Rozdział 3

305 28 1
                                    

- Cześć córcia! - z głośnika komórki dało się słyszeć głos mojej mamy. Czy ona nie mogła wybrać innego momentu żeby do mnie dzwonić?
- No hej hej... Jak tam? - zapytałam. Starałam się w jakiś sposób sprawić, żeby już się rozłączyła.
- Wszystko świetnie! Ojciec kupił nowego psa! Musisz nas odwiedzić, po prostu mu-sisz! W przyszły weekend?
- Emm... Mamo, nie wiem, naprawdę nie wiem. Ostatnio mam bardzo trudną sytuacje z... W pracy. Dużo klientów, rozumiesz, chyba nie dam rady...
- Oh... Wiem... - usłyszałam, że mama posmutniała i zrobiło mi się okropnie przykro. - No ale, Iggy poczeka!
- Iggy? Jaka Iggy? - zapytałam tępo.
- No pies, suczka, tata kupił.
- Ah, no tak! Dobrze mamusiu, ja muszę kończyć, jutro rano wcześnie wstaję.
- Wiem, rozumiem Kylie... Uważaj tam na siebie! I radź sobie jak najlepiej, trzymam za ciebie kciuki! Dobranoc, wyśpij się, buziaki. - powiedziała czule, po czym kiedy usłyszała moje "dobranoc" rozłączyła się.

    Nie mogłam zbyt długo zastanawiać się nad rozmową z mamą, nad nowym psem, czy też wyjazdem do Kanady. Nie mogłam tam na razie polecieć... Ryan zaginął, a ja nie mam kompletnie pojęcia co można zrobić. Postanowiłam, że poczekam jakieś dwa dni, a jeżeli się nie znajdzie i nie będzie widać po nim żadnego śladu to zajmę się tym po części sama.
    Wyłączyłam telewizor, który mocno zamieszał mi w głowie i poszłam spać.
      Po obudzeniu się jak co rano zjadłam, ogarnęłam się i wyszłam do pracy. W piekarni dzień był bardzo nudny, nie stało się nic wartego uwagi. Całą moją zmianę myślałam o Ryanie i martwiłam się o niego... Co prawda nie znałam go prawie w ogóle. Więcej o nim dowiedziałam się z telewizji niż od niego samego. Nie wiedziałam co o tym myśleć. I dlaczego on zaginął akurat po spotkaniu ze mną? Kiedy miałam już wychodzić z piekarni do środka weszła policja.

- Witam. Komisarz Jimmy Groose, poszukujemy zaginionego Ryana Calwaya, nie widziała go pani nigdzie w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin? - zapytał mężczyzna. Starałam się udawać głupią.
- A kto to? - zapytałam niezbyt inteligentnie.
-Mhm... Nie nie, nikt, do widzenia pani. - wyraźnie zażenowany komisarz wyszedł z piekarni razem ze swoim towarzyszem.

     Waszyngton dzisiaj był wyjątkowo zachmurzony. Krople lekkiego deszczu muskały ludziom policzki. Miałam na sobie czerwoną kurtkę odporną na wszelkie ulewy. Idąc ulicami kompletnie nie mogłam się skupić. Wciąż i wciąż myślałam o zaginięciu... Ale chyba każda dziewczyna na moim miejscu tak samo rozmyślałaby nad tym zdarzeniem. Uznałam, że pójdę do "BellaSun" i zjem sernik numer cztery, który ostatnim razem tak mi posmakował. Może chociaż to pomoże mi trochę odsapnąć od tematu Ryana.
    Aby dojść do wcześniej wspomnianej kawiarni, musiałam przejść przez wąską, nieprzyjemną kamieniczkę. Idąc nią, potknęłam się na chodniku i przewróciłam brudząc przy tym całe moje ubrania. Chodnik był okropnie brudny od deszczu, co wcale nie pomogło. Ktoś do mnie podszedł.

- Emm, pomoge pani. - powiedział, mocno złapał moje przedramię i podniósł mnie. - No to teraz idziemy.
- C-co?! Gdzie?! Ja pana nie znam! Niech mnie pan puści! - starałam się wyrwać, ale mężczyzna złapał dwa moje nadgarstki i zupełnie nie byłam w stanie sie wyrwać.
    Był ubrany w czarny płaszcz z kapturem, a jego twarz owinięta była czarnym szalem. Nie potrafiłam dostrzec jego oczu w mroku kamieniczki.

- Idioto! Popieprzyło cię?! - szarpałam się, ale to kompletnie nic nie dawało. - Możesz chociaż powiedzieć gdzie idziemy?!
- Nie. - odrzekł sucho i wciąż pospiesznym krokiem mknął ze mną w nieznanym mi kierunku.
    Nie wiedziałam co o tym myśleć... Czy to ta sama osoba, która porwała Ryana? Mam się bać, czy może cieszyć, że znowu się z nim zobaczę? Nie byłam pewna dlaczego, ale nie odczuwałam strachu. Tak jakby od tego człowieka biło jakieś ciepło...

- Dobra, zamykaj oczy. - powiedział facet. Chyba jednak pomału zaczynałam się bać.
- Nie. - odpowiedziałam.
- Zamykaj. Teraz. - rzekł i ścisnął mocniej moje nadgarstki. Zrobilam to co kazał. Nie miałam innego wyjścia, ściskał moje dłonie coraz bardziej, aż odczułam ból. Zawiązał moje oczy swoim czarnym szalem, lecz w dalszym ciągu nie zobaczyłam jego twarzy. Wsiadłam z nim do samochodu i ruszyliśmy. No i tyle zostało z mojego sernika... Teraz czułam się naprawdę przerażona. Nie miałam pojęcia gdzie jadę, z kim jadę i po co w ogóle gdzieś jadę. Pewnie gdybym była normalną dziewczyną to właśnie bym się rozpłakała, ale nie. Ja nigdy nie płakałam... Nigdy, zupełnie nigdy. Nawet kiedy się urodziłam wszyscy byli przerażeni, bo nie uroniłam ani łzy. W ciągu całego mojego życia ani jedna kropla nie wypłynęła z moich oczu.
    
- Czekaj, pomogę ci wysiąść. - powiedział ten niezrównoważony koleś po jeździe w całkowitej ciszy. Usłyszałam jak wysiada z samochodu. Otworzył drzwi po mojej stronie i złapał moją dłoń. Nie wiedziałam dlaczego, ale spodobało mi się to.
    Wysiadłam z pojazdu z pomocą mężczyzny i znów ruszyliśmy w jakimś kierunku. W dalszym ciągu trzymał mnie za rękę. Tutaj dało się słyszeć już więcej ruchu. Usłyszałam też jakiś dziwny hałas, ale nie widząc go nie byłam w stanie określić co to jest. Przeszliśmy dłuższy kawałek i wreszcie facet odezwał się.

- Już, Kylie. - powiedział tym razem innym tonem głosu po czym stanął za mną i rozwiązał szal z moich oczu. Ujrzałam lotnisko. To był ten dziwny hałas, odgłos samolotów, ale z bliska. Tak dawno tego nie słyszałam... Mężczyzna stanął przede mną odwrócony tyłem. Ruszył przed siebie i kazał mi iść za nim. Próbowałam go wyprzedzić i sprawdzić jak wygląda, ponieważ nie założył szala, ale za każdym razem odpychał mnie lekko dłonią za siebie. Kiedy weszliśmy do środka lotniska dał mi bilet. "Paryż, Francja, godzina 16:30".

- Słuchaj. - mówił stojąc do mnie tyłem. - Idziesz do tego samolotu. Teraz. Też tam idę. Jest szesnasta, odprawa już się kończy. Pospiesz się. - kiedy mężczyzna mówił bez szala głos wydawał się jakoś znajomy, ale nie miałam pojęcia skąd go znam. - Idziesz pierwsza, ja idę za tobą. Nie odwracaj się. - przytaknęłam głową nie odzywając się.

     Mam lecieć do Paryża?! Z jakimś obcym facetem, który wiąże mi oczy i ciągnie za sobą gdzie chce?! Ale po co?! Ja chce szukać Ryana! Przecież to niedorzeczne, muszę go znaleźć, a nie lecieć do Paryża... Jedyną myślą, którą starałam się siebie pocieszyć było to, że może mój błękitnooki książę jest właśnie we Francji... Ale nie ma co się oszukiwać, jego na pewno tam nie ma.
      Przeszłam przez bramkę bez problemu i wyszłam na pas startowy wciąż nie odwracając się.

- Mogę już się...
- Nie! Wejdź do samolotu i usiądź na swoim miejscu. Kiedy już będziesz siedzieć zamknij oczy i czekaj aż pozwole ci je otworzyć. - mężczyzna zdawał się mieć wszystko idealnie zaplanowane. Trochę mnie to przerażało.
- Dlaczego mam robić wszystko, czego tylko zapragniesz?! - zbuntowałam się, krzyknęłam i obróciłam szybko, ale facet obrócił się równo ze mną.
- Bo tak. Idź po prostu do tego samolotu, proszę...

      Nie było innej opcji, nie miałam już jak uciec... Poszłam w stronę schodów na pokład. Miałam spuszczoną głowę. Zaczęłam bać się, że zrobi mi on coś już w samym Paryżu... Podałam stewardessie bilet, a ona pokazała mi moje miejsce. Znajdowało się ono w pierwszej klasie przy oknie. Co prawda miejsce wymarzone, aczkolwiek okoliczności nie do końca. Usiadłam i zamknęłam oczy. Delikatnie pomacałam fotel obok mnie. Wciąż nikogo na nim nie było. Minęło pięć minut, po czym poczułam, że ktoś siada obok mnie.

- Otwórz oczy. - rzekł mężczyzna.

    Otworzyłam je. Wreszcie mogłam zobaczyć kim jest facet, z którym spędziłam dzisiejsze przerażające popołudnie. Obróciłam głowę w jego kierunku.

--------------------------------

Kolejny rozdział już jutro ^.^
Enjoy ✌✌✌
    
      

InnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz