- No i po co tutaj przyszedłeś? - odezwałam się. Z windy wyszedł Ryan, ale ja naprawdę nie miałam ochoty go widzieć. Chciałam po prostu wejść do tego gabinetu i wszystko wyjaśnić...
- Nie pozwolę ci tam wejść, Kylie nie...
- Nie pozwolisz mi?! Czy ty się słyszysz?! Zrobię co mi sie żywnie podoba!
- Nie mów tak głośno, usłyszy cię. - odrzekł i zaczął podchodzić w moim kierunku. Korytarz prowadzący do drzwi Marcello był tak długi, że dojście do jego gabinetu trochę zajmowało.
- Czego jeszcze mam nie robić?! Czego jeszcze każesz mi nie robić?! - krzyczałam na Ryana, nie potrafiłam się opanować, byłam na niego cholernie wściekła...
- Kylie, ja tylko chce, żeby nic ci się nie stało. - powiedział to z wielką skruchą w głosie patrząc w moje oczy błagalnym wzrokiem. Chyba nawet zrobiło mi się go trochę żal... Ale musiałam wyjaśnić wszystko z Marcello. Nie dało się tego tak po prostu pozostawić.
- Ryan... Wejdę tam, po prostu tutaj zostań, albo zjedź na dół, nie wyganiam cię. - spuściłam trochę z tonu i starałam się go przekonać.
- Jeśli coś ci sie stanie to...
- Nic mi się nie stanie, już teraz nic...
- Zrobię to... Bo... Bo mi zale... Dobra, nieważne, wejdź tam, ufam ci. - podszedł w końcu do mnie i pocałował mnie w czoło. Dodało mi to trochę więcej otuchy.Ryan wszedł do windy i zjechał na sam dół. Teraz pozostało już jedno - wejść do gabinetu... Wciąż czułam strach, ale troszkę mniejszy. Przeszłam wzdłuż korytarza aż dotarłam do wejścia do biura. Położyłam rękę na bardzo dużej nieruchomej klamce. Popchnęłam drzwi delikatnym ruchem. Przekroczyłam próg. W środku nikogo nie było. To znaczy tak mi się wydawało. Poszłam dalej przed siebie. Biurko Marcello było ogromne, postawione na samym środku pomieszczenia. Za nim znajdowały się ogromne okna z widokiem na Paryż. Na biurku leżały jakieś dokumenty i coś, co szczególnie przykuło moją uwagę. Krew. Małe plamki krwi, które były rozsiane po papierach. Podeszłam pod kant biurka i dostrzegłam coś co było najgorszym widokiem w moim życiu. Marcello leżał nieruchomo koło fotela obrotowego, po drugiej stronie biurka. Z jego dłoni wypadł pistolet, a na skroni została dziura na wylot po strzale. Zemdliło mnie... Całe jego ciemnobrązowe włosy pokryły się krwią, wręcz ściekała ona z nich. Był ubrany w czarne spodnie i białą koszulę, która w tej sytuacji zamieniła się w czerwoną. Wyglądał tak samo jak w parku. Jego czarne oczy wciąż były otwarte, widok był makabryczny.
Stałam tak chwilę patrząc na niego i zakrywając usta dłonią. Przeczesałam nerwowo włosy i odlepiłam wzrok od Marcello. Poszperałam trochę w papierach i znalazłam list. Właściwie to liczyłam, że go znajdę. Był to chyba jedyny pergamin niepobrudzony krwią. Wzięłam go do ręki, rozłożyłam i zaczęłam czytać.Drogi człowieku, który to czytasz!
Leże na podłodze? A może siedzę bezwładnie na fotelu? Nie wiem, nie jestem jasnowidzem. Jestem niezrównoważony psychicznie, to na pewno. Biorę te pieprzone psychotropy, ale nie daje to już żadnego efektu... Czasami po prostu nie wiem co robię, ale dzisiaj... Dzisiaj zrobiłem coś karygodnego.
Cholerny Calway, powodzi mu się, elegancik... Znalazł sobie laskę, nie omieszkał się pochwalić. Udaje że zaginął, firmę ma gdzieś i luz! Też bym tak chciał... Mieć wszystko gdzieś i być zadowolonym. Powiesz, człowieku, że jestem straszny, prawda? Że brzydzisz się mną? Nie zdziwię się.
Poszedłem do tego hotelu, miałem strzykawke z trucizną... Dziewczyna siedziała na łóżku, wstrzyknąłem to i wyszedłem... A teraz sam się tego brzydzę... Nie żałuję chyba tylko tego, że wrobiłem w to Calwaya. Wiem, że dawka była zbyt mała by zabić, dziewczyna pewnie obudziła się po kilku godzinach... Ale ja zamieniam się w potwora. Nie mogę juz być na tym świecie. Przepraszam wszystkich, życzę wam miłego życia! Calway, Ciebie też przepraszam, jak wielkim chamem dla mnie nie byłeś, przepraszam Cię. Do widzenia ludzie!
Guillame MarcelloRyan nic nie zrobił! Cholera, Kylie... Co tu się dzieje?! Spojrzałam jeszcze raz na Marcello leżącego na podłodze. Włożyłam list do kieszeni w moich czarnych spodniach i pobiegłam do windy. Zjechałam na sam dół i zaczęłam szukać Ryana. Nigdzie go nie widziałam. Czy on poszedł?!
- O! Kylie! - odezwał się z oddali trzymając papierowy kubek z kawą. Podbiegłam do niego, wyrwałam mu gorący napój z rąk, trzasnęłam nim o podłogę i rzuciłam się na jego szyję.
- On... - zaczęłam wciąż przytulając Ryana.
- Co ci zrobił?! Kylie, to psychopata! - wszedł mi w słowo, lubiłam gdy to robił.
- Nie, nie... - puściłam jego szyję i stanęłam naprzeciwko niego. - Chodź, chodź tam ze mną.
Złapałam jego rękę i poszliśmy do windy. Na dziesiątym piętrze weszliśmy przez otwarte drzwi, których nie zamknęłam.
- Kylie, jego tutaj...
- Jest! Idź dalej.
Ryan poszedł przed siebie. Widziałam, że jego krok jest niepewny. Stanął jak wryty, kiedy zobaczył Marcello.
- No właśnie... - zaczęłam. Również podeszłam bliżej i wyciągnęłam rękę, w której trzymałam list. - To tutaj znalazłam, czytaj.
Ryan po przeczytaniu odłożył kawałek pergaminu i oparł się o biurko ze spuszczoną głową. Nic nie mówił.
- I? - zapytałam w końcu.
- Przebrzydły, okrutny, pieprzony...
- Dość. Nie żyje, już nic nie zrobi.
- Kylie! - podszedł do mnie i położył dłonie na moich policzkach. Chyba moja złość na niego trochę przeszła. - Nie widzisz co on ci zrobił?! Mogłaś umrzeć!
- Przecież dawka była za mała, więc...
- Oszalałaś?! To jest chory facet! Był chory facet...
- Ryan, mam jedną prośbę.
- Jaką? - zapytał trochę zdziwiony.
- Nie chce już tutaj być. Ani w tym gabinecie, ani w tym okropnym Paryżu. To nie jest miasto miłości, już nigdy nie będzie mi się tak kojarzyć. Chcę wracać. - powiedziałam stanowczo.
- Dobrze. Polecisz.
- A ty? Z-zostajesz?!
- Przecież nie na zawsze, po prostu muszę tu załatwić kilka rzeczy.
- Jakich rzeczy?
- Firma, nie masz sie czym przejmować. Wrócę najszybciej jak będę mógł, przysięgam. - przytulił mnie obejmując w talii. Położyłam głowę na jego ramieniu. Byłam od niego sporo niższa.
- Wyjdźmy stąd. Powiedzmy ludziom i po prostu stąd wyjdźmy. - mówiłam wciąż nie podnosząc głowy.
- Chodź. - odpowiedział, złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę windy.
- Zabrałeś list? - zapytałam, kiedy byliśmy już w środku.
- Tak. - odrzekł i jechaliśmy w całkowitej ciszy.Przy głównym wejściu znajdowało się mnóstwo osób. Każdy gdzieś się spieszył i gubił papiery za sobą. Trochę się obawiałam, że to nas osądzą o zabójstwo Marcello. W tej chwili całkowicie zdałam się na Ryana. Znów czułam się bezpiecznie przy nim. On nie miał z tym nic wspólnego, to była zazdrość i choroba Guillame' a.
Mój towarzysz poinformował o wszystkim pracowników budynku. Odziwo mogliśmy po prostu wyjść. Podziwiałam jego umiejętność kontaktu z ludźmi. Muszę też przyznać, że przez zdarzenia ostatnich kilku dni moje umiejętności w tej dziedzinie też się poprawiły.- Skąd wiedziałeś, że pójdę do Marcello? - zapytałam kiedy szliśmy chodnikiem w stronę hotelu.
- Anne mi powiedziała.
- Znacie się dobrze? - zapytałam zwracając głowę w jego stronę.
- Zazdrosna? - Ryan zaśmiał się i uśmiechnął. Zignorowałam to. - Po prostu często bywam w tym hotelu, a ona często jest na recepcji.
Dotarliśmy przed hotel. Ryan zaczął grzebać w kieszeni spodni i wyciągnął portfel. Wyjął tysiąc dolarów i skierował je w moją stronę.- Ryan, co ty... Nie mogę... - zaczęłam.
- Bierz. Idź kupić bilet, już go zarezerwowałem. Wylot jest o dwudziestej, spotkamy się w Waszyngtonie. - uśmiechnął się, złapał moją dłoń, otworzył ją i położył pieniądze.
Wzięłam banknoty i włozyłam je do kieszeni spodni. Chyba trochę posmutniałam... Popatrzyłam jeszcze na Ryana, obróciłam się i ruszyłam przed siebie.- No już chodź! - krzyknął Calway trzymając ręce w kieszeniach.
Podeszłam niepewnie ze smutkiem w oczach. Jego palce wplotły się w moje włosy, a jego usta znów znalazły się na moich. Całował mnie chyba kilka minut, nie wiem ile, wiem, że długo. Nie chciałam by kończył, czułam się dobrze.- Musisz już iść... - powiedział gdy skończył i pogładził mnie po policzku.
Obróciłam się i poszłam w stronę lotniska. Tym razem czekała mnie samotna dwunastogodzinna podróż. Szłam z miną skarconego pieska, bo wiedziałam, że przez jakiś czas nie zobacze tego faceta, który tak miesza mi w życiu. No ale Kylie, tobie przecież się to podoba, nie?
------------------------------------------
Enjoy ✌✌✌

CZYTASZ
Inna
Romance"-Dlaczego mi to proponujesz - zapytałam w końcu. -Szczerze? -Szczerze... - powiedziałam, a Ryan lekko się zawahał. - Bo cię kocham... Wiesz, że nie umiem być aż taki romantyczny." Kylie McPrener, skromna, 20-letnia dziewczyna, być może trochę zamkn...