniając liście na jeden stosik. – Jestem z Ohio. Jest tam trochę cieplej, ale i tak mamy jesień. Nie jestem totalnym żółtodziobem, jeśli chodzi o prace domowe. – Zaśmiał się.

- Och, no proszę, czyli jesteś ideałem – stwierdziła ze śmiechem.

- Tego nie powiedziałem. Czemu tak uważasz?

- Ja tak nie uważam. Pomyślałam tylko, że większość dziewczyn byłaby zachwycona, gdyby się dowiedziała, że jesteś złotą rączką, na dodatek jesteś sławny i bogaty.

- Zapomniałaś o najważniejszym – zwrócił jej uwagę. – Jestem przystojny.

- No tak, egocentryczny dupek. Już wszystkie są twoje. – Przewróciła oczami, ale wybuchła śmiechem.

- Czyli ty nie uważasz, że jestem ideałem? – drążył temat. – Więc? Jakie mam wady?

- Palisz jak smok – wypaliła. – Nawet kiedy myślisz, że nikt nie widzi, ja wiem, że palisz. To czuć, choćbyś wylał na siebie całą butelkę perfum.

Przerwał wykonywaną czynność, oparł się na grabiach i spojrzał na nią oskarżycielskim wzrokiem.

- Ty też palisz. Albo paliłaś. – Zauważył, jak przez jej twarz przemknęło zdziwienie. – Zdradził cię głos, kiedy śpiewałaś.

Last Rites | Andy Biersack ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz