18

655 119 61
                                    

     Dni mijały Taehyungowi dużo szybciej, kiedy zajęty był pracą, nadrabianiem zaległości ze szkoły i Hoseokiem, z którym to od ponad dwóch tygodni byli oficjalnie parą. Październik dawno ustąpił miejsca listopadowi przynoszącemu ze sobą dużo chłodniejsze powietrze i jeszcze więcej chmur przysłaniających niebo. Wszystko wydawało się jeszcze bardziej szare i ponure, a zimno przejmowało do szpiku kości, zwiastując mieszkańcom, że nadchodząca zima będzie bardzo sroga.

     Kim wyjął z ust patyczek po lizaku i niedbale rzucił go na ziemię, mocniej ściskając w drugiej dłoni plik banknotów. Cała ta sytuacja, w której się obecnie znajdował, go przytłaczała; nie pozwalała normalnie oddychać brudnym powietrzem tego miasta. Skoro on się dusił, to jak Rin mogła z tym żyć? Ta mała istota była dużo silniejsza od niego, to było pewne.

     Z gniewu kopnął pobliski śmietnik, sprawiając, że jego zawartość wylądowała na chodniku oraz ulicy. Silny wiatr bawił się odpadami, rozrzucając je po całej okolicy. Nie żeby to jakoś wpłynęło na jej wygląd. Ot, tylko przybyło trochę dekoracji.

     Splunął na beton, kierując się w stronę dobrze mu znanej klatki schodowej. Drzwi zaskrzypiały głośno kiedy pchnął je barkiem. Zamek już od dawna leżał gdzieś pod stertą starych gratów, zostawianych tutaj przez sąsiadów i bezdomnych. Od zielonkawych ścian, w większości pokrytych graffiti, płatami obchodziła farba. Szybko dotarł na drugie piętro, przeskakując po dwa schodki. Już w połowie drogi usłyszał głośny krzyk. Prędko dopadł do drzwi wejściowych z numerem cztery, ozdobionych czerwonym słowem „pedał” na całej wysokości, i wpadł do mieszkania cuchnącego alkoholem oraz papierosami. Widoczność ograniczały mu kłęby dymu z fajek.

     Z niedużego saloniku dotarł do niego urywany szloch matki i obrzydliwy śmiech ojczyma. Niemalże po omacku udał się w tamtą stronę, a widok, który zastał, wzburzył krew w jego żyłach. Popchnął do ostatecznej decyzji i sprawił, że zapomniał, po co tu przyszedł.

     Hyesung nachylał się nad kanapą, na której, z ogromnym przerażeniem wymalowanym na delikatnej twarzyczce, leżała Rin. W najdalszym kącie salonu siedziała skulona Yoona, łkając cicho; zakrywała twarz poranionymi dłońmi.

     — Czemu tak na mnie patrzysz? — wydukał z niemałą trudnością Hyesung, będący bez wątpienia pod wpływem alkoholu. — Będzie ci bardzo dobrze, zobaczysz. — Zaśmiał się paskudnie i czknął, kładąc dłoń na policzku Rin.

     — Zostaw ją, błagam — wychlipała Yoona, odsłaniając fragment swojej twarzy. Pod jej lewym okiem widniał ogromny siniak, a białka były niemal czerwone od długiego płaczu. Jej spojrzenie wychwyciło ruch. Oczy rozszerzyły się w przerażeniu. Wszystko, co wydarzyło się potem, było chaotyczne.

     Tae schylił się i chwycił z podłogi butelkę po soju. Pewnym krokiem podszedł od tyłu do kanapy i zamachnął się. Odłamki posypały się na wszystkie strony. Pijany mężczyzna opadł na drobne ciałko Rin i po chwili sturlał się na ziemię, trzymając ręką tył swojej głowy. V spojrzał na swoją siostrę w momencie, kiedy z kącika jej oka wpłynęła samotna łza, wyruszając w podróż po bladym policzku. Ciemnowłosa ciężko nabrała powietrza i zakryła twarz chudymi dłońmi.

     Szatyn obszedł sofę, złapał leżącego mężczyznę za tył koszulki i podniósł oszołomionego ciosem Hyesunga z podłogi, odwracając go do siebie przodem.

     — Nigdy. Więcej. Nikogo. Nie. Skrzywdzisz — wysyczał; każde słowo odpowiadało jednemu ciosowi obtłuczoną butelką w brzuch ojczyma.

     Mężczyzna stękał i pluł krwią na ubrania swoje oraz te należące do Taehyunga.

     Yoona dobiegła w tym czasie do przerażonej córki i przytuliła ją mocno do piersi. Gładząc cały czas po włosach i plecach, szeptała słowa otuchy, których mała i tak nie mogła usłyszeć, i całowała jej czoło.

chasing dreams ◈ vhope ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz