Rozdział 9

162 16 1
                                    

     Szybkim ruchem odrzuciłam rękę, która zakrywała moje usta. Jak gepard wyrwałam mężczyźnie pistolet z dłoni. Chyba jednak nie byłam taka najgorsza... Wycelowałam bronią w stronę faceta, ale nie strzeliłam. Nie miałam takiego zamiaru. Widziałam zdziwienie i przerażenie w jego oczach. Chyba nie spodziewał się, że taka dziewczynka jak ja jest w stanie zrobić coś takiego.

- Kim jesteś? - zapytałam stanowczo. Mężczyzna nie zrozumiał. Wyglądał na około sześćdziesiąt lat. Poznałam te czarne oczy. To był ojciec Marcello. Wzruszył ramionami i siedział nieruchomo. Bał się. Wciąż celując pistoletem wyciągnęłam drugą ręką telefon z kieszeni. Miałam nieodebrane połączenie od lekarza. Zaczęłam się martwić, ale nie mogłam teraz oddzwonić. Wybrałam numer na policję. Powiedziałam co zaszło, odrzekli, że są już w drodze.
   
- Guillame Marcello? - zapytałam. Wiedziałam, że to zrozumie. Facet przytaknął i spuścił głowę. Zaczął mruczeć coś pod nosem po francusku.
- Cézar Marcello. - odpowiedział wskazując na siebie. Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam.

       Usłyszałam dźwięk syreny policji. Wybiegli z radiowozu i zaczęli kuć w kajdanki Cézara. Wysiadłam z samochodu i patrzyłam na wszystko z boku. Po akcji podziękowałam policjantom.

- Prawdopodobnie za kilka dni wezwiemy panią na zeznania. - rzeknął policjant, pożegnał się i odszedł.

    Zostałam sama. Wszystkie przydatne rzeczy, które znalazłam złożyłam i włożyłam do kieszeni spodni. Szybko wsiadłam do samochodu i pojechałam w stronę szpitala.
    Będąc na miejscu skierowałam się do lekarza dyżurującego przy sali Ryana.

- I jak? - zapytałam nerwowo cała zdyszana.
- Obudził się. Wygląda już na prawie całkiem zdrowego. - odpowiedział lekarz i uśmiechnął się do mnie. Otworzył drzwi i powiedział, żebym weszła.
    Usiadłam obok Ryana.

- Ryan... - zaczęłam.
- Wiem, Kylie, wiem... Jestem głupi, nie musisz mi tego mówić. Wszystko słyszałem, liczę, że naprawdę mnie przypilnujesz. - zamknął oczy i się uśmiechnął.
- Przypilnuję i to bardzo! Jak się czujesz? - zapytałam czule.
- Lepiej, podobno nie będę tu już długo.
- I bardzo dobrze, słuchaj... - zawahałam się. Wyciągnęłam z kieszeni wszystkie zdjęcia i listy.
- Znalazłaś... - powiedział, choć nie widział jeszcze co trzymam. - Rozumiesz już?
- Rozumiem... Ale to nie usprawiedliwia tych całych tabletek! - podniosłam głos.
- Wiem, wiem, Kylie... To wszystko się skumulowało, przepraszam... - zrobiło mi się go naprawdę żal. Nie chciałam nawet wyobrażać sobie co czuł.
- Co było w tym pudełku? Błagam, powiedz...
- Powiem... - zawahał się i chwilę myślał. - Pistolet...

    Zatkało mnie. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, poczułam się dziwnie.
- Czyj?! Po co miałeś pistolet?! - zapytałam znów poddenerwowana.
- Musiałem go kupić... Dla ojca Marcello. - odpowiedział i przekręcił głowę w drugą stronę. - Kazali mi, grozili, że zabiją ciebie. Kiedy zobaczyłem cię wtedy na tym fotelu, wpół przytomną... Już wtedy nie mogłem wytrzymać. To straszne, ale nawet nie wiesz jak mi ulżyło kiedy zobaczyłem go wtedy za tym biurkiem... Jego ojciec chciał mieć broń "w razie czego". To ja miałem ją zakupić, tak zrobiłem...
- Granatowy duży pistolet z wygrawerowaną małą amunicją? - zapytałam. Przypomniała mi się sytuacja z samochodu. W końcu ja też trzymałam ten pistolet. Potem zabrała go policja.
- Skąd wiesz?! - Ryan obrócił głowę z powrotem w moją stronę.
- Pojechałam na mniej ruchliwą drogę. Zaczęłam przeszukiwać telefon i wtedy Cézar...
- Znasz jego imię?! - Ryan wydawał się być już dosadnie zdziwiony.
- Wyciągnął ten pistolet na tylnym siedzeniu... Wyrwałam mu go... - odpowiedziałam, ale nie mówiłam nic więcej. Ryan usiadł na łóżku.
- Nie siadaj jeszcze...
- Kylie! Kupiłem pistolet, którym Cézar chciał cie zabić!
- Skąd miałeś wiedzieć... - spuściłam głowę.
- Nie miałem zielonego pojęcia... Ci ludzie to psychopaci! Co z nim zrobili?
- Zabrali go, policja. - odpowiedziałam i zaczęłam nerwowo stukać palcami o udo.

      Ryan nie odzywał się. Spuścił głowę i widziałam, że jest zdruzgotany. Na salę wbiegł ojciec Marcello. Znów w ręce trzymał pistolet. Wycelował go w Ryana.

- Calway... - zaczął ten kolejny psychopata. Tym razem nie udawał juz, że nie mówi po angielsku. Wcześniej cały czas mnie oszukiwał. Ryan wstał z łóżka. Widziałam, że sprawia mu to trudność.
- Kylie! Schowaj się! - krzyknął Ryan.
- Zabiłeś mi syna, przebrzydły szczurze... - ciągnął Cézar.
- Nikogo nie zabiłem, sam się zabił. To był potwór.
- Bo ci uwierzę! To ty jesteś potworem, to ty zachowujesz się jak niezrównoważony.
- Cézar, bierzesz psychotropy, prawda? - zapytał Ryan. Delikatnie zbliżałam się w stronę starego Marcello. Chciałam wyrwać mu pistolet, czekałam tylko na odpowiedni moment. W końcu już raz mi się to udało.
- A co to ma do rzeczy, Calway? Nie interesuj się! - Cézar zaczął niebezpiecznie zbliżać się w stronę Ryana. Nie mogłam czekać. Skoczyłam w jego stronę i wyrwałam mu broń.
    Moje nerwy nie wytrzymały. Wycelowałam nią w stronę Marcello i... Nacisnęłam spust. Usłyszałam przenikliwy huk. Stałam tak zdając sobie sprawę co właśnie zrobiłam. Zabiłam człowieka. Zabiłam ojca Marcello. Ryan podszedł do mnie o resztkach sił i przytulił do siebie. Upuściłam pistolet na podłogę.
     Cézar leżał nieruchomo, a wielka plama krwi otaczała go. Patrzyliśmy tak na niego przez chwilę, aż do sali wszedł lekarz.

- Kto?! Kto to?! - zaczął przerażająco krzyczeć.
- On... On chciał go zabić... - popatrzyłam na Ryana.
- To ja. - odrzekł Calway. - Ja strzeliłem. Wyrwałem mu pistolet i strzeliłem.
- Nie! Nie Ryan! Ja to zrobiłam, nie broń mnie. - podeszłam w stronę lekarza. - Ja strzeliłam. Ja zabiłam tego człowieka. Ale ja tylko nas broniłam! Nie mogłam zachować się inaczej, chciał nas zabić... - mówiłam ze skruchą.
    Do sali weszła policja.

- To pani? - zapytał jeden z komisarzy.
- Tak... - odpowiedziałam i spuściłam głowę.
- Zabiła go pani?! Pani?! - krzyczał policjant. To wcale mi nie pomagało. Wyrzuty sumienia zaczynały być ogromne. Czułam jakbym dokonała czegoś niewybaczalnego. Miałam świadomość, że obroniłam Ryana, ale wciąż było to dla mnie trudne.
     Policjant podszedł do mnie i założył mi kajdanki.

- Oszalał pan?! - Ryan wpadł w furię.
- Musimy, ona ZABIŁA. - odpowiedział komisarz bez żadnych emocji w głosie.
 
    Ryan podszedł do niego i z całej siły uderzył go pięścią w twarz. Polała się krew z nosa. Zaatakował policjanta, to nie było chyba zbyt mądre. Stałam wciąż skrępowana kajdankami. Nie mogłam nic zrobić. Policjant wyglądał na kompletnie oburzonego.
    Na salę weszli inni, którzy zabrali Cézara. Trafiłam go prosto w serce, nie miał najmniejszych szans.

- A pan co?! - komisarz trzymał się za krwawiący nos.
- Koleś rozkuj ją, teraz! - Ryan krzyknął. Naprawdę był w furii.
- Chyba pan... - zaczął.
- Nie! - ryknął Calway. - Teraz!

    Policjant bezsilnie zdjął mi kajdanki. Upadłam na kolana, straciłam wszystko. Czystość sumienia, nadzieje na dobre... Nie było niczego pozytywnego w mojej głowie.
    Wszyscy skierowaliśmy wzrok na Ryana. Ubrał sobie spodnie i koszule. Wziął mnie na ręcę i zaczął wynosić z sali. Czułam się źle. Bardzo źle.

- Gdzie pan... - zaczął lekarz wraz z policjantem.
- Walcie się. - odpowiedział stanowczo i pokazał im środkowy palec.

      Usnęłam na jego ramionach. Straciłam wszelkie siły i czułam pustkę. Jakby ktoś wyciągnął całe pozytywne emocje z mojej duszy.

- Na dzisiaj wystarczy... - powiedział Ryan. Właściwie mówił to chyba sam do siebie.

      Położył mnie na tylnym siedzeniu a sam usiadł na miejscu kierowcy. Chwilę pomyślał i odjechaliśmy.

- Jestem z ciebie dumny Kylie... - rzeknął, ale udawałam, że nie słyszę. Teoretycznie spałam, ale w praktyce zastanawiałam się nad tym co będzie dalej...

----------------------------------

Enjoy ✌💝✌

InnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz