Rozdział 5

251 27 2
                                    

      Widziałam tylko kompletną ciemność. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doznałam... Co prawda raz zemdlałam, bo spadłam z trzepaka, ale miałam wtedy sześć lat. Tamto uczucie było zupełnie inne, czuło się, że zaraz sie obudzi, a teraz? Teraz wydawało się, że na zawsze pozostanie się zamkniętym w oparach czarnych chmur, które otaczały moje ciało i je unieruchamiały. Nie mogłam niczym poruszyć, tylko moje gałki oczne były zdolne do jakiegokolwiek ruchu. Nie mam pojęcia, czy w rzeczywistości też nimi ruszałam. Jedno było pewne. Jestem sparaliżowana i ktoś próbuje mnie przenieść w inne miejsce.
     Ciemność, którą widziałam przed oczami zaczynała się wybielać. Nie byłam w stanie określić ile to trwało, przeczuwam, że dosyć długo. Stopniowo zaczynałam widzieć kryształowe żyrandole. Były całe zamazane, a ich blask rozbijał się na wszystkie strony. Zobaczyłam wreszcie Francuzkę z recepcji, która kucała przy mnie siedzącej na fotelu przy wejściu do hotelu.

- O! Proszę pani! - zaczęła krzyczeć i lekko szturchać moją dłoń.
- Mmm... Mhm... - ledwo wydusiłam jakąkolwiek odpowiedź. Czułam jakby moje struny głosowe były przerwane na miliony kawałków.
- Pamięta pani coś? Dlaczego tam pani leżała?
- N-n... N-nie... Kto... Ktoś był...
- W pokoju?
- Mhm... - wciąż nie byłam w stanie normalnie mówić. Lekko podniosłam się na fotelu i oparłam łokciami o uda. Spuściłam głowę, wszystko przede mną lekko wirowało.
- Jak wyglądał? - zapytała recepcjonistka. Wyglądała jakgdyby miała kompletnie nieopanowaną sytuację.
- N-nie... Nie...
- Nie pamięta pani?
- N-no, no właś... Właśnie...
- Ehhh, dobrze... A cokolwiek więcej? Co zrobił, co trzymał? Nic?
- Ja nie... Naprawdę... - zaczęłam mówić odrobinę wyraźniej, kiedy do hotelu wszedł Ryan. Ledwo spostrzegłam, że to właśnie on, bo wciąż wszystko wirowało.

- Matko... Co się stało?! Jak ty wyglądasz? - odezwał się Calway i kucnął przy mnie.
-  Nie... Nie odzywaj się do... Do mnie. - wykrztusiłam z siebie jedyne co chciałam mu powiedzieć. Był świnią... Dlaczego kazał komuś mnie sparaliżować? Może nawet zabić? Jedyne co pamiętałam to słowa "Przepraszam, pan Calway kazał...". Nie byłam w stanie mu tego wybaczyć. To był szczyt wszystkiego.

- Mam się nie odzywać? Poszedłem do galerii kupić ci jakieś ubrania, nie wiem o niczym! - wskazał na torby z zakupami.
- Tak, na pewno... Nasłałeś na mnie jakiegoś psychopatę, a teraz nic nie wiesz. - mogłam teraz tylko szeptać. Gdybym była w stanie krzyczeć, na pewno bym to zrobiła...
- Kylie! - dotknął moją dłoń, ale natychmiast ją odepchnęłam.
- Taka jest prawda. - wyszeptałam. - Nie chce cie znać...
- Ale...
- "Ale ja nic nie zrobiłem", tak na pewno, na pewno ci uwierzę! - mój donośniejszy głos znów zaczął wracać. Przestało mi się też kręcić głowie.
- W galerii mogą ci powiedzieć, że cały czas tam przebywałem... Nie nasłałem na ciebie nikogo! Przepraszam, - zwrócił się teraz do Francuzki. - mogłaby pani nas zostawić samych?
- Jeżeli to konieczne... - kobieta odpowiedziała i wróciła na miejsce recepcji. Spoglądała na nas kątem oka.

- Słuchaj... Poleciałam tu z tobą, nie miałam innego wyjścia. Bawisz się w jakieś głupie gierki, a ja jestem twoją zabawką. Nie chcę czegoś takiego, wiesz? Zaangażowałam się, myślałam, że coś z tego wyjdzie... Chciałeś mnie zabić!
- Ja nigdy nie...
- Skończ! - ryknęłam. - Nie chce twojego hotelu, nie chce tych ubrań, nie chce niczego co jest od ciebie! Właśnie teraz pojade kupić bilet na samolot do Waszyngtonu, nie chcę spędzić tu ani chwili dłużej!
- Nie masz pieniędzy...
- Zdziwisz się. Wiedz tylko jedno, że zachowałeś się jak psychopata... Wracaj do tego pieprzonego pokoju i pobaw się kimś innym, na pewno nie mną!

    Wstałam z fotela i ruszyłam w kierunku wyjścia. Ryan złapał mnie za przedramię i obrócił w swoją stronę, ale wyrwałam się najmocniej jak potrafiłam, popatrzyłam na niego z niesamowitą nienawiścią w oczach i wyszłam.
    Naprawdę miałam przy sobie pieniądze. Dostałam od szefowej trzysta dolarów za bycie najlepszą pracownicą piekarni. Mogło to spokojnie wystarczyć na bilet do Ameryki. Przeszłam się jeszcze do centrum Paryża i usiadłam na ławce w parku nieopodal wieży Eiffla. Pierwszy raz w życiu miałam ochotę się rozpłakać, ale nie potrafiłam. Czułam że moje struny głosowe są już posklejane, za to serce się rozpada... Zakochałam się w tym palancie, a on zesłał na mnie jakiegoś psychopatę. Po co?! Dlaczego chciał mi coś zrobić? Szczerze nie wiedziałam jak to odbierać. Nie mogłam mu uwierzyć... Fakty świadczyły przeciwko niemu!
     Siedząc na ławce z założoną nogą na nogę zauważyłam kogoś. Kogoś znajomego. Temperatura sięgała trzydziestu stopni i było bardzo słonecznie przez co dokładnie było widać wszystkie twarze. Poznałam oczy tego kogoś. Były czarne, czysto czarne. Tak, to musiał być ten psychopata. Wyciągnęłam swoją komórkę i zrobiłam mu zdjęcie. Uznałam, że pokaże je Francuzce w hotelu, może go pozna. Byłam pewna, że to on. Pomimo, że wtedy jego oczy były niewyraźne, to byłam pewna, że to on.
     Kiedy przeszłam próg hotelu kobieta dosyć się zdziwiła.

- Dzień dobry ponownie... - powiedziałam i oparłam łokcie o ladę w recepcji. - Mam zdjęcie tego mężczyzny, na sto procent to on.
- Skąd taka pewność? - zapytała zaintrygowana kobieta.
- Niech pani nie pyta tylko stwierdzi, czy go pani zna. - podałam jej komórkę z wybranym już zdjęciem.
- O Boże...
- No kto to?! Niech pani po prostu powie...
- To... To jest wielki biznesman u nas w Paryżu, znają się z panem Calwayem. Ale... - Anne sie zawahała.
- Ale? No niech pani nie owija w bawełnę. - W moim głosie dało sie wyczuć zdenerwowanie.
- Ale nie lubią się... Bardzo się nie lubią.
- Jak to? Dlaczego?
- Nie wiem, ale wszyscy wiedzą, że wręcz skaczą sobie do gardeł... Chodziły pogłoski, choć nikt nie wie czy to prawda, że Marcello bierze psychotropy...
- Marcello to ten biznesman?
- Tak. Ale co pani zamierza z tym zrobić?
- Pójść do niego. - zabrałam komórkę z rąk Anne i wyszłam.
- Czekaj! - krzyknęła kobieta, ale już tego nie słyszałam.

     Dziwne by chyba było gdybym powiedziała że się nie bałam. Bałam i to bardzo. Człowiek, który już raz próbował mnie zabić zaraz będzie ze mną rozmawiał. Nie dało się nie zauważyć wielkiego baneru reklamującego jego firmę "Marcello Group". Popatrzyłam na adres i od razu ruszyłam w tym kierunku. Była czternasta, piękne i słoneczne popołudnie, a ja wybierałam się na rozmowę z psychopatą. Jakbym nie mogła iść na jakiś pieprzony basen...
     Kiedy dotarłam ujrzałam niesamowicie wysoki budynek z wieloma oknami, który wyglądał bardzo dostojnie. Bez większego wahania weszłam do środka. Wiedziałam, że nie tak łatwo będzie się dostać do szefa firmy. Musiałam trochę pogłówkować.

- Witam! Helen Marcello! Siostrzenica szefa! Bardzo chciałabym się z nim spotkać, mogę wejść? Dopiero wylądowałam, przyleciałam z Londynu! - starałam się udawać wesołą studentkę, która przyjeżdża do wujka bo tak jej się umyślało. Modliłam się w duchu, żeby Marcello miał jakąś siostrę...
- Zapraszam! - powiedziała bardzo miła pani, po czym uśmiechnęła się i weszła ze mną do windy. Wybrała dziesiąte piętro, a drzwi się zamknęły. Jechałyśmy w ciszy, momentami spoglądając na siebie i uśmiechając się. W głowie wymyślałam jak obronię się przed tym psychopatą. Byłam ciekawa co mi powie.
    Winda dojechała na wyznaczone piętro. Wysiadłam a pani pokazała mi pokój przede mną i zjechała na dół. Drzwi do niego były ogromne, w białym kolorze. Zostałam sama na pustym korytarzu... Ogromnie bałam się tam wejść. Zobaczyłam, że ktoś wjeżdża drugą windą na górę. Jej drzwi otworzyły się.

- Dziewczyno! Co ty robisz?!

---------------------------------------------

Enjoy ✌✌✌

InnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz