Rozdział 15

100 13 0
                                    

     Poczułam, że ktoś mnie niesie. Wydawało się, że robi to z precyzją, aby mnie nie uszkodzić. Jakby cholera już tego nie zrobił...
     Ponownie widziałam ciemność, tak jak wtedy w paryskim hotelu. Czułam się bezsilna, nie byłam w stanie już nic zrobić. Wiedziałam, że nadeszło niebezpieczeństwo. Niebezpieczeństwo największe spośród wszystkich, które nastąpiły do tej pory. Jakiś mężczyzna, który chce mnie mieć na własność. Ryan, który o niczym nie wie i jeszcze ten SMS od Jasmin. Skąd wiedziała, że ktoś chce mi coś zrobić? Dlaczego kazała mi uciekać? Jedno było pewne. Jeśli kazała mi opuścić dom, to widziała się z tym psychopatą i sama jest w niebezpieczeństwie.
      Poczułam, że ktoś położył mnie na tylnym siedzeniu samochodu. Odjechaliśmy, a ja wciąż byłam nieprzytomna, tylko domyślałam się co właśnie się dzieje. Poczułam, że wjechaliśmy na jakąś kamienistą drogę. Prawdopodobnie opuszczalismy miasto, a to wcale nie sprawiało, że poczułam się bezpieczniej. Wręcz przeciwnie. Ktoś właśnie wywoził mnie nie wiadomo gdzie i nie wiedziałam co chce ze mną zrobić. Jeżeli miałaby to być kolejna próba zabójstwa to wracam do sernika numer cztery jeśli tylko przeżyję.
     Dojechaliśmy. Wszystko widziałam przez mgłę, właściwie to nie byłam w stanie określić czy już wysiedliśmy, czy może wciąż znajdujemy się w samochodzie. Mężczyzna znów wziął mnie na ręce i zaniósł gdzieś. Poczułam tylko jak kładzie mnie na zimnym betonie. Leżałam tak przez kilka godzin wciąż dochodząc do siebie.
     Wreszcie wyszłam z tego strasznego amoku i usiadłam o własnych siłach. Przetarłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Znajdowałam się w ciemnym, zniszczonym i opuszczonym domu, ale nie byłam sama. Kilka metrów przede mną, na zepsutym krześle siedział mężczyzna. Miał na sobie czarną kominiarkę, czarne ubranie i czarne buty. Nie byłam w stanie stwierdzić kto to jest. Wpatrywał się we mnie tupiąc stopą o beton.

- Witam, witam. - powiedział niskim i szorstkim głosem bez żadnych emocji. Wywnioskowałam, że ma około trzydzieści lat. - Nie wiesz gdzie jesteś? - zapytał.
     Wzruszyłam ramionami, na znak, że nie. Zobaczyłam, że mężczyzna wstaje. Trzymał w ręce grubą linę, którą miał zamiar mnie zawiązać. Podniósł mnie tak, abym stała na własnych nogach. Lekko się zachwiałam, ale w końcu utrzymałam równowagę. Facet wziął linę i przywiązał moje stopy do wystających ze ściany metalowych kółek. Jedną rękę także unieruchomił w ten sam sposób, a druga była wolna.
     Wciąż byłam dosyć zdezorientowana, ale wiedziałam, że nie dzieje się nic dobrego. Chciałam po prostu, żeby Ryan przyszedł i mnie uwolnił. Szczerze liczyłam na to że tak się stanie.

- Przyniosę ci jedzenie. - powiedział obojętnie mężczyzna.

     Wykorzystałam sytuację i sięgnęłam do kieszeni spodenek, aby wziąć telefon i zadzwonić po pomoc. Jednak nie było go tam. Zauważyłam, że leży pod moimi stopami, ale nie byłam nawet w stanie kucnąć, aby go podnieść. Telefon zaczął dzwonić. Wytężyłam wzrok i ujrzałam, że to Ryan. Automatycznie poczułam, że jest mi okropnie źle. Chciałam go mocno przytulić, powiedzieć wprost, że to od niego chce pierścionek zaręczynowy. Nie mogłam już wytrzymać stresu. Chciałam płakać, ale znów nie mogłam. Wewnątrz mojego umysłu istniała dziwna blokada, która mi na to nie pozwalała...

- Proszę. - Mężczyzna wyciągnął przede mnie talerz z dwoma tostami. Odwiązał jedną moją rękę. Wzięłam w dłonie jedzenie.
- Jedz to. - odrzekł zdecydowanie.
- Nie. - powiedziała.
- Jedz! - ryknął tak głośno, że wzdrygnęłam się. Ugryzłam tosta. Mężczyzna ponownie usiadł na krześle i patrzył się na mnie.
- Będziesz sie tak patrzyć, koleś? Lepiej idź też sobie zrób jakieś jedzenie... - powiedziałam już bardziej pewna siebie.
- Nie odnoś się do mnie w ten sposób. A teraz przeproś.
     Przeanalizowałam sytuację i stwierdziłam, że z takimi jak on nie warto zadzierać.

- Przepraszam. - powiedziałam wciąż gryząc tosta, ale to chyba mu nie przeszkadzało.

    Facet znów wstał i tym razem przeszedł przez drzwi po lewej stronie zamykając je za sobą i zszedł schodami w dół. Kiedy zniknął z mojego pola widzenia kucnęłam, odłożyłam talerz i zaczęłam odwiązywać liny. Były mocno ściśnięte ale wciąż desperacko próbowałam.

- Nie próbuj! - mężczyzna znów przeraźliwie ryknął. - Wstawaj!

    Automatycznie podniosłam się i zobaczyłam, że facet wyciąga coś z kieszeni. Był to nóż. Podszedł do mnie trzymając go w ręce, a następnie przyłożył go do mojego gardła. Przełknęłam ślinę, a moje oczy jednoznacznie wyrażały przerażenie. Patrzył na mnie unosząc kąciki ust, wciąż mając na sobie kominiarkę.

- Ryan dzwonił? - zapytał. - Odpowiedz! - przenikliwie ryknął wciąż trzymając nóż niebezpiecznie blisko mnie.
     Delikatnie kiwnęłam głową i wcisnęłam się jeszcze bardziej w ścianę. Ostre narzędzie delikatnie dotknęło mojej szyi, ale nie zadało żadnego obrażenia. Facet opuścił nóż i z powrotem usiadł na krześle.

- To od cie... Od pana ten pierścionek? - zapytałam niepewnie.
- Tak. Nie zadawaj pytań. - odpowiedział i patrzył w beton pod nogami. Wyglądał jakby na czymś rozmyślał, ale nie chciałam chyba wiedzieć nad czym.

     Chciałam zagrać twardą dziewczynę, ale wewnątrz czułam, że jestem przerażona jak nigdy wcześniej. Nie było ani śladu po kimś, kto mógłby pomóc. Byłam sama z psychopatą w jednym pomieszczeniu. Jego wzrok był okropny. Patrzył na mnie jakgdyby myślał tylko o tym jak mnie zabić. Czułam jak wszystko wewnątrz mnie wręcz się skręca. Martwiłam się też o Jasmin. Prawdopodobnie udało jej się uciec, ale co dalej? Gdzie teraz jest? Czy ten sam psychopata coś jej zrobił? Było tyle pytań, na które wciąż nie znałam odpowiedzi. Dręczyły mój umysł, sprawiały, że czułam dyskomfort. Sprawiały, że nie mogłam myśleć o niczym innym. Miałam wrażenie, że gram w filmie akcji, ale niestety tak nie było... A może trzeba było zostać aktorką...

- Kylie McPrener... - zaczął facet po dłuższym namyśle. - Piękne imię... Piękne nazwisko... Piękna ty. I Ryan. Serio? Serio Ryan? Dziewczyno, popieprzyło cię? Nie masz rozumu. - mężczyzna skrzywił się, co można było zaobserwować nawet pomimo tego, że miał na sobie komoniarkę.
- Ale ja... - Zaczęłam, ale zaraz tego pożałowałam.
- SKOŃCZ! - ryknął najgłośniej jak potrafił. Wzdrygnęłam się. - Ty nie masz prawa głosu. Nie pozwalam ci się odzywać, jasne? - przytaknęłam głową.
- Więc teraz, Kylie, posiedzę tu z tobą. Chciałbym spędzić jakiś czas patrząc się na ciebie...

    On naprawdę brzmiał jak psychopata. Najchętniej uderzyłabym go w twarz z całej siły, ale niestety nie mogłam. Najgorszy był sposób w jaki na mnie patrzył. Nie chciałam już, żeby to robił. Czułam się z tym źle, ale byłam bezsilna. Emocje buzowały, a ja byłam cała roztrzęsiona.

- Wiesz co... Nie wiem jak ty z nim wytrzymałaś. Ja nie mogłem... - zaczęłam być totalnie zdezorientowana. Skąd ten człowiek zna Ryana? Dlaczego nie mógł z nim wytrzymać?
- Chyba nie poznałaś go na tyle dobrze... - ciągnął dalej. - Nie rozumiesz, że on nie potrafi być... Idealny. Nie potrafi być idealny tak jak JA! - znów przenikliwie krzyknął. - A teraz Kylie... - zaczął ale coś mu przerwało.

    Drzwi po lewej stronie spadły z hukiem o beton. Do pokoju wkroczył Ryan.

- Skończ, Patrick! - tym razem To Calway ryknął najgłośniej jak potrafił.

------------------------
Oceniajcie, obserwujcie, komentujcie! 💘💘💘
Enjoy ✌💞✌

InnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz