Rozdział 12.

95 10 3
                                    

Luke POV

Minęły dwa dni od pobytu u Kacpra. Przez cały ten czas szukaliśmy jakiś poszlak, które powiedziałyby nam kto to mógł zrobić. Gdybanie na ten czas strasznie utrudniało nam sytuacje, w niczym nie pomagało. W pewnym momencie straciliśmy już nadzieje na cokolwiek, uświadomiliśmy sobie że naprawdę nie ma żartów. I chociaż pracowaliśmy z całych sił, nic nam to nie dawało.. aż do dzisiejszego poranka. 

Obudził mnie natarczywy dzwonek do drzwi. Otworzyłem oczy i zaspany wyczłapałem się z łóżka. Podszedłem do drzwi i otworzyłem je na oścież. Naprzeciw mnie stała moja starsza sąsiadka z góry, która na widok tego, że byłem w samych bokserkach, odchrząknęła znacząco. Wyglądała jak na taką, która poszła do kościoła, po czym okazało się że msza się przesunęła na wcześniejszą godzinę, i wróciła zawiedziona, zarazem przestraszona co powiedzą jej koleżanki.

-Jaki jest powód, że budzi mnie pani o tak wczesnej porze? - mruknąłem opierając się na framudze drzwi. 

-Dostałam dzisiaj jakąś paczkę, która ewidentnie była do was. Ktoś widocznie musiał sobie pomylić piętra - powiedziała lekko drżącym głosem, po czym podała mi pudełko. 

-Wszystko okej, proszę pani? - zapytałem widząc jej szczęśliwą minę, kiedy przyjąłem pudełko

-Naturalnie - odpowiedziała - muszę już wracać, zostawiłam wodę na gazie, chyba czajnik gwiżdże - dodała po czym odwróciła się bez słowa i ruszyła do góry schodami. Widziałem jak mozolnie wlokła się na górę, z każdym krokiem okropnie sapiąc.

-Dziękuje za paczkę - krzyknąłem. Kobieta nadal się nie odwróciła, jedynie mruknęła cicho pod nosem "nie ma za co" i zniknęła pozostawiając za sobą odgłos szurających o schody kapci.

Trzasnąłem drzwi i poszedłem do kuchni. Usiadłem przy stole i zacząłem przyglądać się z bliska otrzymanej paczce. Była bardzo starannie zapakowana czerwonym papierem. Niczym prezent urodzinowy, albo taki pod choinkę.. których z resztą nigdy nie dostawałem.

-Co sie tak na to gapisz? - usłyszałem zachrypnięty głos zza pleców. Obróciłem się i posłałem chłopakowi zaciekawione spojrzenie.

-Czemu już nie śpisz? -zapytałem

-Przez te ostatnie sytuacje mam słaby sen, co chwile się budzę - powiedział - z resztą mógłbyś kurwa ciszej zamykać drzwi - warknął

-Sory - zaśmiałem się - nie moja wina, że ta starucha z góry, która zawsze narzeka na głośną muzykę. Z resztą patrz co tutaj mam - potrząsnąłem pudełko - przyniosła to nam.

-Co jest w środku? - zapytał 

-Nie mam pojęcia - mruknąłem

-To dlaczego tego nie otworzysz? - podszedł do blatu i sięgnął po duży nóż. Odwrócił się do mnie i podał mi go. 

-I tu jest problem - stwierdziłem - przyniosła to twierdząc, że ktoś pomylił piętra. 

-Co w tym dziwnego?

-Skąd wiedziała że to akurat do nas? Obejrzałem dokładnie całe opakowanie i nie było na nim żadnej kartki ani nic potwierdzającego, że to akurat adresowane do nas. Przejrzałem każdy milimetr tego gówna, nawet żadnych inicjałów. Nic - wyjaśniłem. 

-Myślę, że powinniśmy się o to zapytać jej - obdarzył mnie zdziwionym spojrzeniem i przeszedł do swojego pokoju, sięgnął po byle jakie spodnie i wrócił usiłując je ubrać - co się tak lampisz? Zbieraj się - zrobiłem jak kazał, ubrałem byle jakie spodnie które leżały najbliżej i oboje wyszliśmy z mieszkania. Przeskakując schodek po schodku dostaliśmy się na następne piętro. Stanęliśmy po drzwi i spojrzeliśmy sobie w oczy. Pierwszy zaczął pukać Jake.

-Pani Waresson, wiem że pani tam jest - krzyknął do drzwi - chcielibyśmy tylko porozmawiać

-Chodzi o paczkę z dzisiaj - dodałem natarczywie dzwoniąc dzwonkiem.

-Może nie powinniśmy się tak dobijać? - zapytał drapiąc się po karku

-Jest stara i głucha, możemy - skwitowałem posyłając mu szczery uśmiech

-Pani Waresson - jęknął - my tylko tak na chwileczkę nooo - powiedział i nacisnął na klamkę. Ku naszemu zdziwieniu drzwi otworzyły się bez problemu - Pani Waresson? - krzyknął wgłąb. Nikt nie odpowiadał. Do naszych nozdrzy doszedł zapach spalenizny. Weszliśmy do środka. 

-Niezłe mieszkanie proszę Pani - mruknął. Faktycznie, kobieta mieszkała w całkiem przytulnym mieszkaniu. Obecnie staliśmy w świeżo wymalowanym pokoiku. Na każdej ścianie wisiał jakiś święty obrazek, jak to bywa u osób starszych, dywanik pod nogami, kilka szafek i luster. Przeszliśmy do pomieszczenia, skąd nieznośnie śmierdziało. Wszystko wyglądało, jakby Pani Waresson wyszła gdzieś na chwilę, zapominając o pozostawionych na gazie naczyniach. Szybko złapałem pusty garnek i odstawiłem gdzieś na bok. Był strasznie gorący przez co oparzyłem sobie opuszki palców i zakląłem pod nosem.

-Kurwa mać - odkręciłem kran z zimną wodą i włożyłem tam łapę. Spojrzałem na towarzysza który dokładnie oglądał kuchnie. Było to dość małe pomieszczenie, w którym znajdował się stół, lodówka, kilka blatów i różne pierdoły kuchenne. Nic specjalnego. Oczywiście jak każda stara gospodyni miała tych gadżetów od cholery.

-Idę ogarnąć reszte pokoi - powiedział po czym wyszedł. Słychać było zamykanie i otwieranie różnych drzwi. W pewnym momencie dosłyszałem ciche przekleństwo. 

-Chyba mamy problem - odpowiedział łamiącym się głosem

-co jest? - odkrzyknąłem podążając do tego samego pokoju, w którym przebywał Jake.

-Chyba gadaliśmy do trupa stary.


Bezwarunkowa miłość - Porwana cz.2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz