12. Czekanie

2 0 0
                                    

Boże mój, przepraszam Cię,

Że w mojej głowie tyle myśli,

A wszystkie niepotrzebne,

Że wcale nie chce mi się myśleć

O czymś pożyteczniejszym

Przykro mi, że godzinami

Gapię się w plamę na ścianie,

Że słucham w skupieniu jak woda

Szumi w kaloryferze

I spać się kładę za wcześnie

To pewnie dość powszechny problem: brak czasu i miejsc do spotkań. Ilu przed nami już to przerabiało? Ale czy wszyscy odczuwają to tak samo intensywnie? Obiecywałam sobie, że nie będę typową kochanką wiecznie czekającą aż on zostawi żonę, że wystarczą mi te wyszarpane z rozkładu dnia spotkania. Niby wiedziałam, że w końcu się rozstaniemy, bo on raczej wybierze ją. Na początku nawet odpowiadało mi to. Ja też nie chciałam angażować się w stu procentach, myślałam, że wolę zachować moją niezależność. A jednak schemat jest zawsze taki sam, ukradkowe spotkania przestają wystarczać, wkrada się złość, zazdrość, poczucie beznadziejności. Wiedza i samoświadomości nie pomogły mi się z tym uporać, chciałam ciągle więcej. Iść do przodu, rozwijać się. Nie tkwić wciąż w martwym punkcie. Apetyt rośnie.

Nasze wakacje kończą się 4 lutego. Odnotowuję w swoim dzienniku, że to zaledwie dwa miesiące odkąd się spotkaliśmy po raz pierwszy. Przez te dwa miesiące zdążyliśmy przejść przez wiele etapów związku. Od relacji formalnej, poprzez pierwsze nieoficjalne spotkanie, fascynację, gwałtowną reakcję, pożądanie, intensywny seks, aż do prawie wspólnego mieszkania. Tak w skrócie. Mimo to nic nie wydaje się być nie na miejscu. Gdy sielanka się kończy dopada mnie przygnębienie. Przez ostatnie dni byłam z nim prawie każdej nocy. Jak teraz zniosę rozłąkę? To prawie jak rozstanie.

Wytrzymuję jeden dzień. Dzwonię w poniedziałek i błagam o spotkanie. Jako że rodzice już są w domu, umawiamy się do kina na wtorek. To lepsze niż kawiarnia, przynajmniej jest ciemno, ale czym jest to kinowe obmacywanie się w porównaniu do tego, co robiliśmy jeszcze kilka dni wcześniej? To już nie wystarcza. Wracam do domu rozgoryczona i zawiedziona. Zaczynam myśleć o bezsensowności tego związku. Gdzie będziemy się teraz spotykać? Kiedy? Jak często? Oszaleję przez to ciągłe czekanie. To nie ma żadnej przyszłości. Po co mi związek, w którym nie będzie już seksu? Teraz, kiedy tak bardzo mi zasmakował. Po co się tak męczyć, wyczekiwać spotkań, które okazują się rozczarowaniem? Po co weszłam w coś tak trudnego? Chciałam przygody? No dobrze była przygoda, może czas na zakończenie jej? I chyba bym to zrobiła gdyby nie ta nieszczęsna matura. No ale po co się narażać na konflikt, żal czy zemstę? Trzeba przeczekać do maja. Do maja? Tak łatwo powiedzieć, to tylko trzy miesiące, a przecież my znamy się zaledwie od dwóch. Ile jeszcze może się zdarzyć przez kolejne trzy?

Trzy miesiące, a potem powiem mu, że było super, ale potrzebuję czegoś bardziej przyszłościowego. Inaczej wiecznie będę cierpieć. Odczuwam lekką ulgę, że nie muszę się na to decydować już dziś. Przecież na pewno trafi się jeszcze jakaś okazja, na pewno nie będzie tak źle. A może wszystko potoczy się jeszcze zupełnie inaczej, może jeśli przetrwamy do maja, to później też będziemy razem.

Trwa drugi tydzień zimowych ferii i do ich końca już się nie widujemy. W myślach przerabiam te dni jak gdyby były ostatecznym rozstaniem, sprawdzam co bym czuła. Nawet nie dzwonię: testuję rozłąkę, jemu też zabroniłam na razie dzwonić, ze względu na rodziców. Co byłoby miej bolesne: ucięcie tego związku od razu czy ciągnięcie naszych krótkich, trudnych spotkań pozostawiających wieczny niedosyt? Na okrągło rozmyślam, nie mogę ani na chwilę przestać: albo planuję różne warianty przyszłości, albo rozpamiętuję przeszłość.

Oktawia w LabiryncieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz