Rozdział 2

404 34 4
                                    

      O szóstej trzydzieści wyszłam na autobus, który miał mnie podwieźć na przystanek obok piekarni, w której pracowałam. Wysiadłam z pojazdu miejskiego i przekroczyłam próg mojego miejsca pracy. Zapach świeżego pieczywa był tak smakowity jak zawsze, ale robił wrażenie. Przywitałam się z Sarą, która pracowała ze mną w poniedziałki przy ladzie.
      Piekarnia była chyba jedynym miejscem, w którym potrafiłam być uśmiechnięta i w miarę obeznana z ludźmi. Chyba po prostu tutaj się tego trochę nauczyłam.
    Minęły dwie godziny. Przewinęło się sporo klientów, jak codziennie z samego rana. Skończyły się chleby żytnie i pączki, to zawsze schodzi najszybciej. Ludzie o poranku najchętniej to kupują, bo pączki można szybko zjeść po drodze, a chleb żytni idealnie nadaje się na wyśmienite, sielankowe śniadanie w typowym amerykańskim domku.
      Pracę kończyłam w poniedziałki o czternastej. Kiedy wybiła trzynasta pięćdziesiąt pięć, zaczęłam się zbierać. Musiałam też poczekać na Jennet, która miała mnie zmienić. Kiedy zabierałam ostatnie rzeczy z lady, które należały do mnie, do sklepu wszedł on. Tak, on!
     Znów zobaczyłam mężczyznę z tymi niesamowitymi błękitnymi oczami! Byłam jak wniebowzięta. Niekontrolowanie uśmiechałam się w jego stronę pokazując zęby. Wlepiłam w niego wzrok i nic innego nie miało znaczenia. Podszedł do lady patrząc w ekran swojego telefonu.

- Dzień... O! To pani! - powiedział wesoło. Pamięta mnie! Chyba zaraz zemdleje...
- Dz-dzień d-dobry! - znowu odpowiedziałam nienaturalnie głośno. To chyba moja słaba strona.
- Miło panią znowu widzieć! Czy wczorajszy dzień był miły tak jak tego pani życzyłem? - chłopak zapytał, a w jego głosie można było dostrzec niesamowitą grzeczność.
- T-tak! Oczywiście! - odrzekłam. Udało mi się stworzyć uśmiech na mojej twarzy. Chyba nawet nie wyglądał tak źle.
- No dobrze, poproszę dwie bułki z makiem.

     Dlaczego on chce dwie bułki z makiem? Dlaczego nie może wziąć jednej... Pewnie ta druga jest dla jakiejś jego dziewczyny, albo narzeczonej... Eh, ale Kylie! Spotkałaś go znowu! To znak!

- Proszę. - powiedziałam i podałam mężczyźnie dwie bułki.
- Bardzo dziękuję. - odrzekł. Nie jestem pewna, czy mi się to zdawało, ale powiedział to z szarmanckim wyrazem twarzy. Kiedy odbierał bułkę z moich rąk, delikatnie o nie zahaczył. To chyba był najpiękniejszy dzień w moim życiu.

- Przepraszam! - zebrałam się na odwagę i kiedy mężczyzna znajdował się już przy drzwiach zawołałam. - Nie daje mi to spokoju... Emm, jak ma pan na imię? - zapytałam nieśmiało. Dostrzegłam uśmiech na jego twarzy, był taki czuły...

- Ryan. - rzekł znów unosząc piękne kąciki ust, chwilę stał patrząc się na mnie. - Miłego dnia! - powiedział i wyszedł z piekarni. Stałam tak przez moment z opartymi dłońmi na ladzie. Wpatrywałam się ślepo w ulicę, na której zniknął.

- Ej! Ja już jestem! - rzekła Jennet, która miała mnie zmienić. Słyszałam, że coś mówi, ale nie byłam w stanie odpowiedzieć. Myślami byłam w krainie, w której ja i Ryan biegniemy po łące. Cholera, co ja gadam, to jakieś niedorzeczne... Wolałabym chociażby biec na busa z nim trzymając się za ręce. To by wystarczyło, żebym była najszczęśliwszą kobietą na Ziemi.

- Ha ha, Kylie? Żyjesz? - znów zapytała Jennet.
- C-co?!
- Już jestem. - zaśmiała się pod nosem - Możesz już iść do domu, Kylie, odpocznij, bo wydajesz się być zmęczona, mooocno zmęczona.
- No tak, tak właśnie jest, yhym... To do zobaczenia, cześć... - zabrałam torebkę i zamyślona wyszłam z piekarni.

     W domu przebrałam się w krótkie, luźne granatowe spodenki i obcisłą czarną bluzkę na ramiączkach. Była czternasta czterdzieści, więc uznałam że ugotuję obiad. Postawiłam na kurczaka w sosie słodko-kwaśnym z ryżem. Gotowanie było jedną z rzeczy, które potrafiłam. Cieszyłam się z tego powodu, bo wiedziałam, że wiele dziewczyn, które znam ledwo odróżnia sól od cukru.
     Najpierw ugotowałam ryż, a potem upiekłam kurczaka. Sos słodko-kwaśny zrobiłam z torebki, bo nie chciałam bawić się w przyrządzanie własnego. Na pewno nie wyszedłby tak dobry, jak ten gotowy. Zabrałam się za jedzenie.
     Odłożyłam brudny talerz do zmywarki i poszłam zdrzemnąć się do mojej sypialni. W połowie mojego snu zadzwonił dzwonek do drzwi. Nie spodziewałam się dzisiaj nikogo. Szybko podeszłam do nich i je otworzyłam. Ujrzałam mężczyznę o błękitnych oczach, ubranego w koszulkę koloru khaki i czarne dżinsy. To znowu on! Stał uśmiechnięty wpatrując się we mnie.

- No dobra, nie mogłem. - powiedział, ale nie wiedziałam kompletnie o co mu chodzi.

     Lekko popchnął mnie do środka i trzasnął drzwiami za sobą. Przygwoździł swoimi dłońmi moje do ściany, lekko splatając nasze palce razem. Przyłożył swój nos do mojego i i dotknął mojego czoła swoim.

- Nie mogłem tyle czekać. - rzucił szybko i zatopił swoje usta w moich.

    Poddałam się temu całkowicie. Był to pierwszy pocałunek w moim życiu. Nigdy wcześniej nie poznałam kogoś, kto byłby tego wart. Spodobało mi się to. Czułam miękkość jego warg na swoich, niesamowite uczucie... Zabrał dłonie z moich i położył je na mych policzkach. Delikatnie odgarnął mój kosmyk włosów, który spadł na  twarz podczas pocałunku.

- No a ty jak masz na imię? - zapytał i oplótł mnie jedną ręką w talii przyciągając do siebie.
- Kylie... - uśmiechnęłam się i odpowiedziałam.

     Ryan jeszcze pogładził mnie po policzku, pocałował w czoło i wyszedł z mieszkania. Wyszedł! Tak po prostu wyszedł! Mogłam się spodziewać wszystkiego. Może wszedłby na kawę, może dalej by mnie całował, a może po prostu byśmy porozmawiali? Nie! On wyszedł...
     Tak naprawdę to nie mam mu tego za złe. Sprawił, że ten dzień zapamiętam na zawsze. Stwierdzam, że jest w tym świetny. Był to mój pierwszy pocałunek, ale warto było czekać na coś tak niesamowitego...
     Do końca dnia nie mogłam skupić się na niczym innym. Myślałam dlaczego coś skłoniło go do tego, aby przyszedł do mnie i dlaczego akurat do mnie... Czas mijał bardzo szybko, aż nastała dziewiętnasta. Zjadłam tosty z serem żółtym i usiadłam na kanapie przed telewizorem. Włączyłam wiadomości.

- Młody Ryan Calway, dwudziestotrzyletni biznesman, znany ze swojej firmy "Calfirm" znajdującej się w centrum Waszyngtonu dzisiaj popołudniu zaginął. - mówiła prezenterka. - podobno ostatni raz widziano go w Waszyngtonie pod blokiem mieszkalnym na ulicy King Street.

    Tak, to mój blok. O Boże! Jak to zaginął?! Chłopak, który akurat dzisiaj mnie pocałował musiał zaginąć?! To chyba ja rzucam jakiegoś pecha na ludzi... Ale jak?! Trzeba go szukać!
    Byłam niesamowicie zaniepokojona... Ktoś zadzwonił na moją komórkę, było około godziny dwudziestej, znów nie spodziewałam się żadnego telefonu.

- Halo?

-------------------------------------------

Mam nadzieję, że ten rozdział wam się spodobał (^.^)
Nie zapomnijcie o zostawieniu śladu po sobie w formie gwiazdki \(^o^)/
To bardzo motywujące, więc liczę na waszą pomoc ❤
Enjoy ✌💘

InnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz